środa, 20 grudnia 2006

Warsztaty prasowe

Maszyna do pisania

Zgodnie z decyzją papieża Benedykta XVI, 7 stycznia 2007 roku abp Stanisław Wielgus zastąpi kardynała Józefa Glempa i będzie kierował warszawską diecezją. Dzisiejsza "Gazeta Polska" podała, że był on wieloletnim tajnym współpracownikiem SB. Nie podała jednak żadnych dokumentów potwierdzających tę tezę, nie powołała się na żadne osobowe źródła informacji, ani nie opublikowała żadnych szczegółów dotyczących ewentualnej współpracy. Jedyne, co się dowiedzieliśmy to to, że biskup miał utrzymywać kontakty z peerelowską bezpieką aż do 1990 roku.

Najwięcej miejsca w artykule zajmują dywagacje na temat tego, czy biskup był dodatkowo szkolony przez SB, aby mógł jej jeszcze wydajniej służyć. Ale tu postawiono tylko pytanie - "czy był szkolony?". Nie siedzę w umysłach autorów artykułu, ale w ich zamyśle miało ono chyba być retoryczne. Na jakiej podstawie? Na pewno artykuł jej nie daje. Abp Wielgus byłby najwyżej postawionym hierarchą kościelnym, któremu postawiono zarzut współpracy z SB. Jednak wątłość materiału opublikowanego w "GP" wzbudza moje obawy odnośnie tego, czy autorzy (wicenaczelna Gazety - Katarzyna Hejke i Przemysław Harczuk) dochowali należytej staranności dziennikarskiej.

Dawno nie czułem się tak zawiedziony po przeczytaniu materiału rzucającego tak poważne oskarżenia na tak ważną osobę dla wiernych Kościoła katolickiego w Polsce. Jeśli autorzy artykułu trzymają coś w zanadrzu, nie powinni rozkładać publikacji w tak ważnej kwestii na kolejne odcinki. Tak sobie można robić w dzienniku, ale nie w tygodniku. I nie przed Świętami Bożego Narodzenia, aby wierni mieli się nad czym zastanawiać przy wigilijnym stole. Bo artykuł żadnej pewności nie daje, o czym świadczy też to, że abp Wielgus zaprzecza doniesieniom Gazety.


Tagi: ; ;

środa, 29 listopada 2006

Bufetowa Watch

Hanna Gronkiewicz-Waltz, pseudonim Bufetowa "Bufetowa Watch" czyli "prezydentura HGW w stolicy pod lupą" to nowy blog, na którym już następnego dnia po II turze wyborów samorządowych pojawiały się trzy pierwsze notki. W manifeście autora witryny czytamy "Rozpoczną się cztery lata rządów PO w stolicy. Najprawdopodobniej partia Tuska będzie współrządzić w radzie miasta z Lewicą i Demokratami czyli SLD, SDPL, UP i niedobitkami z UW. Istnieje realna groźba powrotu tzw. Układu Warszawskiego. Właśnie dlatego postanowiłem założyć ten blog i w miarę jak czas pozwoli wypełniać go wiadomościami o >dokonaniach< HGW i platformersów." Trzymam autora za słowo i mam nadzieję, że tematów mu nie zabraknie..


Tagi: ;

Dziennik.pl nie Gazeta

Dziennik.pl - nawigacja Wczoraj ruszyła nareszcie witryna internetowa "Dziennika". Z rozplanowania elementów nawigacyjnych na stronie głównej można jednak sądzić, że nie ma portalowych aspiracji, w stylu Gazety.pl czy Onetu, a jedynym jej zadaniem będzie towarzyszenie drukowanemu "Dziennikowi". I to raczej na dalszym planie. Na pierwszy rzut oka wygląda jak witryna.. "Faktu". Ostrą, czerwoną kolorystyką elementów nawigacyjnych i raczej krótkimi informacjami przypomina bardziej serwis gazety bulwarowej, niż opiniotwórczej, jaką przecież jest "Dziennik". Nie ma nawet dat i godzin zajawek poszczególnych informacji, tak jakby istotna była jedynie wizualna atrakcyjność przekazu lub sensacyjność tytułu. Sam pomysł, aby na witrynie gazety codziennej publikować dużo materiałów multimedialnych (zdjęcia, wideo) jest chyba dobry, bo dzięki temu wydanie drukowane "Dziennika" nie będzie kanibalizowane przez serwis www, jak ma to miejsce w przypadku "Rzeczpospolitej" i "Gazety".

Forum Dziennik.pl
Niestety, najgorsze z tego wszystkiego jest forum. Praktycznie wszystkie grupy wątków zorganizowane są jako komentarze do publikowanych na witrynie materiałów. Zupełnie jak na oszołomskich forach Onetu czy Interii, a nie opiniotwórczym forum Gazety. Tylko w jednej grupie ("Pisz, co chcesz") użytkownicy mogą zakładać swoje wątki. Ale to jest wór, w którym może się znaleźć wszystko. Trudno poza tym szybko zorientować się, w których wątkach odbywają się najbardziej zażarte dyskusje i kto w nich bierze udział. Na jednej stronie jest podgląd zaledwie kilku tematów.. zarzuty można by mnożyć. Tak sztywna formuła nie wróży dużego powodzenia forum "Dziennika". A wiele sobie po nim obiecałem, bo przecież na Gazecie cenzura odchodzi na całego.


Tagi: ;

poniedziałek, 27 listopada 2006

Wybranka przestępców

Hanna Gronkiewicz-Waltz zwyciężyła w wyścigu o prezydenturę stolicy niewielką przewagą głosów. Na kandydatkę PO zagłosowało 53% warszawiaków, podczas gdy na Kazimierza Marcinkiewicza niecałe 47%. Oznacza to, że decydujące okazały się głosy 44795 mieszkańców stolicy, co przy ich ogólnej liczbie, wynoszącej niemal 1,6 mln, nie jest powodem do chwały dla sztabowców PO.

Zwycięstwo HGW mogło być jednak bardziej znaczące, wręcz druzgocące. Pod jednym wszakże warunkiem - gdyby w Warszawie znajdowało się więcej.. aresztów śledczych, albo przynajmniej jedno duże więzienie. Swoich wniosków nie opieram bynajmniej na domysłach, czy nie daj Boże sondażach, lecz na oficjalnych wynikach głosowania dostępnych na stronach PKW. W obydwu znajdujących się w Warszawie aresztach śledczych Hanna Gronkiewicz-Waltz zwyciężyła bowiem przygniatającym stosunkiem głosów. Oto dowody..


Gronkiewicz-Waltz w areszcie na Rakowieckiej

W areszcie śledczym przy Rakowieckiej kandydatka PO zanotowała 88,56% głosów.



Gronkiewicz-Waltz w areszcie na Białołęce

W niemal dwukrotnie liczniejszym areszcie na Białołęce Hanna Gronkiewicz-Waltz zwyciężyła większością 90,5% głosów. To się nazywa wygrana w dobrym stylu..


Tagi: ; ;

niedziela, 26 listopada 2006

Wybór padł

Hannie Gronkiewicz Waltz gratuluję wygranej (na razie sondażowej). Gratuluję zwycięstwa głosami wyborców Marka Borowskiego i zwolenników Aleksandra Kwaśniewskiego. Bo to w zasadzie tylko poparcie tych panów przebiło się w mediach w ostatnich dniach już zamkniętej z powodu żałoby narodowej kampanii wyborczej. Już nie te co prawda czasy, aby "układ warszawski" mógł się odrodzić, ale nie raz słyszałem, że od uczciwych rządów PiS-u w stolicy lepszy był Piskorski, bo za jego kadencji przynajmniej "coś się budowało". Nie ważne, że sam prezydent wybudował sobie w tym czasie kilka mieszkań, inwestycje były na kredyt i wątpliwej przydatności (tunel wzdłuż Wisły pod trawnikiem; most, na który nie można wjechać z głównej drogi pod nim), a stolicą rządził nieformalny układ polityczno-biznesowy. Nie obchodzi to oczywiście tych, którym chciwość nowych inwestycji amputuje pamięć, czy wręcz dopuszcza korupcję jako jeden z niezbędnych czynników rozwoju.

A tak na marginesie Tuskowi wyrosła zupełnie nieoczekiwanie poważna konkurentka do prezydentury.


Tagi: ; ;

sobota, 25 listopada 2006

Świadek Pana Generała

Nigdy nie będę świadkiem IPN. Natomiast deklaruję gotowość stawienia się przed sądem jako świadek obrony Pana Generała i Pana Prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego.


Waldemar Kuczyński nie da o sobie zapomnieć.. Nie tak dawno życzył wszystkim Polakom wszystkiego najgorszego, a dziś podnosi do potęgi michnikowe "odpieprzcie się od generała". Z tym, że nawet Michnik nie odważył się tego powiedzieć wprost w swojej gazecie, lecz mówił to w wywiadzie dla francuskiej prasy. Kuczyński napisał w "Wyborczej". Zamiast ofiar, będzie bronił generała, przez duże G. No cóż, trzeba przyznać, że jego wybiórcze prawo. Mit generała w "Gazecie Wyborczej" rośnie. Tylko pozazdrościć jej takich bohaterów..


Tagi: ; ;

czwartek, 23 listopada 2006

POmyleniec

Błąd firmy telemarketingowej (konkretnie jednego człowieka) spowodował, że dzisiejszej nocy telefon z nagranym głosem kandydata PiS na prezydenta stolicy mógł obudzić około 10 tysięcy warszawiaków. Choć z tej formy marketingu korzystało wiele firm i polityków (w wyborach parlamentarnych m.in. Tusk i Olejniczak) o takiej "pomyłce" nie słyszałem. Dla pomylonych mediów okazało się to jednak nie lada gratką. O tym, jaką to wywołało burzę, świadczy pierwszy z brzegu przykład. Jedną z obudzonych była bowiem Ewa Podolska, dziennikarka TOK FM. O godzinie 19, gdy już było wiadome, że stało się to niezależnie, a nawet wbrew sztabowi Marcinkiewicza (który zakończył kampanię), Podolska dziwiła się na falach eteru: "co to za cholera dzwoniła w nocy". Redakcyjny kolega z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że to "nie cholera, tylko Kazimierz Marcinkiewicz".

Tydzień temu (dwa dni przed pierwszą turą wyborów na prezydenta stolicy) awaria pozbawiła prądu dużą cześć Warszawy. Nie było ani burzy, ani wiatru, ani nie było zimno (gdy włączona jest duża liczba piecyków), ani gorąco (klimatyzatory). I tu zawinić miał jeden człowiek. Najnowsze sondaże pokazują, że Kazimierz Marcinkiewicz i Hanna Gronkiewicz-Waltz idą niemal łeb w łeb, z tym że przewaga HGW osiągnięta zaraz po I turze topnieje. Czyżby zatem jeden "pomyleniec" postanowił zmienić wynik wyborów na prezydenta stolicy?


