czwartek, 30 marca 2006

Gretkowska przepowiada przeszłość

Właśnie ukazał się kwietniowy numer miesięcznika Sukces. Na trwałe w historii prasy polskiej zapisze się materiałem, którego w nim.. nie ma. To znaczy był, tylko go na polecenie wydawcy, biznesmena Zbigniewa Jakubasa, wycięto z już wydrukowanego nakładu pisma. Wycięto stronę z felietonem Manueli Gretkowskiej. Autorki, która zasłynęła z pisania (w postępowej Francji rzecz jasna) doktoratu z przepowiadania przyszłości za pomocą tarota (!) oraz tak epokowych dzieł prozatorskich, jak „Kabaret metafizyczny”. Główną bohaterką tego ostatniego jest „dziewica o dwóch łechtaczkach prezentująca orgazm w stereo” (fragment jednej z recenzji) a autorka dzieli się swoimi spostrzeżeniami nie tylko o fizjologii seksu, ale też menstruacji i wydalania.

Gretkowska ze swoich felietonów w miesięczniku uczyniła oręż prywatnej wojny z braćmi Kaczyńskimi. Już bowiem w wydaniu lutowym Sukcesu, pani Manuela przeniosła na tamten świat ojca braci Kaczyńskich kilkadziesiąt lat przez jego faktyczną śmiercią. Nie odbyło się to jednak bezinteresownie, bowiem ta oryginalna faktografia "publicystki" posłużyła jej za konstrukt całego felietonu. A mianowicie tego, że przedwczesna śmierć ojca, skazała braci na kobiety-finansistki, najpierw na matkę, która rzekomo miała trzymać kasę w domu, a później na kobiety sprawujące funkcję ministra finansów. Jak zresztą sama napisała w kolejnym felietonie: „Zabawiłam się w psychoanalityka sugerując, że decyzje o przekazaniu finansów państwa w ręce kobiet ma swoje źródło w dzieciństwie Kaczyńskich – gdy kasą zajmowała się w ich domu matka.” Gretkowska ośmieszyła się jednak po dwakroć. Po raz drugi tym, że błędnie podała nazwisko minister finansów Teresy Lubińskiej. Zrobiła z niej.. Lubelską. Nasuwa się spostrzeżenie, że już nie tylko przyszłość, ale także przeszłość Gretkowska odczytuje z tarota, w którego przecież, jak sama mówi - „wierzy”.

Trudno wyobrazić sobie pismo, w którym tak doskonale zorientowany felietonista zagrzałby dłużej miejsce na łamach, niż do momentu ukazania się w kioskach tej swoistej tragikomedii pomyłek. Karolina Korwin-Piotrowska, redaktor naczelna Sukcesu, okazała jednak wyrozumiałość koleżance. Nie wzruszyło jej nawet ostre w słowach wyjaśnienie, nadesłane do redakcji przez Biuro Informacji i Komunikacji Społecznej Kancelarii Prezydenta RP, prostujące te ewidentne banialuki. Nie dziwi fakt, że blisko związana z prezydentem Anna Kamińska, dyrektor tegoż biura, nazwała wypociny Gretkowskiej "pseudointelektualnym bełkotem, naszpikowanym kłamstwami". Warto dodać, że urzędniczka nie domagała się przy tym sprostowania w trybie ustawowym. Prawdopodobnie dlatego, że faktyczna data śmierci ojca prezydenta rozbijała przecież całą konstrukcję felietonu, więc trudno wymagać, aby w sprostowaniu napisać nowy.

Karolina Korwin-Piotrowska zataiła pismo z prezydenckiej kancelarii przed swoim wydawcą, pokazując je natomiast Gretkowskiej i przesyłając.. Rzeczpospolitej. Gretkowska, widząc jaki grafomański felieton popełniła, zamiast przyznać się do błędów, postanowiła jednak pójść za ciosem i przyłożyć braciom w następnym wydaniu Sukcesu. W drugim felietonie pani Manulea zaczęła od tego, że za błędy w pierwszym obarczyła.. korektę, która "urzeczona pięknem tekstu przepuściła ewidentne błędy". Dziwne to pani Gretkowska ma pojęcie o funkcjonowaniu redakcji, jeśli uważa, że za wyłapywanie błędów faktograficznych odpowiada korekta językowa. No cóż - pewnie to także wyczytała z tarota.