Tagi: ; ;

piątek, 3 listopada 2006

Wybory samorządowe za progiem

To usprawiedliwienie mojej dłuższej nieobecności na blogu. I to nie dlatego, że zaangażowałem się w sztabie wyborczym kandydata na radnego czy wójta, o co niektórzy mnie podejrzewali. Wraz z kilkoma osobami z lokalnej gazetki "Bliżej Zaborowa" postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej (nomen omen) wszystkim kandydatom na radnych z naszego sąsiedztwa. Zorganizowaliśmy spotkanie z kandydatami z trzech okręgów obejmujących zasięgiem Zaborów i okolice. Głównym celem spotkania było zapoznanie się z tym, co potencjalni radni z naszego sąsiedztwa chcą w naszej gminie zmienić i jakie problemy wymagają ich zdaniem pilnego rozwiązania.

Z okładki Bliżej Zaborowa

Zapis spotkania będzie opublikowany w specjalnym, wyborczym wydaniu "Bliżej Zaborowa", które ukaże się jutro. "Ukaże się" to mocno powiedziane, gazetka jest bowiem kolportowana przez samą redakcję w kościele, okolicznych sklepach, ośrodkach zdrowia i oczywiście wśród sąsiadów. Wbrew pozorom, taki kolportaż to nie lada wyzwanie, bo żeby efektywnie rozdać 620 egzemplarzy trzeba się nieźle napocić. "Bliżej Zaborowa" jest bezpłatne, a w zasadzie kosztuje "co łaska", bo w najważniejszych punktach dystrybucji ustawione są skarbonki.

Wracając do debaty, mamy nadzieję, że pozwoli ona okolicznym mieszkańcom wybrać takich radnych, którzy dokonali najtrafniejszej analizy problemów trapiących naszą lokalną społeczność oraz mają najwartościowsze pomysły na to, jak zmienić obecny stan rzeczy na lepsze. Co ciekawe, kandydaci biorący udział w spotkaniu, byli zgodni w zasadniczych kwestiach, warunkujących rozwój naszej części gminy. Choć oczywiście priorytety i recepty na rozwiązanie konkretnych problemów bywały już różne.

Niestety, tylko niektórzy kandydaci na radnych – a zaprosiliśmy wszystkich – znaleźli czas, aby spotkać się z redakcją "BZ", a tym samym podzielić się ze swoimi wyborcami pomysłami na polepszenie wspólnego bytu. Ocenę tego faktu pozostawiliśmy czytelnikom, choć oczywiste jest, że poza kilkoma osobami, które usprawiedliwiły swoją nieobecność, pozostali nie mieli zapewne niczego interesującego do zaproponowania. Może też zabrakło im odwagi, aby zweryfikować w szerszym gronie swoje pomysły. Nie może to być jednak wytłumaczeniem, jeśli chcą być reprezentantami lokalnej społeczności i walczyć o jej żywotne interesy na forum rady gminy. Jako ciekawostkę powiem jeszcze tylko, że na naszej samorządowej debacie najliczniej reprezentowany był komitet wyborczy "Prawa i Sprawiedliwości".


Ilustracja zaczerpnięta z okładki "Bliżej Zaborowa".


Tagi: ;

środa, 18 października 2006

Koalicja 2.0

Gdy Andrzej Lepper po raz pierwszy wszedł do rządu, w poświęconej temu emocjonującemu wydarzeniu notce zastanawiałem się, czy przewodniczący Samoobrony zostanie kanibalem koalicji, którą właśnie utworzył. Niestety, porównanie go do Hannibala Lectera (nie tylko dzięki uderzającemu podobieństwu fizjonomii i nazwiska) okazało się trafne. Lepper wywrócił koalicję zaledwie po kilku miesiącach bycia wicepremierem. Prowadzenie przez niego kampanii wyborczej, na którą składały się m.in. nieodpowiedzialne gry budżetem, były dla Jarosława Kaczyńskiego nie do zaakceptowania.

Wyrzucając Leppera z rządu Kaczyński przecenił jednak swe siły odnośnie możliwości zbudowania większości sejmowej bez udziału Samoobrony (rozumianej jako partia). Weksle, jakie podpisali posłowie tego ugrupowania, okazały się silnym powrozem utrzymującym ich w szeregach tej partii. Z kolei PSL nie dał PiS-owi nawet cienia szans, że wraz z LPR i kilkunastoma uciekinierami z Samoobrony zawiąże większościową koalicję. Takiego obrotu sprawy nie spodziewał się zapewne Jarosław Kaczyński, bo zarówno niechęć PSL do wspólnych rządów z PiS, jak i brak migracji posłów Samoobrony w obliczu przedterminowych wyborów jeśli tego nie zrobią, było na zdrowy rozum nieracjonalne. PSL jest przecież najprawdopodobniej ostatnią kadencję w parlamencie a i Samoobrona w sondażach traci raczej poparcie. Wcześniejsze wybory byłyby dla tego pierwszego ugrupowania końcem obecności w głównym nurcie polityki, dla drugiego – utratą dużej części obecnego stanu posiadania (część posłów nie miałaby szans na reelekcję). Tego, że przyjdzie rozmawiać powtórnie z Samoobroną, reprezentowaną przez jej lidera, trudno się było zatem spodziewać.

Wspólny rząd z Samoobroną, zapewniającą po raz drugi sejmową większość, stał się jednak faktem. Zajadli przeciwnicy koalicji zarzucają liderom dwóch największych ugrupowań wchodzących w jej skład, że jeszcze kilkanaście dni temu skoczyli sobie niemal do gardeł, a teraz znowu współtworzą rząd. Przypomnijmy jednak, co tak naprawdę się stało. Kaczyński nazwał nieodpowiedzialne postępowanie Leppera warcholstwem, a Lepper wręczenie mu bez odpowiednich wyjaśnień dymisji – chamstwem. Po wspólnej prowokacji Renaty Beger i dziennikarzy TVN, ujawniającej kuchnię politycznych negocjacji, Kaczyński publicznie dorzucił, że PiS nigdy nie będzie już prowadzić rozmów z politykami o „wątpliwej proweniencji”. Z tego co wiem, liderzy obu partii przeprosili się już kilka dni po wypowiedzeniu wspomnianych słów, a w ostatnich negocjacjach PiS-Samoobrona-LPR posłanka Beger nie uczestniczyła. Gdyby było inaczej, na pewno.. obejrzelibyśmy to u Sekielskiego i Morozowskiego w „Teraz My”.

Czy zatem uprawnione jest stwierdzenie, że Jarosław Kaczyński „stracił twarz”, biorąc Leppera powtórnie do rządu? A słyszę to od kilku dni od swoich znajomych lokujących swoje polityczne sympatie po lewicowej (Centrolew) lub liberalnej (PO) stronie? Kaczyński stracił zapewne.. swój polityczny instynkt, który go do tej pory nie zawodził. Jednak, jak wspomniałem wcześniej, nieracjonalne (PSL) lub naznaczone panicznym strachem przed użyciem weksli (Samoobrona) postępowanie posłów trudno było przewidzieć. A już na pewno nie dało się przewidzieć prowokacji, która została manipulacyjnie rozdmuchana przez opozycję i nieprzychylne PiS-owi media do wielkiej afery. Choć z nie mającej merytorycznych podstaw „afery” nie zostało po kilku dniach nic poza rechotem gawiedzi, to jednak notowania Prawa i Sprawiedliwości spadły. Jeśli Jarosław Kaczyński liczył się po usunięciu Leppera z możliwością wcześniejszych wyborów, to przeprowadzenie ich akurat w tym momencie byłoby nierozsądne. Na własne życzenie PiS skazywałby się prawdopodobnie na bycie w sejmie przyszłej kadencji opozycją wobec rządu PO-SLD. Pomijając fakt, że do takiego rządu, choćby w świetle ujawnianych ostatnio działań spec-grupy pułkownika UOP Lesiaka, nie miałbym zaufania, trudno się dziwić Kaczyńskiemu, że dysponując demokratycznym mandatem dla swojej partii jeszcze na trzy lata, dał drugą szansę dla nowej-starej koalicji.

Pozostaje jeszcze pytanie, na ile okaże się ona stabilna. Myślę, że wbrew obawom, będzie ona trwalsza niż poprzednia. Pierwsza została moim zdaniem zbyt pochopnie zerwana, zarówno nieodpowiedzialnym działaniem Leppera, jak i zbyt emocjonalną reakcją Kaczyńskiego oraz przecenieniem przez tego ostatniego swoich politycznych sił sprawczych. Obaj liderzy wchodzą do wspólnej koalicji z doświadczeniem, pozwalającym im z jednej strony na lepszą ocenę tego, na co mogą sobie w jej ramach pozwolić a z drugiej - co są w stanie zdziałać w obecnym sejmie. Poobijane (ale bynajmniej nie "stracone") twarze powinny o tym przypominać..


Tagi: ;

czwartek, 12 października 2006

Dezintegracja będzie kontynuowana

Zgodnie z poleceniem kierownictwa UOP przeprowadzono czynności operacyjne mające na celu dezintegrację prawicowych, radykalnych ugrupowań politycznych.
Za pośrednictwem "M" przekazano R. Szeremietiewowi informację o niezadowoleniu szeregu młodych działaczy, już wcześniej podejrzewanych przez J. Olszewskiego o nielojalność. Spowodowało to wewnętrzne konflikty, a w konsekwencji zawieszenie władz wojewódzkich RdR-u w trzech przypadkach i ustanowienie zarządów komisarycznych. Rozbicie wewnętrzne pogłębiło się.
W przypadku J. Kaczyńskiego jest szczególna sytuacja, każdy funkcjonariusz UOP, Policji, a także emerytowani funkcjonariusze b. SB jeżeli uzyskają jakąkolwiek kompromitującą informację pogłębią ją i przekażą. Jest to skutkiem jego publicznego zachowania, polegającego na ciągłych bezpośrednich atakach, przez co stał się osobistym ich wrogiem.
Stworzyło to dogodną sytuację do manipulowania faktami z ich życiorysów i wprowadzanie powszechnej nieufności oraz podejrzliwości. Przy okazji przekazano dane obciążające J. Olszewskiego, A. Macierewicza, J. Kaczyńskiego. Jednocześnie cały czas R.Szeremietiew był i jest indoktrynowany przez "M", że koalicja z PC doprowadzi do przegranej całej prawicy, gdyż w powszechnym odbiorze społecznym "PC to złodzieje".
Informacja prasowa z dnia 5.08.1993 r. w sprawie rozmów Prezydenta z J. Olszewskim w przekazach do działaczy RdR-u powinna być delikatnie potwierdzona, co powinno skompromitować J. Olszewskiego we własnych szeregach.
Czynności dezintegracyjne będą w miarę operacyjnych możliwości kontynuowane.


To tylko kilka fragmentów jednej odtajnionej notatki z 1993 roku, z szafy płk. Lesiaka. Pełna wersja notatek jest m.in. tu. Działanie te akceptowali swoimi podpisami Jerzy Konieczny i Andrzej Milczanowski, szefowie odpowiednio UOP i MSW w rządzie Hanny Suchockiej. W rządzie tym ministrami byli m.in. Jacek Kuroń (praca i polityka socjalna), Jan (wtedy jeszcze także Maria) Rokita (administracja), Janusz Lewandowski (przekształcenia własnościowe), Jan Krzystof Bielecki (integracja z UE), Janusz Onyszkiewicz (MON). Okazuje się, że już w stabilnie wolnej i niepodległej Polsce zafundowano nam zakrojone na szeroką skalę działania łamiące demokratyczny ład. Bezprawnie wykorzystywano aparat państwowy do osłabiania legalnej opozycji. I to bynajmniej nie "radykalnej", bo zajmującej sejmowe fotele.

Jak to wygląda z dzisiejszej perspektywy? Blado. Gdyby nie "Dziennik" i kilku IPN-owskich historyków zaproszonych do RTV, ujawnienie tych notatek przeszłoby niemal bez echa, bagatelizowane przez opozycję „demokratyczną” i spychane na dalszy plan przez lewicowe media. Autorytety moralne nabrały wody w usta. Piszę o tym kilka dni za późno, ale zostawiam ślad, żeby nie było, że ja też do tego wagi nie przyłożyłem. Wręcz przeciwnie, uważam to za największą aferę III RP. Afera Rywina była „tylko” propozycją korupcji. Fakt, że na dużą skalę i dotycząca ustawy, ale do jej spełnienia nie doszło. Notatki z szafy Lesiaka są dowodem przeprowadzonych działań. Dokumenty te wskazują także na to, że w III RP demokracja była delikatnie mówiąc sterowana. I to nie tylko na początku lat 90. kiedy dezintegracja miała miejsce. Przecież tamte działania UOP-u, skłócające prawicowe środowiska oraz inspirujące artykuły prasowe bazujące na nieprawdziwych informacjach, zaciążyły na tym, że prawica na długie lata została zmarginalizowana.

Jeszcze większy niesmak budzi to, że zamiast chłodnej analizy, przywoływane są wytwarzane w tamtym czasie fałszywki mające "usprawiedliwić" nielegalne działania. Mówiące m.in. o grożącym zamachu stanu, który rzekomo mieliby zorganizować Kaczyńscy czy też o chęci internowania Wałęsy. Zarówno na filmie "Nocna zmiana", jak i na ujawnionych właśnie notatkach czarno na białym widać, kto zamachnął się wtedy na demokrację. Mimo to, z ubeckim cynizmem próbuje się odwrócić kota ogonem. Słychać też - jak zwykle, gdy coś wychodzi na jaw nie po myśli "salonu" - aby zostawić już te brudy i nie obrzucać się błotem. Jednym słowem - "Wybierzmy przyszłość - Reaktywacja"..


Tagi: ; ;

niedziela, 8 października 2006

Prowokacja na otarcie łez

Wczorajsze popołudnie spędziłem na wiecu poparcia dla PiS. Co prawda wcześniej planowałem też „uczestnictwo” w demonstracji opozycji i wybranie z niej smaczków do bloga, ale że byłem ze swoim synem, wybrałem imprezę stacjonarną. Z tego, jak wyglądały wszystkie wczorajsze manifestacje zdał dobrą relację Lear, którego.. ja także widziałem! ;) I to nie w telewizji, ale na żywo, jak przemierzał park przy PKiN ze swoim sławnym już transparentem.

Lear

Lear zaobserwował m.in. na wczorajszym marszu PO lukę pokoleniową: „gimnazjum/liceum/studenci a potem to już wiek senatorski.” Otóż na wiecu poparcia dla PiS dało się zauważyć, że oprócz wyżej wymienionych grup wiekowych przyszły całe rodziny. Aby dzieci się nie nudziły, zaimprowizowano dla nich ad hoc konkurs plastyczny na.. najładniejszą kaczkę.

Konkurs plastyczny

Konkurs plastyczny

Jakoś nie mogę sobie wyobrazić podobnej inicjatywy na wiecu PO. W zdominowanej przez wodzowskich i śmiertelnie poważnych liderów to by raczej nie przeszło. Punkt dla PiS za poczucie humoru.

Zwolenników przeciwnej opcji politycznej stać było natomiast na swoiste poczucie humoru czy mówiąc wprost - chamstwo. Byłem świadkiem, jak dwóch kolesi w asyście kobiety w średnim wieku (może to była ta luka pokoleniowa) oraz kilku licencjonowanych „obserwatorów” wparowało nagle od strony ul. Świętokrzyskiej na tyły wiecu. Uzbrojeni w tabliczki z prowokatorskimi hasłami oraz megafon, przez który je wykrzykiwali, usiłowali wprowadzić zamieszanie wśród uczestników wiecu. Nie wiem, czy ostatecznie poskutkowało moje delikatne tłumaczenie, że pomylili manifestacje, czy wpłynęła na nich policja, czy po prostu dali sobie spokój. W każdym razie ostatnim miejscem, gdzie ich widziałem były przynależne im okolice publicznego szaletu.

Prowokacja

Szalet


Tagi: ; ;

piątek, 6 października 2006

Marsz (na Księżyc)

Platforma Obywatelska na księżycu

Serdecznie zapraszamy wszystkich sympatyków PO na Błękitny Marsz , który odbędzie się w dniu 7 października. O godz. 12 przywita nas Donald Tusk, a następnie wysłuchamy przemówień liderów Platformy Obywatelskiej. Spotkajmy się, Bądźmy RAZEM!


Zarówno fotografia, jak i tekst (zachowano oryginalną pisownię) pochodzą z ogólnodostępnego, internetowego serwisu propagandowego Platformy Obywatelskiej.

wtorek, 3 października 2006

Wyborcza sięgnęła bruku



Dosłownie. Lub po płyty chodnikowe jak kto woli. Już lead jednego z dzisiejszych artykułów w Wyborczej głosi: "Choć niedawno zasiano tu trawniki, nagle przed domem premiera Jarosława Kaczyńskiego pojawił się dodatkowy chodnik." Dalej - "Nagle i pospiesznie usunięto i splantowano dużą połać trawnika wzdłuż jezdni". Jakby ktoś miał wątpliwości w ocenie moralnej tego wydarzenia, czytamy że "widok zeszpeconej ul. Mickiewicza [..] budzi odrazę." Zaczęło się niemal od trzęsienia ziemi, dalej napięcie jednak rośnie.. sprawa wygląda "bardzo tajemniczo", bo jak wynika "z relacji czytelnika Gazety (imię i nazwisko znane redakcji): - To zakrawa na architektoniczny zamach stanu." Nie żartuję!

Uważny czytelnik Wybiórczej zauważył jednak zapewne w tekście lub na załączonym obrazku, że nie chodzi o budowę lotniska, pola golfowego, czy kortu tenisowego w osi jednej z żoliborskich ulic, lecz o.. kawałek chodnika "30 m na blisko 3 m szerokości". Pomijając drobny fakt, że patrząc na zdjęcie można mieć wątpliwości nawet do tych danych (moim zdaniem szerokość jest wyraźnie mniejsza - ok 2 m), o cóż więc chodzi z tym "architektonicznym zamachem stanu"? Może o to, że "budowlańcy uwijali się ukradkiem, tak jakby chcieli, żeby nikt tego z ukrycia nie nagrał".

W zacietrzewieniu i manipulacji sięgnięto nawet po tak kuriozalne argumenty, jak to, że "te zmiany tylko pogorszą widoczność"(!) przy przejściu dla pieszych. Nie słyszałem jeszcze o "żywochodniku", który z czasem wyrośnie ponad otaczającą go trawę, krzewy a może nawet i drzewa, ale być może tylko za mało czytałem Wyborczą.. Wszystko to byłoby śmieszne, gdyby nie fakt, że w tym na pierwszy rzut oka zabawnym artykule podano niejako mimochodem adres zamieszkania urzędującego premiera RP! To chyba rzecz bez precedensu, tym bardziej w kontekście zwoływanego na najbliższą sobotę ulicznego zjazdu opozycyjnych działaczy z całego kraju.


Aktualizacja (6.10): A oto i rozwiązanie zagadki "tajemniczego chodnika pod domem premiera". Wystarczyło zajrzeć do komunikatów Zarządu Transportu Miejskiego.. ale nie mam wątpliwości, że pan Jóźwiak o tym wiedział. Idę o zakład, że z pełną premedytacją przeprowadził "architektoniczny zamach stanu" i to w stylu, w jakim nie powstydziłby się najbardziej usłużny "dziennikarz" reżimowy czasów PRL. Dzięki T-800 za link w komentarzach.




Tagi: ; ;

niedziela, 1 października 2006

Teraz My z Watergate

Kompleks Watergate

Jeszcze nigdy w polskiej polityce nie wylano tylu kubłów pomyj i nie rzucono tylu nie mających materialnych podstaw oskarżeń, co w ostatnich kilku dniach. Stało się to udziałem opozycji, korzystającej z tuby propagandowej, ale i aktywnego wsparcia przychylnych sobie mediów (głównie Gazety Wyborczej, TOK FM i TVN). Parafrazując Gazetę Wyborczą można powiedzieć, że mieliśmy do czynienia z prawdziwym spektaklem nienawiści. Dwa nagrania z ukrytej kamery, w których pisowscy ministrowie w nieskrępowany sposób prowadzili rozmowy z Renatą Beger nad zawiązaniem sejmowej większości, uznane zostały przez niektórych (mających jednak na ogół duży wpływ na kształtowanie opinii) za korupcję, w wersji light - za "korupcję polityczną", a PiS za ugrupowanie niczym nie różniące się od SLD (bodaj największa obelga, jaka mogła spotkać to pierwsze ugrupowanie). Nagrania przyrównano do afery Rywina, z tym że to skazana wyrokiem sądu za oszustwo wyborcze Renata Beger stała po jasnej, oświeconej stronie sceny politycznej, a PiS po tej ciemnej, bo trzymającej władzę. Begergate miało już nawet pogrzebać cały projekt IV RP.

Choć "salon" używał najcięższej amunicji, to znamienne jest, że już po paru dniach, które miały "wstrząsnąć Polską", z nadmuchanej afery niewiele zostało - pękła niczym bańka mydlana. Jakże groteskowo brzmią teraz, choć jeszcze trzy dni temu wydawały się groźne, apele liderów PO o natychmiastową dymisję rządu i samorozwiązanie parlamentu a także próby wyciągnięcia otumanionych ludzi na ulice. Okazało się, że choć salonowe autorytety na "taśmach prawdy" widziały korupcję, to eksperci nie związani z jedynie słusznym oglądem rzeczywistości - zaledwie negocjacje polityczne. Negocjacje, w których co prawda język może do salonowego nie należał, ale mające przez to posmak (dla ogółu widzów być może nieco za ostry) politycznej kuchni i prawnie całkowicie dozwolone. Więcej - gdyby takich rozmów nie można było prowadzić, oznaczałoby to, że rządzić nie mogą koalicje. Cóż bowiem się podczas takich rozmów oferuje, jeśli nie stanowiska w rządzie, czy miejsca na listach wyborczych. Zgadzam się z jednym - rozmowy prowadzono z kimś, kto nie miał ku temu kompetencji, jak również nie miał ich na to, aby zająć stanowisko sekretarza stanu w ministerstwie rolnictwa, co było przedmiotem negocjacji. Jak jednak wynika z zapisu rozmów, Adam Lipiński stwierdził wyraźnie, że Jarosław Kaczyński nie brał tego w ogóle pod uwagę.