Wycięty felieton polemizował głównie z cytowanym wyrywkowo wyjaśnieniem, nadesłanym przez prezydenckiego urzędnika, co oczywiście mogło poniewczasie wywołać oburzenie wydawcy, bo takich praktyk się nie stosuje. Ciągnąc dalej obronę tarotowych faktów ze swojego poprzedniego felietonu, Gretkowska wali już na całego, m.in. że „nie musi znać na pamięć życiorysów Wielkich Przywódców" i że w ogóle to ona może „machnąć Szczytujące Niziołki". „Bawi się” także po raz kolejny w psychoanalityka, twierdząc, że skoro urzędnik śmiał nadsyłać pisma do redakcji, to zapewne obarczony jest „szczególnym syndromem >>oddanej Anny<< - mam świeżo w pamięci machinacje Anny Jaruckiej oskarżanej o wykradanie pieczątek”. Uchowaj nas Boże przed takimi „psychoanalitykami” i „publicystami”, których głównym materiałem źródłowym i narzędziem „analizy” jest tarot. Pisarstwo Gretkowskiej pozostawiam fanom jej fizjologii.


PS. Wydawca Sukcesu zapowiedział, że w następnym (majowym) numerze pisma ukaże się zarówno pełne wyjaśnienie Kancelarii Prezydenta, jak i wycięty felieton Gretkowskiej. Ten ostatni jest zresztą dostępny w wielu miejscach w Internecie, m.in. tu. Więcej szczegółów, w tym wypowiedzi przedstawicieli wydawcy Sukcesu, można znaleźć w serwisie Wirtualne Media m.in. w tym artykule.


Tagi: ; ;

sobota, 25 marca 2006

Moherowa koalicja za miedzą


Za przedstawiciela moherowych beretów uchodzi osoba po 50-ce, najczęściej kobieta, słuchaczka Radia Maryja i czytelniczka Naszego Dziennika. Obśmiewane od jakiegoś czasu przez Salon moherowe berety, przeszył w moherową koalicję modysta Donald Tusk podczas debaty nad expose Kazimierza Marcinkiewicza. „Moherową koalicją” nazwał wówczas koalicję parlamentarną PiS, LPR i Samoobrony, która poparła nowy rząd. Stwierdził, że "Polska nie jest skazana na taką smutną, moherową koalicję". Wypowiadając w listopadzie zeszłego roku moherową frazę, Tusk już wtedy "niepokoił" się o "reguły prawa i zasady oraz normy przyjęte jako oczywiste w Europie".

Teraz, gdy najnormalniej w świecie mógłby wreszcie przestać się niepokoić i uwolnić "skazanych", przyjmując propozycję PiS dotyczącą rozpisania wcześniejszych wyborów, robi uniki. Nie pomogło błyskawiczne spełnienie przez Kaczyńskiego jego głównego warunku - ordynacji większościowej, zaproponowanej przez PiS w takim wymiarze, na jaki pozwala Konstytucja. Na nic zdało się nawet "straszenie" (określenie Wyborczej) konstytucyjną kadencją Sejmu do 2009 roku. O co mu zatem chodzi?

Już na jesieni, nie przyjmując połowy tek w rządzie i stanowiska Marszałka Sejmu, jego postępowanie wydawało się obarczone jakimś psychicznym defektem. Jednak wtedy Tusk mógł jeszcze domniemywać, że PiS wpędzony przez niego w objęcia rzeczonych partnerów, szybko straci punkty, a brak stabilnej większości doprowadzi do wcześniejszych wyborów, na których skorzysta PO. Tym bardziej, po tak spektakularnym napiętnowaniu moherem. Okazało się, że PiS nie stracił, a przymiotnik "moherowy" z pejoratywnego, czy choćby prześmiewczego, stał się pozytywny, w szczególności, gdy jest konfrontowany z "aksamitem", określającym salonowe elity o lewicowym, ponadnarodowym światopoglądzie.