Bodaj największą histerię wywołała propozycja dotycząca możliwości tymczasowego przejęcia przez Kancelarię Sejmu zobowiązań posłów Samoobrony, wynikających z podpisania przez nich weksli za używanie logo Związku Zawodowego Samoobrona w kampanii wyborczej. Nie jestem w stanie oczywiście przesądzić o tym, że wykupienie weksli byłoby tymczasowe, jak to optymistycznie założył Adam Lipiński. Byłoby to bowiem równoznaczne z wygraniem procesu, który by te weksle delegalizował, co zresztą jasno dał do zrozumienia, powołując się na opinię Zbigniewa Ziobry. Z tego co wiem, jest to możliwe, bo pod przykrywką opłaty za logo, weksle ukrywają inną, rzeczywistą czynność, a to jest mocna podstawa do ich obalenia (dywagacja te zostawmy jednak prawnikom). Mogę natomiast z całą pewnością stwierdzić, że utworzenie sławnego już funduszu wekslowego byłoby przedmiotem publicznej dyskusji, więc w samym fakcie ujawnienia tego pomysłu nie ma nic nadzwyczajnego, a już na pewno korupcyjnego. PiS awansem oberwał zatem za coś, co oczywiście chluby (i zapewne poparcia) by mu nie przyniosło, ale dzięki prowokacji TVN i Samoobrony oberwał podwójnie, z czego przynajmniej raz (za sam fakt "ujawnienia") niezasłużenie.

"Afera taśmowa" przyrównywana była przez niektórych komentatorów do znanej chyba wszystkim afery Watergate. Jak się jednak okazuje - znanej chyba tylko z samej nazwy. W Watergate dziennikarze (też dwóch) Washington Post ujawnili pozaprawne działania sztabu Nixona w kampanii prezydenckiej. Nomen omen - głównie chodziło o podsłuchy, które przez zwolenników Nixona miały zostać założone Demokratom. Efektem kolejnych publikacji Boba Woodwarda i Carla Bernsteina, których bazę stanowiły informacje z anonimowego źródła (wysokopostawionej osoby w prezydenckiej administracji, nazywanej przez dziennikarzy "Głębokim Gardłem"), było powołanie komisji senackiej i zmuszenie Nixona do dymisji.

Co mamy u nas? To.. dziennikarze zakładają podsłuchy. Nie byłoby w tym jednak nic zdrożnego (w końcu czwarta władza także w ten sposób kontroluje polityków), gdyby nie fakt, że Sekielski z Morozowskim opowiadają się po jednej ze stron sceny politycznej, organizując razem z nią prowokację przeciw innej. Dziennikarze przyznali się (prawdopodobnie ze strachu przed komisją śledczą), że sami zwrócili się z propozycja do władz Samoobrony o możliwość nagrania ich rozmów z politykami PiS. To tak, jakby Woodward i Bernstein w porozumieniu z Demokratami założyli podsłuch w ich pokojach w hotelu Watergate i nagrali ich rozmowy z członkami Komitetu Reelekcji Nixona. To by dopiero była "afera"..


Foto powyżej: Kompleks Watergate, w którym mieściła się siedziba sztabu wyborczego Partii Demokratycznej.


Aktualizacja (3.10): Jak wynika z artykułu, opublikowanego w najnowszym wydaniu Gazety Polskiej, sekretarz programowy telewizji TVN Milan Subotić (zajmujący się m.in. programami publicystycznymi, w tym "Teraz My"), był współpracownikiem WSI, a wcześniej wojskowych służb specjalnych PRL. Oficerem prowadzącym Subotić’a był Konstanty Malejczyk, który jest obecnie doradcą Samoobrony.
Powinienem w zasadzie zmienić tytuł notki na "Teraz My z WSI". A jak się fajnie skanduje: "Te-raz my, z wu-es-i". To tak na sobotę.. ;)


Tagi: ;

środa, 27 września 2006

Nocna histeria

Histeria skierowana przeciw PiS osiągnęła dziś w nocy apogeum. Pretekstem do ostatecznego uderzenia, czyli zwołania przez PO o 1 w nocy konferencji prasowej, na której zażądali natychmiastowego (o świcie) zwołania posiedzenia sejmu i jego samorozwiązania, było ujawnienie przez Renatę Beger jej politycznych negocjacji z szefem kancelarii premiera Adamem Lipińskim. Negocjacji, jak się okazało, zarejestrowanych ukrytą kamerą i pokazanych w programie "Teraz my" w TVN. Programu nie oglądałem, ale zapis negocjacji jest tu.

Osią "korupcji politycznej", jakiej miał się dopuścić Lipiński, miało być.. zaoferowanie Begerowej stanowiska w ministerstwie rolnictwa oraz pomoc w unieważnieniu weksli, do których wykupu są zmuszeni posłowie Samoobrony w momencie opuszczenia szeregów tej partii. Lipiński obiecuje pomoc prawną. Wspomniał też o ewentualnym funduszu, który miałby tymczasowo zabezpieczyć posłów Samoobrony przed egzekucją komorniczą do momentu zakończenia sprawy sądowej o nieprawnym wykorzystaniu weksli, sprawy według niego wygranej. I to wszystko. Nawet sam główny bohater prowokacji, w wypowiedzi już po emisji nagrania wszystko potwierdził i nadal obiecał pomoc posłom, straszonym przez Leppera wekslami.

Politycy PO uznali jednak, że to doskonała okazja (a może to był plan) na "nocną zmianę" (w nocnych zamachach stanu mają przecież już wprawę) i na parę minut przed 1 w nocy zwołują konferencję prasową. Tusk, Rokita i Komorowski pełni patosu i z trudem ukrywanym cynizmem obwieszczją światu, że mamy oto do czynienia z "korupcją polityczną", przy której blednie afera Rywina. Żądają natychmiastowego podania się rządu do dymisji, bezzwłocznego zwołania posiedzenia sejmu oraz jego samorozwiązania. Wieszczą, że to na pewno skończy się sprawami karnymi i zapowiadają komisję śledczą w tym zakresie, ale już w przyszłym sejmie, bo obecny nie ma moralnego prawa (tak na marginesie, to takiego prawa nie odmawiali nawet sejmowi zdominowanemu przez SLD podczas zawiązywania komisji śledczej ds. afery Rywina). Wspominają jeszcze o antyrządowym marszu ulicznym, na który od kilku dni namawiają swoich zwolenników..

Jednym słowem, bezpardonowy, histeryczny atak totalny - oddajcie rząd, rozwiążcie parlament a my poślemy na was jeszcze prokuratorów i komisję śledczą. Jeśli tego nie zrobicie, wyprowadzimy ludzi na ulice i Bóg jeden wie, jak to się skończy.. Przesłanie jest jasne: bycie silną opozycją, podczas gdy wy nie macie nawet większości, nas nie satysfakcjonuje; to my musimy mieć władzę i w tym celu zrobimy wszystko! Liderzy Platformy żyją w jakiejś równoległej rzeczywistości - sfrustrowani, pałający nienawiścią do PiS i żądni za wszelką cenę władzy. Jeśli kogoś stać na głębszą analizę tej szytej grubymi nićmi prowokacji, to zapraszam do komentarzy, bo mi brakuje już wyobraźni i cenzuralnych słów.. a i pora późna.


Tagi: ; ;

piątek, 22 września 2006

Przede wszystkim ordynacja

Koalicja większościowa przestała istnieć. Czas odwołania Andrzeja Leppera ze stanowiska wicepremiera można już liczyć w godzinach.. (zanim skończyłem pisać notkę, Lepper został już przez prezydenta odwołany). Zastanawiające jest, dlaczego lider Samoobrony wybrał drogę otwartego konfliktu z PiS, której finałem - jak mógł się spodziewać - będą przedterminowe wybory, na których może nic nie zyskać, a tylko stracić. Być może jest coś w tym, co napisał Galba - o narastającym strachu Samoobrony przed tym, do czego dokopać się mogą na jej temat pisowscy ministrowie siłowi. Strachu, prowadzącego nawet do obalenia rządu, którego jednym z głównych celów jest oczyszczenie państwa ze skorumpowanych struktur, bez względu na to, czy ludzie w nich uczestniczący są mu politycznie bliscy czy też nie. Lepsze przecież bowiem siedzenie nawet na zielonej trawce poza parlamentem, niż za kratami. Niedawne zatrzymanie awuesowskiego ministra skarbu Emila Wąsacza jest tego dowodem i mogło być czynnikiem uwalniającym sumę wszystkich strachów Samoobrony i prowadzącym wprost do wczorajszego przesilenia.

Powód kryzysu rządowego może być bardziej prozaiczny. Lepper zaczął bowiem ostatnio nie tylko prowadzić kampanię wyborczą kosztem rządu, którego był członkiem, ale też nieodpowiedzialnie grać budżetem. Jego kolejne próby wyciągania kotwicy budżetowej mogły się przecież w dłuższej perspektywie skończyć wejściem gospodarki na mieliznę. Do czego to prowadzi, można zobaczyć w relacjach z Budapesztu. A to przecież tylko krótkie, choć burzliwe, "kryterium uliczne". Naszych bratanków czeka wcześniej lub później odcinek specjalny, w którym tylko poprzez wyrzeczenia całego społeczeństwa będą mogli obniżyć swój rekordowy w Unii Europejskiej deficyt budżetowy. Jeśli tego nie zrobią, mogą spodziewać się tylko większych kłopotów.

Być może więc to Jarosław Kaczyński przestraszył się warchoła w rządzie i za wszelką cenę (nawet oddania władzy) pozbył się go. Tylko w ten sposób mógł zapobiec budowaniu przez Leppera poparcia na bazie niebezpiecznej dla stabilności całego państwa polityce. Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy skażony władzą Lepper straci czy też zyska atrakcyjność dla swojego dotychczasowego elektoratu. Bardziej prawdopodobna wydaje się jednak strata, dzięki czemu usunięcie Leppera z rządu może być skutecznym środkiem jego zmarginalizowania w polityce. Powrót Leppera - watażki, budującego swoje poparcie na blokowaniu dróg czy wysypywaniu zboża z wagonów, byłby już nie tylko niewiarygodny dla wyborców, ale wręcz śmieszny.

Bez względu jednak na to, jakie były przyczyny wczorajszego kryzysu, czekają nas najprawdopodobniej przedterminowe wybory. Jeśli nie teraz, równocześnie z drugą turą wyborów samorządowych, to na wiosnę, po tym, jak budżet nie uzyska poparcia większości sejmowej. Do końca stycznia przyszłego roku mógłby bowiem funkcjonować rząd mniejszościowy. Choć drugi z koalicjantów (LPR) zachowuje się odpowiedzialnie, podszyty oczywiście strachem nie wejścia do następnego parlamentu, wątpliwe wydaje się zbudowanie większości rządowej w obecnym. Nie wskazuje na to ani ton wypowiedzi liderów PSL, bardzo krytykancki wobec PiS (kolejne nieracjonalne działanie tego ugrupowania) oraz niewielka jak do tej pory liczba uciekinierów z Samoobrony.

Wątpliwe jest także, aby nawet do tego drugiego, nieodległego przecież terminu, preferencje wyborcze zmieniły się na tyle, aby można było się spodziewać, że któraś z największych partii uzyska większość mandatów i samodzielnie utworzy rząd. Sensowna wydaja się więc zmiana ordynacji na taką, która jeszcze bardziej niż obecna będzie premiować zwycięskie ugrupowanie. Propozycja taka została właśnie złożona Platformie przez PiS. Choć nowa ordynacja konserwowałaby w Polsce z grubsza dwubiegunowy układ parlamentarny, dawałaby możliwość skonstruowania trwałego rządu przez zwycięskie ugrupowanie na okres kadencji sejmu. Rola partii z mniejszym poparciem społecznym zostałaby zredukowana, ale przecież tylko do czasu następnych wyborów, w których każdy ma równe szanse na zwycięstwo. A przecież o to głównie chodzi w demokracji parlamentarnej. No bo przecież nie o to, aby języczkiem u wagi był sejmowy plankton, licytujący się tylko wyszarpywaniem od większych ugrupowań stanowisk i przywilejów dla swojego wąskiego elektoratu.


Tagi: ;

sobota, 9 września 2006

Przykręcanie śruby

Obejrzałem wczoraj pierwsze starcie w "Ringu" - nowym programie prowadzonym przez Rafała Ziemkiewicza w TVP1 (program nadawany będzie w piątki o godz. 22:05). Choć był to talk-show kulturalny, Ziemkiewiczowi w cudowny sposób udało się niemal przez cały czas nie schodzić z tematów bieżącej polityki. Udało mu się poruszyć m.in. wątek Szymborskiej, piszącej zaraz po wojnie hymny pochwalne na cześć Stalina i zbrodniczego reżimu komunistycznego w Polsce, a później będącej "autorytetem" moralnym na każde zawołanie Michnika. Świetną ilustracją jej postępowej moralności była kabaretowa recytacja (utrzymana w socrealistycznej konwencji) sławnego wiersza "Nienawiść", opublikowanego swego czasu na pierwszej stronie Wybiórczej. Wiersz miał moralnie usprawiedliwiać obalenie "oszołomskiego" gabinetu Olszewskiego.

Ziemkiewiczowi udało się także poruszyć m.in. wątek Szczypiorskiego, który donosił do SB na swoich rodziców (kilka miesięcy temu opublikował te informacje Newsweek, ale przeszły one zupełnie bez echa), sporu Miłosza z Herbertem (przez co ten ostatni został przez Wybiórczą uznany za psychicznie chorego) i parę innych spraw. Jednym słowem, jak na jeden program całkiem sporo. Ziemkiewicza wspierał jeden z zaproszonych gości - Jacek Trznadel.

Przy okazji dowiedzieliśmy się też, co nie podoba się w IV RP artystom estradowym. Gość programu, pan Maleńczuk, bełkotał coś o przykręcaniu śruby, zaglądaniu pod kołdrę, ale lista "konkretów" szybko mu się skończyła, więc uogólnił mniej więcej tak: jak patrzę na to wszystko, jak patrzę na to, jak Kaczory się ubierają, to po prostu chce mi się z tego kraju wyjeżdżać. Nie zauważyłem, aby Kaczyńscy odstawali jakoś ubiorem od ogólnie przyjętych norm. Maleńczuk natomiast jak najbardziej - może więc to jakiś kompleks artysty. Jeśli zaś chodzi o "przykręcanie śruby", to proponuję przeczytać jeden z ostatnich felietonów artysty na Wirtualnej Polsce. Oto exemplum: ..Tak władzę w kraju przejął duet Kaczy / Niskich, co mierzą w obwodzie niemało / Łatwiej przeskoczyć, niż obejść się dało /../ Rzeczpospolitą - nie wiedzieć już którą / (Faszystom ją daje, sługusom i gburom).. Cóż za przykład ubezwłasnowolnionej tfurczości, wiernopoddańczej wobec przykręcającej śrubę faszystowskiej władzy "nie wiedzieć której" RP..

Panie Maleńczuk, a gdzie indziej na świecie mógłby pan za ciężką kasę takie dyrdymały w publicznej telewizji wygadywać, albo wierszyki na jednym z największych portali wypisywać? Przecież na Zachodzie próbował pan zdaje się swoich sił, ale nie pomogły ani wymyślne stroje, ani ostry makijaż. No chyba, że to była forma autoreklamy, mająca wzmóc zapaotrzebowanie na coś, co rzekomo miałoby być niedługo niedostępne. Ale przecież to tylko ciemny, wybiórczo myślący lud mógłby kupić..

niedziela, 3 września 2006

Pluralizm i cenzura

Wreszcie wyjaśniło się, jak efekty ciężkiej pracy redaktorów-politruków z Gazety Wyborczej i Polityki były propagowane (wręcz w dosłownym tego słowa znaczeniu) dalej, jak eter długi i szeroki. Wspomniane tytuły prasowe - niekwestionowana awangarda salonowej myśli - były jedynymi(!) prenumerowanymi w Polskim Radiu. Baza i jednocześnie nadbudowa do prawdziwego pluralizmu poglądów, propagowanemu za nasze pieniądze przez publiczne medium..

Manipulacji dopełnia notka "Cenzura w Polskim Radiu", z której się o tym dowiedziałem. Autorowi tej informacji na portalu Wirtualne Media nie chodzi bynajmniej o cenzurę, gdy dziennikarze Polskiego Radia nie mieli dostępu do żadnych innych tytułów poza wyżej wymienionymi, lecz, gdy wreszcie nowe kierownictwo poszerzyło ofertę prenumerowanych tytułów, wprowadzając przy okazji ograniczenia dwóch wspomnianych (w samym newsroomie PR było 39 prenumerat Wybiórczej). Reporterowi WM wypłakuje się w rękaw jeden z redaktorów PR, który nie może mieć już swej ulubionej Gazety na biurku; wtóruje mu wicenaczelny tejże - Piotr Stasiński.

Morał z tego taki, że pluralizm w wydaniu redaktorów/wyznawców Gazety Wyborczej i Polityki jest wprost proporcjonalny do liczby kupowanych egzemplarzy tychże tytułów. Zamówienie nowych gazet i czasopism, kosztem wyżej wymienionych, jak również poszerzenie grona komentujących na antenie PR publicystów, to już jest.. cenzura.

czwartek, 24 sierpnia 2006

Rozprawa z Gazetą Polską




Przez przypadek kolejna notka porusza tematykę procesową. Tym razem sprawa dotyczy Gazety Polskiej - tygodnika, który przez wiele lat, jako jeden z nielicznych, opierał się wpływom Salonu. Oparł się także - przynajmniej na razie (bo sprawa toczy się właśnie w sądzie) - próbie wrogiego przejęcia przez firmę, która w momencie kłopotów finansowych Gazety Polskiej została jej mniejszościowym udziałowcem. Wrogiego przejęcia chce dokonać firma King&King, która zasłynęła z niejasnych interesów w Kongo, a w szczególności z próby wciągnięcia w nie największych spółek z udziałem Skarbu Państwa. Miała m.in. pomóc KGHM odzyskać utraconą koncesję na wydobycie miedzi, a konsorcjum polskich firm z branży naftowej (m.in. Orlenowi i Nafcie Polskiej) umożliwić w tym afrykańskim kraju wydobycie ropy. Obydwie inicjatywy delikatnie mówiąc spaliły na panewce. O ile jednak do zawiązania konsorcjum (wiążącego się na dzień dobry z wpłatami przez kilka firm z udziałem Skarbu Państwa po ćwierć miliona dolarów), mającego wydobywać w dżungli ropę nie doszło, to KGHM stracił na interesie z King&King 750 tys. dol. zaliczki (firma nie wywiązała się z umówionego odzyskania koncesji na miedź).

Mimo że historia "Kingów" jest długa, a firma prowadziła rozmowy biznesowe z największymi w Polsce spółkami z sektora energetycznego, w internecie nie znajdziemy nawet jej wizytówki. Czyżby dlatego, że jej właściciele przejęli nawyki od służb specjalnych, o kontakty z którymi są podejrzewani? O dokonaniach "Kingów" można się jednak dowiedzieć z kilku artykułów dostępnych w internecie. W artykułach, do których podaję linki, można przeczytać o grze interesów pomiędzy "Kingami", a urzędnikami kancelarii byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, m.in. przy wsparciu jednego z urzędników (przy okazji rezydenta UOP) polskiej ambasady w Kongo oraz o tym, jakie metody stosowali wobec dziennikarzy. Jeden to tekst Józefa Darskiego z Gazety Polskiej, drugi - artykuł Andrzeja Rozenka i Patrycji Bielawskiej w NIE, trzeci - tekst Jarosława Jakimczyka (jednego z redaktorów "Wprost", który zarekomendował "Kingów" Gazecie Polskiej), opublikowany w portalu Money.pl. Artykuł w NIE, przedrukowany później przez Gazetę Wyborczą, pokazuje m.in. nieczyste postępowanie Jarosława Jakimczyka.

Swoje przejścia z "Kingami" ma nie tylko redaktor naczelny Gazety Polskiej, przeciw któremu rozpoczął się wczoraj proces wytoczony przez "Kingów", ale także Sylwester Latkowski. Konfliktowi "Kingów" z pozostałymi udziałowcami wydawcy Gazety Polskiej Latkowski poświęcił jeden z odcinków swojego programu "Konfrontacja". Dziennikarz TVP był jednak zastraszany i omal nie doszło do zatrzymania emisji Konfrontacji z "Kingami" w rolach głównych. Można o tym przeczytać na blogu Latkowskiego. Co ciekawe, jedna z ostatnich notek Latkowskiego (zatytułowana "Zabić czarnym PR") być może dotyczy ciągu dalszego jego bliskich spotkań z tajemniczymi biznesmenami - zgadza się data "ostrzeżenia", jednak autor nie wyjaśnia, o co dokładnie chodzi.

Wracając do Gazety Polskiej, warto przypomnieć, że jej sytuacja, biorąc pod uwagę roszczenia "Kingów", jest na tyle niepewna (co można było przeczytać w kilku wstępniakach), że Tomasz Sakiewicz zdecydował się kilka miesięcy temu założyć miesięcznik Niezależna Gazeta Polska, tworzony przez ten sam zespół redakcyjny. Gdyby przejęcie Gazety Polskiej przez "Kingów" okazało się skuteczne, Sakiewicz zapowiedział natychmiastowe przekształcenie miesięcznika w tygodnik. Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie. Życzę oczywiście Niezależnej Gazecie Polskiej, aby stała się tygodnikiem, ale wydawanym tak jak teraz przez tych samych ludzi, co Gazetę Polską.


Foto powyżej: Wczoraj rano przed Sądem Rejonowym Warszawa Śródmieście czytelnicy Gazety Polskiej i Niezależnej Gazety Polskiej udzielali wsparcia Tomaszowi Sakiewiczowi (redaktorowi naczelnemu obu czasopism) przed mającą się zaraz rozpocząć rozprawą.