Tusk, myśląc, że określając przeciwników politycznych "moherową koalicją" wyszydzi ich (wyszydzając jednocześnie Bogu ducha winne emerytki - przecież Polska to także one i oni, ludzie w podeszłym wieku, żyjący z niewielkich, często wręcz głodowych rent lub emerytur), osiągnął po raz kolejny efekt przeciwny do zamierzonego. A tak a propos, czy "mohery" to tylko emeryci, jak chciałby to widzieć Tusk i sprzyjająca mu salonowa propaganda? Rozejrzałem się tylko w swoim sąsiedztwie. I proszę co znalazłem, dosłownie zaraz za miedzą..



Film Moherowa koalicja.avi można sobie też ściągnąć na dysk (ma 35 MB).


Tagi: ; ;

czwartek, 23 marca 2006

Modlitwa? Śmiechu warte..

Magda Buczek i dzieciIle jest w Polsce warte wyśmiewanie się na antenie telewizji o ogólnopolskim zasiegu z modlących się dzieci? Mało - zaledwie pół miliona złotych. Taką karę KRRiTV nałożyła właśnie na telewizję Polsat za wyemitowanie programu "Kuba Wojewódzki Show", w którym wyśmiano modlące się dzieci, a szczególnie ideę Podwórkowych Kółek Różańcowych Dzieci. Zaproszony gość, lewicowa "intelektualistka" Kazimiera Szczuka zrobiła to w wyjątkowo wysublimowany intelektualnie sposób - przedrzeźniając głos założycielki ruchu - niepełnosprawnej Magdy Buczek. Głos - zniekształcony ciężkim inwalidztwem Magdy.

Szczuka, naśladując, jak to sama określiła "starą dziewczynkę", uczyniła z tego prymitywny show. Naczelna feministka RP nie ograniczyła się do wyśmiania tembru głosu i sposobu mówienia Magdy. Użyła także treści, którą mogłaby wypowiedzieć Magda, zachęcając dzieci do modlitwy. Wypowiadane z odpowiednią intonacją przez Szczukę np. "Módlmy się. Dziecięce Podwórkowe Kółka Różańcowe to mali pielgrzymi, w ich dziecięcych serduszkach płonie miłość Boża. Módlmy się, żeby łaski Boże spłynęły na wszystkie dzieci.." stało się pożywką dla rechotu i poklasku na widowni, odpowiednio podsycanych wtrętami i gestami prowadzącego.



Nie wiem, czy Szczuka wiedziała o inwalidztwie Magdy. To że przeprosiła Magdę po tym skandalicznym programie, nie musi wcale o tym świadczyć. Świadczy natomiast o tym, że gdyby Magda była zdrowa o żadnych przeprosinach nie byłoby mowy. Tym samym, wyśmianie modlących się dzieci przez Szczukę nie byłoby dla niej niczym krępującym. Po ataku feministki widać natomiast, że coraz bardziej krępujące w Polsce jest modlenie się, w szczególności, gdy czynią to dzieci lub są do tej czynności zachęcane.



O chorobie Magdy Buczek (fragmenty artykułu z OZONU)
Madzia Buczek ma teraz 18 lat, waży 14 kg, cierpi na łamliwość kości. Na skutek niedorozwoju aparatu mowy ma charakterystyczny, jakby dziecinny głos. Po urodzeniu nie miała uwapnionej ani czaszki, ani kości od kolan w dół, kolanka były przyrośnięte do brzuszka. Madzia całe swoje życie spędza na wózeczku i w gipsie. Często jest nim obłożona od barków po palce u nóg. Wtedy może tylko leżeć. Często trwa to miesiącami. Poważnych złamań miała ponad 30. Dziś, choć prawie dorosła, jest malusieńka. Jej klatka piersiowa ma wielkość jak u trzyletniego dziecka. Organy wewnętrzne rozwijają się normalnie, ale układ kostny nie. Wszystko jest więc ściśnięte jak w puszce – między żebrami a miednicą. To dlatego Magda ma problemy z sercem i płucami. Jeśli złapie infekcję, choruje na zapalenie płuc. Wtedy leczenie ciągnie się jeszcze dłużej: przy kaszlu pękają jej żebra, nóżki wypadają ze stawów. Magda nie może przyjmować żadnych środków przeciwbólowych. Z dwóch powodów: po pierwsze, bo nie ma w co wkłuć igły, gdyż w jej ciele brakuje mięśni. Po drugie, jej organizm nie przyswaja leków. Nastawianie i gipsowanie odbywa się bez znieczulenia.


Tagi: ;

niedziela, 19 marca 2006

Na diabła nam teraz wybory

Na sobotniej konwencji samorządowej PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział, że jego klub złoży w najbliższym czasie wniosek o samorozwiązanie sejmu. Nadeszła zatem chwila, na którą PO czekała od ogłoszenia wyników jesiennych wyborów, z których podwójną przegraną się do tej pory nie pogodziła i co wzbudza u jej członków coraz większą frustrację.

Chwila tym bardziej upragniona, że "ustabilizowane" głosami posłów Samoobrony i LPR status quo skazywało PO na trwanie już drugą kadencję w opozycji, a tym samym na wewnętrzne walki frakcyjne o przywództwo (mogące skończyć się rozłamem) i na naturalny odpływ członków, chcących zrobić coś konstruktywnego, do obozu rządowego. Odszedł przecież Religa, Gilowska, Sośnierz. Na ich miejsce zaczęli pojawiać się odstawieni na europejską bocznicę ludzie, kojarzeni z podejrzanymi inwestycjami czy wręcz z korupcją. Pojawiające się po dłuższej przerwie twarze Piskorksiego i reszty tzw. układu warszawskiego to znak firmowy "nowego" oblicza PO, które ukazuje się coraz wyraźniej.

Także obecni liderzy PO, jak Tusk, Rokita, Waltz, Komorowski, którzy z rozsądnych liberałów przepoczwarzyli się w zajadłych populistów, karmiących się krytyką każdego posunięcia rządu, mieliby szansę wrócić do korzeni i wykazać się w prawdziwej kampanii wyborczej a nie de facto uprawiać ją od samego początku kadencji parlamentu. Zgodnie z ostatnimi zapowiedziami Kaczynskiego, obecny stan byłby tym bardziej dla PO niebezpieczny, bo groziłby przypieczętowaniem go na dłużej, czy wręcz na całe 4 lata, już prawdziwą większościową koalicją rządową.

Skrócenie kadencji sejmu to nie tylko manna z nieba dla PO, ale też, zgodnie z doniesieniami salonowej prasy, koniec pisowskiej dyktatury. Partia, która głosami wyborców "zawłaszczyła państwo" a jej liderzy permanentnie "niepokojąco zagrażali demokratycznym instytucjom państwa" i niczym Łukaszenka dążyli do pełni "autorytarnych rządów" sami tę władzę oddają! Toż to, używając paraboli w salonowej poetyce, przełom na miarę 1989 roku, w którym PO ma szansę wygrać całą pulę, bo przecież przyszłe wybory nie będą kontraktowe. Czy liderzy PO przyjęli propozycję samorozwiązania sejmu z radością lub chociaż skrywanym zadowoleniem? Nie, dla lidera PO pomysł wcześniejszych wyborów okazał się.. "diaboliczny" (!).

Biorąc powyższe pod uwagę, iście diaboliczny musi być zamysł polityczny liderów PO. Nie chcąc skorzystać z nadarzającej się okazji, liczą na jakąś klęskę rządu, czy wręcz katastrofę. Klęskę oczywiście nie samego rządu, bo nie działa on w próżni - to ma być klęska całego kraju, z której PO oderwie kupony i zamieni na głosy przy urnach. Tylko na takie "działanie" ich stać.

Tagi: ; ; ;

piątek, 17 marca 2006

Mumia Wolności strzela z fuzji

Stało się już chyba wreszcie dla wszystkich jasne, jak drapieżny jest system salonowych powiązań III RP i do czego jest zdolny się posunąć, aby pokazać, że jest ponad prawem i ponad demokratycznymi rządami prawicy w Polsce. Leszek Balcerowicz - były przewodniczący byłej Unii Wolności, a obecnie przewodniczący Rady Polityki Pieniężnej, prezes Narodowego Banku Polskiego i jedynowładca Komisji Nadzoru Bankowego zafundował IV RP najpoważniejszy kryzys od chwili jej narodzin. Salonowy autorytet ekonomiczny nr 1 nie dopuścił na posiedzenie KNB jednego z jej członków, wiceministra finansów Cezarego Mecha w absolutnie bezprawny sposób.