Tagi: ;

piątek, 18 sierpnia 2006

Dwie godziny



Dzisiaj rozpoczął się proces czterech stalinowskich śledczych, oskarżonych o znęcanie się nad generałami Stefanem Mossorem, Stanisławem Tatarem, Józefem Kuropieską i płk. Marianem Utnikiem. Mimo że śledczy zostali oskarżeni o nieprzedawniające się zbrodnie przeciw ludzkości, sąd zakazał publikacji ich nazwisk i wizerunków. Wiemy zatem tylko, że są to Marian P., Kazimierz T., Zbigniew K. i Czesław Ś., którzy po kilkaset razy przesłuchując tę samą osobę (także przez wiele godzin na stojąco), pozbawiając ją snu, grożąc śmiercią jej i jej rodzinie, wyzywając, umieszczając w zimnym, wilgotnym karcerze, wymuszali zeznania, dzięki którym zapadały wyroki śmierci i wieloletniego więzienia. Opinia publiczna nie może jednak poznać personaliów tych, którzy znęcali się fizyczne i psychiczne nad niewinnymi, oddanymi Polsce oficerami.

Po pierwszej rozprawie wiemy, jaką linię obrony przyjęli stalinowscy oprawcy. Cynicznie opowiadają, że wykonywali tylko rozkazy a nawet, że też uważają się za.. ofiary systemu. Skoro tak, dlaczego sami nie wystąpili do sądu o odtajnienie swoich personaliów, wnosząc za to o utajnienie całego procesu, bo "obecność mediów to dla nich duży stres". Przypomnijmy, że dzięki ich "ciężkiej pracy", procesy generałów mogły być pokazówką stalinowskiej propagandy, mającą zastraszyć całe ówczesne społeczeństwo. Dwóch oskarżonych jest chorych i może uczestniczyć w procesie najwyżej.. po dwie godziny dziennie, przez co po dwóch godzinach proces odroczono na prawie dwa tygodnie. Tylko po dwie godziny na dobę mogli natomiast miesiącami spać oficerowie przesłuchiwani przez Mariana P., Kazimierza T., Zbigniewa K. i Czesława Ś.

Jeśli proces będzie się odbywał w takim tempie, to oprawcy nie dożyją wyroku. Dożyją swoich dni, prowadząc dalej komfortowe życie ubeka-emeryta, pobierając wysokie, wielotysięczne uposażenie i śmiejąc się w duchu z wymiaru sprawiedliwości III RP. Grozi im zresztą tylko do 5 lat więzienia, ale nawet symboliczna kara jest mało prawdopodobna, przy tak poprawnie politycznie przepisach postępowania sądowego.

czwartek, 17 sierpnia 2006

Cień cienia "Delegata"

Piotr i Paweł Adamowicz

Nie pisałem nic o "Delegacie", bo nie chciałem bawić się w nie popartą mocnymi dowodami zgaduj-zgadulę. Nauczony doświadczeniem z Kataryną, wolałem milczeć. Owszem, zrobiłem szybką analizę artykułu w Rzeczpospolitej (online dostępny tutaj), a konkretnie pojawiających się w nim meldunków samego "Delegata", z których wynikało jednak tylko to, że żadna osoba z listy osiemnastu uczestników pielgrzymki do Papieża nie pasuje do "portretu pamięciowego", jaki na łamach Rzepy namalowali Piotr Adamowicz i Andrzej Kaczyński. Nad tym, kim jest "Delegat" biedzą się od kilkunastu dni uczestnicy wielu politycznych forów dyskusyjnych, a etatowo zapewne chcą go rozpracować wszystkie liczące się redakcje prasowe, radiowe i telewizyjne. Jakiż to byłby news, gdyby komuś udało się rozszyfrować "Delegata", a nie tylko jego cień (o którym dalej). Rekordowa liczba cytowań, na czym bardzo zależy opiniotwórczym mediom, w ciągu przynajmniej miesiąca byłaby przecież murowana.

Wróćmy na chwilę do korzeni. W sensacyjnym materiale o wtyczce SB wśród delegatów Solidarności na spotkanie z Papieżem, redaktorzy Rzepy nie wymienili najważniejszego nazwiska - tego, który donosił do SB na pozostałych uczestników. Początkowo myślałem, że to tylko chwyt marketingowy i nazwisko "Delegata" pojawi się w następnym Plusie Minusie, mimo zapewnień samych autorów artykułu, że może nigdy go nie poznamy. Rozkładanie takich informacji na raty to przecież normalna praktyka prasowa, mająca na celu zwiększenie zainteresowania pismem. Niestety, mija prawie drugi tydzień od daty publkacji, a nazwiska "Delegata" nie znamy.

Trudno się zatem dziwić, że niektórzy zaczęli wietrzyć w tym chęć zdyskredytowania całego procesu lustracji. No bo jakże to - tak ważny agent, tak wysoko umocowany w Kościele (zaufany dwóch prymasów!) i w Solidarności (mający wpływ na wybór jej władz), a nie zachowały się jednocznacznie identyfikujące go papiery?! Toż archiwa SB muszą być tak wybrakowane i zafałszowane, że już nigdy nie będzie można z całą pewnością orzec, kto donosił, lub przynajmniej kto nie. Cień podejrzeń padł bowiem niemal na wszystkich uczestników pielgrzymki, nie wyłączając Mazowieckiego (na którego "Delegat" zresztą donosił). Zwolennicy tej teorii otrzymali duże wsparcie, dzięki artykułowi w ostatnim Wprost, oczerniającym Zbigniewa Herberta. Choć Wprost narobił trochę szumu, to jednak odgrzał tylko to, co o kontaktach Herberta z SB było wiadome od z górą pół roku. Zrobił to zatem tylko po to, aby skandalicznym, sensacyjnym ujęciem tematu zwiększyć nadwątloną sprzedaż. A jakby do tego całego "zamieszania", dodać jeszcze Gilowską..

Powróćmy jednak do "Delegata". Ostatni Newsweek stawia już bowiem niemal kropkę nad i, pokazując "Cień Delegata" (tak głosi zresztą tytuł artykułu). Choć sam "Delegat" meldował do SB na prałata Henryka Jankowskiego, redaktorzy czasopisma – Amelia Łukasiak i Tomasz Terlikowski – są niemal pewni, kim jest tajny współpracownik SB, czy też jej kontakt operacyjny (oficjalny status "Delegata" też nie został ustalony). Piszą m.in. o dotyczących Jankowskiego "podejrzeniach, które się zewsząd sączą". Zachowując zapewne należytą staranność dziennikarską, naswietlają sylwetkę prałata ze wszystkich stron - przypominają oskarżenia o kontakty homoseksualne z ministrantami, zamiłowanie do operetkowych mundurów, przepych na plebanii w czasach stanu wojennego, który zaskoczył nawet seniorkę rodu Kennedych itd. Artykuł jest w zasadzie wyrokiem na ks. Jankowskiego, bo nie owijając w bawełnę autorzy wskazują, że miał taką pozycję, jaką zajmował "Delegat" - "W Kościele był łącznikiem z Solidarnością, w Solidarności - nieformalnym reprezentantem prymasa". Na koniec autorzy stwierdzają, że co prawda "nie można jednoznacznie stwierdzić, czy to Henryk Jankowski był >Delegatem<" ale "tak podejrzewa większość komentatorów".

Wczoraj pojawiły się jednak interesujące informacje od samego "podejrzanego". Otóż ks. Jankowski powiedział, że zna osobiście współautora artykułu o "Delegacie" w Rzeczpospolitej – Piotra Adamowicza (na marginesie dodajmy, że jego brat Paweł jest prezydentem Gdańska z ramienia PO). Zna go od lat (obaj bracia byli nawet ministrantami w kościele św. Brygidy) i dziwi się, że się do niego nie zgłosił. A teraz najciekawsze - Jankowski powiedział jeszcze, że nazwisko Adamowicza pojawia się w aktach, które otrzymał z IPN. A jak wiadomo, ks. Jankowski zapowiedział, że ujawni nazwiska rozpracowujących go esbeków i ich tajnych współpracowników. Czyżby zatem gra "Delgatem" miała na celu nie tylko zdyskredytowanie lustracji, ale jest też ciosem wyprzedzającym, wymierzonym bezpośrednio w Jankowskiego? Oczywiście po to, aby ujawnienie przez niego tych osób było dla nich mniej dotkliwe, bo pochodzące ze źródła, którego wiarygodność została obniżona.

Foto powyżej: Jedyne zdjęcie tytułowego cienia cienia "Delegata", czyli współautora artykułu w Rzepie - Piotra Adamowicza, jakie udało mi się znaleźć w Sieci. W samolocie - brat Paweł, obecnie urzędujący prezydent Gdańska.


Tagi: ;

poniedziałek, 7 sierpnia 2006

Rozkład

Demokraci.pl
Pewien lewicowy bloger obwieścił mi kilka tygodni temu, że spadek poparcia dla PiS jest nieuchronny, że niedługo "będą leżeć", a on "będzie po nich skakał". Ja nie będę taki wredny i nie będę skakał po jego faworytach - demokratach.pl. Nie mogę jednak nie odnotować faktu, że Partia Demokratyczna, charakteryzująca się - tak jak jej nazwa - niemal wyłącznie wirtualnym poparciem, osiągnęła w końcu stan praktycznie całkowitego wewnętrznego rozkładu.

Mam oczywiście na myśli tzw. struktury, bo ideologicznie PD była trupem od chwili powstania. Trupem, któremu cudownie wyrobiono tylko nowe papiery po dwukrotnych reanimacjach - najpierw Unii Demokratycznej, a następnie Unii Wolności. Zwłoki mają jednak to do siebie, że śmierdzą. Z każdym dniem coraz intensywniej. Wypowiedzi dla krajowej i zagranicznej prasy czołowych polityków PD, m.in. Władysława Frasyniuka, Janusza Onyszkiewicza, Bronisława Geremka oraz głosowania eurodeputowanych z ramienia PD (m.in. za przyjęciem rezolucji w sprawie nasilenia przemocy powodowanej rasizmem i homofobią w Europie, w tym w Polsce) powodowały, że niemiły zdrowemu rozsądkowi i polskiej racji stanu zapach przeniósł się z warszawskiej kanapy na europejskie salony.

Ale to już jest koniec. W tych dniach członkowie masowo opuszczają szeregi PD. Legitymacje złożyło wielu działaczy, nie godząc się m.in. na "dryfowanie PD w stronę ścisłego sojuszu z SLD i SdPl". Odeszli m.in. szefowie pięciu regionów: Lubelskiego, Mazowsza, Świętokrzyskiego, Lubuskiego, Wielkopolskiego a także wiceszef partii oraz członkini zarządu krajowego. Dla partii, której poparcie praktycznie nigdy nie przekroczyło wartości błędu statystycznego ponad zero bezwzględne, to już zapewne cios ostateczny przed wchłonięciem przez postkomunistyczną lewicę.


Foto: Jan Żdżarski Jr
Tagi:

niedziela, 6 sierpnia 2006

Publiczna euromanipulacja

Przypadkiem obejrzałem wczoraj rano w TVP3 program "Euroinfo" - cykliczny magazyn "relacjonujący życie Parlamentu Europejskiego". Choć program był krótki, długo przecierałem oczy, czy przypadkiem to jeszcze nie koszmar senny, w którym cofnąłem się do czasów telewizji głębokiego Kwiatkowskiego. Program Euroinfo, nie relacjonujący bynajmniej "życia PE", lecz dość ogólnie traktujący o polskim członkostwie w UE, był doskonale skonstruowaną manipulacją.