Balcerowicz posłużył się wybiegiem, jakoby Mech nie spełniał warunku.. bezstronności. Czy pan Mech ma akcje UniCredit albo HVB? (Jeden z elementów fuzji tych dwóch europejskich grup finansowych, dotyczący polskiego rynku bankowego, miał być na posiedzeniu Komisji poddawany ocenie.) A może posiada akcje Pekao lub BPH? (Z kolei te dwa banki mają się także połączyć, w ślad za ich większościowymi właścicielami.) A może pan Mech dorabia sobie po godzinach w którymś z wymienionych przedsiębiorstw lub doradza im firma, w której pan Mech ma udziały? A może pracuje tam żona, córka, teściowa.. albo chociaż sprzątaczka pana Mecha? NIE!!

Przewodniczący KNB rozumie stronniczość zupełnie inaczej. Stronniczy jest dla Balcerowicza ktoś, kto ma inne zdanie w przedmiotowej kwestii niż on. A że Mech, jako członek rządu, ze swoich poglądów nie robił tajemnicy (jeszcze by tego brakowało, żeby stanowisko rządu w tak ważnej kwestii było tajemnicą!), więc wara mu od Komisji NB, której tylko przewodniczący Balcerowicz może się przed jej posiedzeniem "bezstronnie" wypowiadać.

Na tym jednak nie koniec. Balcerowicz złamał bowiem prawo po raz drugi. Do obrad rzeczonej komisji nie dopuścił także innego członka rządu, tym razem przedstawiciela Ministerstwa Skarbu. Nie będącego już co prawda członkiem Komisji NB, ale, zgodnie z Kodeksem Postępowania Administracyjnego, mógł nim zostać jako strona. A że stroną był i jest świadczy fakt, że wspomniane połączenie Pekao i BPH łamie umowę prywatyzacyjną, w której UniCredit, kupując swego czasu większościowe udziały w Pekao, zobowiązał się, że do 2007 roku nie będzie nabywać kolejnych podmiotów prowadzących działalność bankową.

Tym razem Balcerowicz kazał pocałować klamkę przedstawicielowi rządu, tłumacząc się tym, że do prac KNB nie stosuje się.. KPA. Fakt, skoro Komisja Nadzoru Bankowego została prywatnym folwarkiem pana przewodniczącego, to może stosuje się Kodeks Postępowania Cywilnego. A może czas już po prostu na.. KPK. Moje żarty z prawa to jednak pikuś przy panu przewodniczącym. Jeśli bowiem nasz ekonomiczny guru nie żartuje, to przeczy sam sobie. Do następnego posiedzenia Komisji NB dopuścił bowiem - już zgodnie z przepisami KPA (!) - nie będącego jej członkiem ani stroną przedstawiciela prokuratora generalnego (zgodnie z KPA może się on włączyć w każde postępowanie administracyjne). Raz stosując KPA, a raz nie do działalności tego samego organu państowego to przecież naigrywanie się z prawa albo objaw kompletnej amatorszczyzny!

Co na to prasa? Już nazajutrz po posiedzneiu KNB przedstawiła rzetelną analizę prawną postępowania Leszka Balcerowicza. Profesorowie prawa nie byli jednomyślni, ale przeważała teza, że.. Oczywiście żartuję. Było jak zwykle - jak najdalej od meritum, a jak najbliżej manipulacji i rozgłaszania emocjonalnych i pewnie nie do końca przemyślanych - którym zresztą po takich "prawnych" wybrykach przewodniczącego trudno się dziwić - wystąpień posłów podczas debaty, która po tychże wybrykach miała miejsce. Z GieWu pamiętam choćby takie tytuły: "Balcerowicza prześladuje Mech", "Wojna PiS z bankami".

Chyba najciekawszy to całokolumnowy manifest Kuczyńskiego w tejże w obronie Balcerowicza zatytuowany "Balcerowicz i podwórkowi patrioci". Pomijając kwiecisty propagandowy wstęp, z odwoływaniami - a jakże - do PRL, według Kuczyńskiego Mech "dał dowody na to, że nie będzie bezstronny". Iście marksistowska definicja bezstronności. Myślałem, że bezstronnym można po prostu być albo nie być. Widać można być, ale dać dowody, że się nie będzie. Kuczyńskiemu oczywiście. A może Kuczyński czerpie wenę z.. "Raportu Mniejszości". Także sam Balcerowicz - dodajmy, że oczywiście bezstronnie - wypowiadał się we własnej sprawie (m.in. w "Financial Times" a w "Co z tą Polską" powtarzał odpowiadając na zadawane przez Lisa wręcz z nabożną czcią pytania), że w Polsce od jakiegoś czasu zagrożona jest.. praworządność. Pozostawię to już bez komentarza.


Tagi: ; ;

niedziela, 12 marca 2006

Bombowy efekt

Kilka dni temu zebrała się sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych, aby zbadać, czy za alarmami bombowymi z ubiegłego roku w Warszawie mógł stać sztab wyborczy jednego z kandydatów na prezydenta. Dla przypomnienia - chodzi o podłożenie kilkunastu atrap bomb w stolicy, 2 dni przed drugą turą wyborów prezydenckich. Sprawców do dziś nie ujęto.

Jak wynika z nieoficjalnych informacji Rzeczpospolitej, Roman Giertych na posiedzeniu speckomisji pytał przedstawiciela Ministerstwa Sprawiedliwości, czy prokuratura badała ewentualne powiązania wawabomberów ze sztabem wyborczym jednego z kandydatów. Giertych przytoczył "plotki", które słyszał od polityków i dziennikarzy, że fałszywy atak terrorystyczny inspirowali sztabowcy.. Lecha Kaczyńskiego. Plotkę twórczo rozwinął na posiedzeniu speckomisji poseł Samoobrony Andrzej Grzesik, który w sejmowych kuluarach słyszał, że atrapy bomb miał podłożyć.. Roman Polko (był wtedy doradcą Kaczyńskiego ds. bezpieczeństwa, wcześniej dowódca GROM-u). Z kolei Marek Biernacki (PO) zapytał ministra na tymże samym specposiedzeniu, czy zamachy mogły przygotować służby specjalne, które chciały przypodobać się.. Lechowi Kaczyńskiemu.

Pomijając absurdalność wszystkich "plotkarskich" wersji, warto poświęcić im chwilę uwagi, choćby dlatego, że jest to kolejna odsłona antypisowskiej propagandy, tym razem jednak wyjątkowo prymitywna. Urągające wszelkiej logice, haniebne "plotki", rozpowiadane przez politycznych przeciwników PiS, a rozgłaszane masowo przez "wolne" media, mają przecież jeden cel - zdyskredytować wszelkimi możliwymi środkami tę partię w oczach wyborców. Opublikowanie kuriozalnych pomówień, bez jakiegokolwiek redakcyjnego komentarza jak to było naprawdę, urąga bezsprzecznie etyce dziennikarskiej. Po raz kolejny, zamiast rzetelnie informować, opiniotwórczy dziennik wdał się w horrendalną manipulację.

Minęło przecież zaledwie kilka miesięcy od wyborów prezydenckich, a Biernacki raczył już "zapomnieć", że faworytem przed drugą turą bynajmniej nie był Kaczyńki, lecz Tusk! Jeśli zatem służby miałyby się komuś przypodobać, to przecież nie Kaczyńskiemu, lecz Tuskowi.

Jeśli zaś chodzi o same atrapy, to już w czasie, gdy policjanci odkrywali kolejne paczki z rzekomymi bombami, do kilkunastu redakcji dotarł e-mail zatytułowany "Kaczyński = wojna". Autorzy przyznali się w nim do podłożenia 15 bomb i pisali w nim między innymi: "Wybór Kaczyńskiego to budowa Polski ksenofobicznej. (...) Już teraz nacjonalizm polskiej prawicy skłania się ku przemocy. Obecnie jest skierowany przeciw mniejszościom seksualnym". List kończy się ostrzeżeniem: "Zebraliśmy wystarczająco materiałów wybuchowych. Pod listem podpisały się "Brygady PowerGay" i "Silny Pedał".