W programie pokazano m.in. wypowiedź sprzed przeszło dwóch miesięcy niemieckiego eurodeputowanego Martina Schulza, potępiającego rzekome nawoływanie przez posła Wierzejskiego do użycia przemocy wobec homoseksualistów. Czy, dla równowagi, udano się z kamerą do samego Wierzejskiego, który, jak wiadomo, wielokrotnie powtarzał publicznie, że jego słowa zostały przekręcone? Nie, o politykę LPR zapytano.. wagarowiczów - uczestników demonstracji przeciwko temu, że Roman Giertych objął tekę ministra edukacji narodowej. Pokazano też Andrzeja Leppera, ale tak, że zrobiono z niego prawie narodowca. Kilka okrągłych zdań powiedział Wojciech Olejniczak, jednak nic nie zapadło mi w pamięć bo programu, niestety, nie zarejestrowałem. Jako tzw. przebitka mignął też uchachany Bronisław Geremek - jadący podczas jakiejś euroentuzjastycznej manifestacji odkrytym "eurobusem". W "Euroinfo" nie zabrakło oczywiście komentarza polskiej prasy - w imieniu tejże, jak zwykle reprezentatywnie i zupełnie neutralnie, dał głos jeden z redaktorów "Gazety Wyborczej".

W programie wypowiadał się także eurodeputowany chyba duchem - Tadeusz Mazowiecki, mówiąc mniej więcej jaki to jest zły, że obecny rząd jest przeciwny członkostwu Polski w UE. Jedyna wypowiedź obecnie urzędującego premiera pochodziła z.. 2003 roku. Dotyczyła ona tego, że PiS jest przeciwny niektórym zapisom "konstytucji" europejskiej. Oczywiście nie przypadkiem przytoczono dość ostre słowa przewodniczącego PiS - miały pasować do tezy, że był on wojującym eurosceptykiem. Był i jest, bo kończący cały program komentarz pouczał, że koalicyjni politycy muszą w tej (europejskiej) kwestii jeszcze wiele przemyśleć.

Manipulacja nie byłaby manipulacją, gdyby wypowiedzi polityków nie osadzono w odpowiednim kontekście. Poprzedzono je krótką propagandą sukcesu, jaki stał się udziałem Polski, po wstąpieniu do UE. Przekaz był więc jednoznaczny - Polakom poprawiło się i nadal poprawia po wstąpieniu do UE, ale są czarne owce (Kaczyński, Lepper, Giertych) i partie (PiS, Samoobrona, LPR), które chcą nas dobrobytu pozbawić lub co najmniej doprowadzają do tego, że Polska jest karcona na forum europejskim. Jak na fałszywkę przystało, nie dowiedziałem się, kim z imienia i nazwiska są jej autorzy. Napis końcowy był tylko jeden - "Program przygotowany przez Parlament Europejski". Samego początku nie oglądałem, więc być może autorzy pojawili się w czołówce, w co jednak wątpię, bo "lista płac" tego typu produkcji jest przecież zawsze na końcu. Parlament Europejski stał zatem za kamerą, trzymał mikrofon, a nawet czytał komentarz (dla ciekawskich - jest rodzaju żeńskiego).

Firmowanie przez Parlament Europejski tak nierzetelnej i ubabranej po pachy w lokalnej polityce produkcji tv uważam za skandal. Za skandal uważam też emitowanie czegoś takiego na antenie publicznej TVP3. Nie przypuszczałem, że takie materiały będę musiał jeszcze oglądać w telewizji pod kierownictwem kogoś, kogo uważałem za skuteczne Antidotum na telewiznę.


Tagi: ;

wtorek, 1 sierpnia 2006

Wybiórczo o Powstaniu Warszawskim




Największy zryw niepodległościowy w historii Polski (a ówczesnej Europy) został pomówiony o anysemityzm w najgorszym, zbrodniczym wymiarze. Kolejne rocznice wybuchu Powstania skażone są walką o dobre imię tysięcy żołnierzy i cywilów, którzy oddali swoje życie w walce z okupantem oraz tych, którzy przeżyli to piekło. 62 lata po Powstaniu Warszawskim jego uczestnicy (także żydowskiego pochodzenia) muszą nadal walczyć, tym razem o swoje dobre imię i swych bohaterskich kompanów.

Redaktor Gazety Wyborczej Michał Cichy recenzując wspomnienia Calela Perechodnika napisał swego czasu ("Gazeta o książkach" nr 11/93): "[Perechodnik] przetrwał nawet Powstanie Warszawskie, kiedy AK i NSZ wytłukły mnóstwo niedobitków z getta". Później Cichy swoje spostrzeżenia rozwinął w artykule "Polacy - Żydzi: czarne karty Powstania". Niby łagodząc we wstępie swoje wcześniejsze wynurzenia, Cichy przeszedł jednak zaraz do frontalnego ataku: "Sformułowanie o AK, NSZ, Żydach i Powstaniu Warszawskim było złe, za co przepraszam. Przede wszystkim pisząc, że AK i NSZ mordowały, nie miałem na myśli organizacji, ale niektórych należących do nich ludzi." Zaraz dodaje: "Wypadki morderstw były. Były również - obok postaw pozytywnych - przejawy antysemityzmu." I dalej: "Znane mi są relacje, dokumenty i opracowania mówiące o zabiciu przez powstańców około 60 Żydów, w tym 44 lub 45 w dwóch zbiorowych morderstwach, z których jedno (30 ofiar NSZ-owców) jest bardzo słabo udokumentowane." Autor wyznaje, że: "Obca jest mi chęć jątrzenia, nie uważam się za siewcę nienawiści. Uważam, że za nienawiść odpowiedzialni są w dużym stopniu siewcy zapomnienia", by zaraz z grubej rury przywalić pierwszym powoływanym "wiarygodnym" źródłem: "Na początku powstania likwidowano Żydów - czytamy w złożonej w Yad Vashem relacji Mieczysława Fuksa.".

Nie będę dalej cytował wypocin Cichego, bo poddane one zostały druzgocącej krytyce, przede wszystkim przez Tomasza Strzembosza w artykule "Polacy - Żydzi. Czarna karta Gazety Wyborczej". Oto przykład, w jaki sposób Strzembosz rozprawia się z metodologią artykułu - "Artykuł Cichego w niewielkiej tylko mierze opiera się na pewnych, niezbitych, udowodnionych faktach. Tymczasem pisząc o zdarzeniach znanych mu tylko z jednej, nie potwierdzonej przez nikogo, nieprecyzyjnej i niepewnej relacji, nigdy swych informacji nie obudowuje jakimkolwiek zastrzeżeniem, nie dystansuje się jakoś od tego, co może okazać się wymysłem, pomyłką, mankamentem niesprawnej pamięci... Nie o fakty tu bowiem naprawdę chodzi. Cichy buduje atmosferę. Gromadzi nad powstańczą Warszawą chmury antysemityzmu i zbrodni." I jeszcze - "Cichy, gromadząc informacje o zbrodniach dokonywanych na obywatelach polskich pochodzenia żydowskiego podczas Powstania Warszawskiego, nie dopuszcza w ogóle do siebie myśli, że ludzie w "powstańczych mundurach" (sic!) czy po prostu "powstańcy", ludzie uzbrojeni (o których tylko tyle wiemy, że broń nosili), mogliby być nie żołnierzami AK lub NSZ, ale np. Korpusu Bezpieczeństwa, Polskiej Armii Ludowej, Armii Ludowej, itp. Wszystkie te - rzekome czy prawdziwe - morderstwa w tej sytuacji niejako "muszą" iść na konto AK czy NSZ, niezależnie od tego, czy Autor potrafi czy nie potrafi "przydzielić" ich sprawców do konkretnego oddziału (na ogół nie potrafi!)".

Dodam tylko, że paszkwil Cichego został opublikowany w Wyborczej w dniach poprzedzających 50. rocznicę wybuchu Powstania. Zapewne nie przypadkiem. Bo przecież nie przypadek sprawił, że antypolski w swojej wymowie i delikatnie mówiąc wybiórczo udokumentowany materiał (Cichy powoływał sie nawet na peerelowskiego historyka, dyspozycyjnego wobec komunistycznego reżimu) ukazał się w najpoczytniejszej swego czasu, opiniotwórczej gazecie. Stał się tym samym zaczątkiem dyskusji nad Powstaniem, w nieznanym dotąd aspekcie, obniżając jego rangę i oczerniając jego uczestników, bez względu na prawdę historyczną. Smród przecież pozostał.

A oto pierwszy z brzegu dowód - z dzisiejszej Rzeczpospolitej. W leadzie największego i reklamowanego w radiu materiału poświęconemu Powstaniu Warszawskiemu ("Człowiek, który stanął nad własnym grobem" - rozmowa z żołnierzem baonu Zośka - Stanisławem Aronsonem), czytamy m.in: "Kiedy wyjeżdżałem z Polski w 1945 roku, towarzysz z konspiracji i powstania powiedział mi na pożegnanie: - Nie zapomnij o nas. I staraj się nie mówić źle o Polsce. Znasz prawdę, wiesz, że nie wszyscy odwrócili się do Żydów plecami, że wielu im pomagało. Jestem temu wierny". Cytat, umieszczony przez redaktora Rzepy w leadzie, pojawia się na końcu rozmowy, której osią nie są stosunki polsko-żydowskie w czasie Powstania, lecz biografia samego Aronsona, którą zresztą można potraktować jako egzemplifikację tychże. Widać zatem, że nie można już opublikować rocznicowego artykułu o Powstaniu, który by nie uwzględniał, czy wręcz w którym dominantą (wybitą dodatkowo w leadzie) nie byłyby wzajemne stosunki Polaków i Żydów, czy raczej tych stosunków odkłamywanie. Zasługa w tym Cichego i agorowej spółki.


Fotografie powyżej: Wyzwolenie obozu koncentracyjnego na ul. Gęsiej (tzw. "Gęsiówka"), z którego uwolniono 348 więzionych tam Żydów oraz upamiętniające to wydarzenie tablica. Zakończony sukcesem atak wykonały 5 sierpnia 1944 r. plutony "Alek" i "Felek" z 2. kompanii baonu "Zośka", osłaniane przez 3. kompanię ppor. "Giewonta".

Tagi:

sobota, 15 lipca 2006

Wyborczej gratuluję eksperta gospodarczego od porażek

Życzę porażek na wszystkich frontach, bo każde zwycięstwo tego Układu to porażka Polski i zagrożenie dla wolności. Życzę także porażek gospodarczych, choć za to płacą ludzie.


Takich "życzeń" i takiej pogardy dla Polaków, jakie wczoraj wyraził Waldemar Kuczyński, były minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, w dniu zaprzysiężenia nowego rządu, nie powstydziłby się najgorszy, śmiertelny wróg Polski. Jeśli w Polsce np. dzieci będą głodować a chorym nie starczy na leki, Kuczyński będzie tryumfował. Indywiduum to jest stałym publicystą ekonomicznym Gazety Wyborczej. Sądząc z częstych publikacji w tejże, indywiduum zapewne jest już tak w życiu ustawione, że porażki rządu na wszystkich frontach, w tym gospodarcze, są mu zupełnie obojętne. Poza czerpaniem osobistej satysfakcji rzecz jasna.