Jakiej logiki trzeba używać, żeby wysnuć wniosek, ba, choćby przypuszczenie, że za takim listem i całą akcją mógł stać któryś ze sztabowców, czy choćby zwolenników Kaczyńskiego?! Przecież "Kaczyński = wojna" i "Zebraliśmy wystarczająco materiałów wybuchowych. Jesteśmy w trakcie testów" jest jasnym sygnałem dla społeczeństwa, że jeśli wybierze Kaczyńskiego na prezydenta, to podłożone zostaną prawdziwe bomby!

Zapewne terrorystami nie byli także geje. I to nie dlatego, że ich największe organizacje się od tego prędziutko odcięły. Przez prawdziwych sprawców zostali potraktowani instrumentalnie. Prawdziwymi sprawcami są przecież ci, którym wybór Kaczyńskiego mógł naprawdę zaszkodzić. Zamiarem sprawców było przekierowanie strachem sympatii wyborczych. Można to nazwać próbą wywołania "efektu madryckiego". Jak wiadomo, po zamachach w Madrycie, które miały miejsce trzy dni przed wyborami do parlamentu, drastycznie spadło, ze strachu przed kolejnymi zamachami, poparcie dla prawicy, w efekcie czego wybory wygrała lewica. Co prawda w Madrycie chodziło o zaangażowanie wojskowe tego kraju w Iraku, ale efekt społeczny był dokładnie ten sam, o jaki chodziło wawabomberom.

Najpaskudniejsze w tym wszystkim jest to, że po nieudanej prowokacji, wymierzonej w Kaczyńskiego, próbuje się jego otoczenie wrobić w jej przygotowanie. Tak zrelatywizowanej logiki sam Generalissimus by się zapewne nie powstydził.

Tagi: ; ;

sobota, 11 marca 2006

Specjalna troska redaktorów

Nie minął tydzień, jak najbardziej opiniowytwórcza i opływowa gazeta w Polsce, remedium na myślenie i platforma wypowiedzi najbardziej autorytarnych autorytetów, Gazeta Wyborcza zmieniła maskę, znaczy się tę.. no.. makietę. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że maska zdjęta została żywcem z.. jeszcze ciepłego trupa. Do Wyborczej przeniesiony bowiem został z upadłego niedawno brukowca Nowy Dzień nie tylko dodatek telewizyjny (pisałem o tym w pierwszym poście mojego bloga - Pocałunek Śmierci), ale i layout głównego grzbietu. Przeglądając kilka pierwszych, zmienionych wydań myślałem, że mi się różne gazety pomieszały - niektóre rozkładówki GieWu z powodzeniem mogły się znaleźć w Nowym Dniu, czy nawet Metrze. Ideał sięgnął bruku?

Brukowy wyraz nowemu obliczu GieWu nadają długie, "informacyjne" tytuły, nowa czcionka body tekstu nomem omen z rodziny Tribune (wyraźnie większa - czyżby czytelnicy się starzeli?) a do tego wszechobecne linie, "elki", ramki. Te ostatnie pewnie po to, żeby czytelnik - jak go sobie Agora wyobraża - przypadkiem nie zgubił się, zanim dotrze do końca artykułu. Trzeba mu zatem cały artykuł dokładnie obrysować. Albo niech nie czyta w ogóle, skoro samym tytułem (tu z kolei czcionka mniejsza i czasem zwężona tak niemiłosiernie, że zlewa się w nieczytelną papkę) można już powiedzieć to, co chcemy żeby myślał. Poprzednie blackboldowe tytularia za bardzo się do tego nie nadawały - można było nimi co prawda przywalić jak obuchem, ale wcześniej trzeba było wymyśleć krótkie, poetyckie brzmienie. Teraz przyłożyć można nawet "czystą informacją".