Indywiduum życzyło nam wszystkim ubóstwa na swoim blogu. Linka do niego nie podam, bo w obawie zapewne przed swoim poprawnościowym guru M., indywiduum swoje szczere życzenia po kilku godzinach od opublikowania usunęło, odszczekało i przeprosiło. Ale nie wątpię, że były to szczere życzenia, choć wyjawione w chwili słabości. Samo indywiduum napisało zresztą już po ich skasowaniu, że tylko "chwilowo utraciło samokontrolę". Ponieważ dyskusje nad postem indywiduum przetoczyły się już na blogach Galby i Kataryny, podaję tylko jako uzupełnienie, komu indywiduum jest politycznie bliskie oraz kilka jego wcześniejszych wypowiedzi. Pochodzą one z opublikowanych i dostępnych w Internecie źródeł.

Z dziennika prowadzonego (i wydanego w druku) przez indywiduum w okresie solidarnościowego zrywu, dowiadujemy się, że zostało zaproszene do komisji ekspertów przy Międzyzakładowym Komitecie Strajkowym, któremu przewodzili Lech Wałęsa i Andrzej Gwiazda. "Skład komisji ekspertów - pisze w dzienniku indywiduum - ustalili Mazowiecki i Geremek. Sądzę, że brali pod uwagę kryterium przydatności merytorycznej i politycznej bliskości. Będąc ludźmi opozycji, ale i kompromisu, takich właśnie dobrali współpracowników". Trzeba przyznać, że dobrali się jak w korcu maku.

Indywiduum od lat przedstawiane jest jako "doktor", choć jest zaledwie magistrem. Wyrzucone zostało z PZPR i usunięte z Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR za lewackie odchylenie. Choć trudno sobie wyobrazić coś bardziej lewego od komuny za PRL, indywiduum uchodzi za eksperta gospodarczego na łamach Gazety Wyborczej. Jak się teraz okazało - eksperta od gospodarczych porażek.

Co jeszcze mówiło indywiduum?

O Ameryce: "No cóż, świat potrzebuje mechanizmów stabilizujących, w których ważna, choć nie jedyna, rola przypada głównym państwom. Poprzednio był ZSRR i Stany Zjednoczone, 45 lat stabilizacji na bazie strachu, a dla nas - wiadomo, jak to było." No tak, dla europejskiej lewicy USA są przecież nawet straszniejsze niż Rosja.

O prawicy (przed wyborami): "Na prawicy z kolei, też od TKM nie wolnej, jest wielu polityków pokręconych, pełnych fobii i różnych niebezpiecznych pomysłów. Lepiej by było, aby polska scena polityczna wyszła z wyborów zrównoważona i mogła trzymać prawicę za ręce." Skoro nie wyszło, trzeba zatem całej Polsce dać po łapach..

O braku uzależnienia energetycznego Polski od jednego dostawcy: "Jeszcze niedawno prawie traciliśmy niepodległość przez to, że kilka procent udziału miała w Naftoporcie spółka J&S, diaboliczna, stworzona ponoć przez rosyjski wywiad, pewno w celu przyłączenia Polski do Wspólnoty Niepodległych Państw. I co? Bez żadnego problemu państwo odzyskało większościowy udział, a ponoć miało nie móc. Dobrze, że odzyskało, ale nie musiało, bo groźba dla bezpieczeństwa energetycznego kraju nie istniała." Oddajmy J&S z powrotem udziały w Naftoporcie. Monopol tej firmy na dostawy ropy ropociągiem to przecież dla indywiduum za mało..
Z czego wynika bezrobocie: "Ono w połowie wynika z dziedzictwa PRL i błędów transformacji, a w połowie z naszej przez lata wyjątkowej w Europie płodności". No i wszystko jasne - Polaków jest po prostu za dużo.

"Ekspert" nie zrobił nawet samodzielnie szablonu swojego bloga, lecz skorzystał z usług firmy.

Blog Waldemar Kuczyński

No ale przecież takiego, co "Życzy także porażek gospodarczych, choć za to płacą ludzie" na pewno na to stać..


Tagi: ;

piątek, 14 lipca 2006

Gdzie jest kurna moja kasa? Czyli, jak rozpętałem "aferę Kataryny"

Czuję się zupełnie jak.. Franek Dolas, który rozpętał II wojnę światową. "Afera Kataryny", jak określił całe zamieszanie Krzysztof Urbanowicz, stała się bodaj największą "aferą" w polskiej blogosferze. Chciałbym zatem pokrótce przedstawić to, jak doszło do tego, że zacytowany i skomentowany przeze mnie fragment wypowiedzi eksperta tak szybko został rozpropagowany w Internecie. Oczywiście nie w całym. Wystarczyło jednak, że przedostał się do kilku opiniotwórczych blogów i forów dyskusyjnych, aby wywołać burzę. Na szczęście burzę w szklance wody.

Nie będę rozwodzić się nad faktograficznym wymiarem całego zdarzenia, bo zostało ono już sprostowane przez autora źródłowej i - jak się okazało niepotwierdzonej - informacji.

Media Cafe - sprostowanie

Zostało także wyjaśnione przez Katarynę i niżej podpisanego - przede wszystkim w komentarzach do notki, która wywołała burzę oraz na blogach Kataryny i Media Cafe Polska.


Przejdźmy zatem do odpowiedzi na nurtujące zapewne wszystkich - przede wszystkim Katarynę, adminów Gazety.pl, blogerów i aktywnych komentatorów - pytanie: kto za tym wszystkim stał? Lub, używając zwrotu autora jednego z poświęconych tej sprawie wątków na forum Kraj - "Kto dał zlecenie na Katarynę?"

Kto dał zlecenie na Katarynę
Kto dał zlecenie na Katarynę?

Z całą pewnością zlecenia nie dał Macierewicz, tajemnicza forumowiczka BB, czy sama Agora (rękami Samej Wandy). A o takich, a nawet jeszcze ciekawszych teoriach spisku, można się było dowiedzieć z lektury powyższego wątku. Na przykład, że "Kataryna mogła przecież sama sobie wystawić zlecenie. Jest autolustracja to i musi być autozlecenie."

Cofnijmy się jednak trochę w czasie, żeby zobaczyć, co się działo zaraz po tym, jak opublikowałem swoją notkę Kataryna na liście płac Agory. Otóż na forum Kraj pojawił się wątek, który reklamował (bez mojej wiedzy i zgody) notkę. Widać, że tytuł notki okazał się co najmniej "niemnożko intrygujący", skoro sama Kataryna zadała w nim dramatyczne pytanie: "Jeśli jestem na ich liście płac, to gdzie jest kurna moja kasa?". Fragment pyatnia pozwoliłem sobie umieścić w tytule niniejszej notki.

Gdzie jest kurna moja kasa?
Gdzie jest kurna moja kasa?

Z samym wątkiem działy się cuda - zniknął z forum, by niedługo się znowu na nim pojawić, już z wpisem admina portalu Gazety.pl. Tebe zamieścił w nim oficjalne dementi sponsoringu Kataryny przez portal Gazeta.pl.

Dementi Gazety.pl
Dementi Gazeta.pl

W tzw. międzyczasie miałem rzekomo reklamować notkę "wszędzie, gdzie popadnie" (co zarzucił mi Ols - admin Blox.pl). A ja "zgłosiłem" ją w komentarzach na zaledwie dwóch blogach, które w miarę regularnie podczytuję (zresztą akurat te blogi sprawy w ogóle nie podchwyciły) oraz w serwisie Gwar. W tym ostatnim zgłoszenie utrzymywało się prawie przez cały dzień na samym szczycie rankingu. W Gwarze zgłaszam od niedawna każdą nową notkę, bo przecież nie piszę do szuflady..

Gwar
Gwar

Prawdopodobnie z Gwaru moje zgłoszenie też na samym początu zniknęło (ale nie mam na to dowodów), bo świadczy o tym kolejne zgłoszenie, tym razem w serwisie Wykop, z którym nie miałem już nic wspólnego (tam notek jeszcze nie zgłaszałem, ale zamierzam). W Wykopie link do mojej notki też długo utrzymywał się na samym szczycie rankingu.

Wykop
Wykop

No i po tym się zaczęło.. Choć najbardziej zaintersowani dotarli do mojej notki zapewne bezpośrednio (np. przez RSS-a), albo z FK, to prawdziwa rzesza nowych przybyszów posypała się z dwóch wymienionych wyżej serwisów, pozwalających na szybką wymianę interesujących linków.

Kolejną odsłoną nomen omen całkowicie wirtualnej afery były blogi, które odniosły się do tego, co napisałem, m.in.:

Piąta Władza
Piąta władza

Ja, RAFi
Ja, RAFi

Ooops
Ooops

Azrael - zwykłe pisanie
Azrael

TeBe Gada
Tebe Gada

No i to by było na tyle. Choć na koniec jeszcze jedno. Ponieważ najważniejsze blogi miałem na stałym nasłuchu, wiem, że odniesienie z krótkim komentarzem (wpisane nie przeze mnie, lecz przez nieznanego mi Geralta) do notki na moim blogu, skasował u siebie Galba. Przywrócił je dopiero po kilku godzinach. Nie mam jednak o to do niego pretensji, bo zapewne pomyślał, że to dęta sprawa i nagonka na zaprzyjaźnioną blogerką. Miał do tego pełne prawo - jego blog. Aby jednak nie wyszło, że się czepiam, chciałbym wyrazić przy okazji Galbie moje uznanie. Galba jako jedyny.. (kontynuuję tu moją wczorajszą myśl, zapisaną na blogu Kataryny) ze znanych mi prawicowych blogerów, mających swoje blogi na Blox.pl, dokonuje iście katorżniczej pracy, przekładając swój blog do innego serwisu. Nie wiem, czy choć trochę się temu swoimi wcześniejszymi wypowiedziami przysłużyłem, ale przecież nie o moją satysfakcję tu chodzi..


I jeszcze jedna refleksja. W całej sprawie nie chodziło mi o Katarynę. Nie chodziło mi też ani o pieniądze (które blogerzy jak najbardziej mogą otrzymywać), ani o politykę (którą uprawiają blogerzy). Uważam tylko, że sponsorowanie blogerów powinno być jawne. Czytelnicy i komentatorzy blogów powinni wiedzieć, kto czerpie zyski z tego, że odwiedzają określony blog. A to, czy Gazeta, czy inne medium mogły opłacać przychylnego, czy przeciwnego im ideologicznie blogera jest kwestią drugorzędną. Choć oczywiście ciekawą..

Mam też nadzieję, że Kataryna wyjdzie z tego całego zamieszania wzmocniona. Została oficjalnie uwiarygodniona, co powinno raz na zawsze przeciąć spekulacje na temat jej potajemnej współpracy z Agorą. Powinna też zyskać jeszcze większą popularność, przynajmniej jeśli chodzi o rozpoznawalność marki bloga. Którego, mam nadzieję, znowu zacznie pisać..

Tagi: ; ;