Wprowadzono jeszcze bardzo wyraźne znakowanie informacji (czyli komentarzy, które, jak wiadomomo, w Gazecie są jedynymi niezakłamamymi informacjami; reszta treści i tak ma udowodnić przedstawiane w tychże tezy). Komentarze teraz są czerwone. Znaczy się zawsze były, ale widać za mało wyraźnie, skoro postanowili je dodatkowo oznaczyć czerwonymi, wyboldowanymi wersalami i wiszącą nad wszystkim czerwoną belką. A może, wzorem telewizji, ma to po prostu oznaczać, że będziemy mieli do czynienia z lewizną, golizną i innymi tego typu bezeceństwami..

Jeszcze co wpadło mi w oko, to informacyjne rozładowanie infografik, wykresów itd. Znowu zapewne w trosce o zdolność postrzegania czytelnika, żeby nie przeciążyć go nadmiarem informacji. Jak to miło, że jest na rynku gazeta, która tak troszczy się o swoich czytelników. Zapewne na konieczność specjalnej troski wskazały badania focusowe, bez których takie znaczące zmiany wprowadzone być przecież nie mogły. Bardziej martwię się jednak o redaktorów Wyborczej. No bo jak bez odwoływania się do specjalnej troski wytłumaczyć fakt, że za ciężkie pieniądze reklamują na bilboardach zupełnie inną gazetę (to znaczy tę w starym layoucie), niż tę, którą można kupić w kioskach..

Tagi: ; ;

Historia pewnej manipulacji

Informacja z wczoraj: "Komisja Etyki TVP i Rada Etyki Mediów krytycznie oceniły rozmowę reportera Wiadomości Mikołaja Kunicy z Ministrem Skarbu Wojciechem Jasińskim". Ponad trzy tygodnie zajęło Komisji i Radzie stwierdzenie tego oczywistego faktu!

O co chodzi? 15 lutego Kunica, realizując materiał o wręczeniu nominacji nowemu ministrowi skarbu Wojciechowi Jasińskiemu, za najważniejsze uznał zapytanie ministra o.. jego znajomość z Jarosławem Kaczyńskim. Wypowiedź Jasińskiego na ten temat miała być jedynym komentarzem samego ministra, po objęciu przez niego urzędu, puszczonym tego dnia w Wiadomościach. Już sam dobór takiego, całkowicie przecież prywatnego tematu, podczas obejmowania urzędu przez ministra, jest kuriozalny. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Bowiem w eter miał pójść przekaz od Kunicy, że urząd obejmuje kolega. Nie ważne, kim jest Jasiński, jakie ma kwalifikacje, jakie plany itd. Kunica zagrał znajomością obydwu panów, jakby takie nominacje zdobywało się tylko dzięki temu. Jakby jednak tego było mało..

..najciekawsze było bowiem to, co Kunica chciał powiedzieć o Jarosławie Kaczyńskim. Dla niezorientowanych - Kaczyński żadnej teki tego dnia nie obejmował. Kunica nie przytoczył bowiem całej wypowiedzi Jasińskiego, lecz bezczelnie wyrezał fragment, tak że zmieniła ona całkowicie sens! W efekcie, miliony widzów płacących abonament miały się dowiedzieć, że Jarosław Kaczyński w płci przeciwnej raczej nie gustuje. Przeczytajcie zresztą sami.

Wersja obcięta przez Kunicę, przeznaczona do emisji w Wiadomosciach:
Kunica pytał Jasińskiego, czy chodzili razem z Kaczyńskim na piwko. Bywało - odpowiadał Jasiński. Koleżanki? - ciągnął Kunica. To akurat z Jarosławem Kaczyńskim nie - odpowiedział minister.

Pełna wypowiedź Jasińskiego:
Koleżanki? - pyta Kunica. To akurat z Jarosławem Kaczyńskim nie... nie chodziłem na koleżanki. Ja zagustowałem bardzo wcześnie... moja żona mieszkała w sąsiednim akademiku, także ja... już nie chodziłem na koleżanki, jak byłem na studiach. - odpowiedział Jasiński. A zatem kompletnie co innego! Okazuje się, że to nie Kaczyński nie chodził na koleżanki, tylko sam Jasiński, bo po prostu był już żonaty.

Do Zarządu TVP: Żądam natychmiastowego zwolnienia z pracy w publicznej telewizji ewidentnego manipulanta - pana Mikołaja Kunicy!

Tagi: ; ;

niedziela, 5 marca 2006

Dziennikarstwo reżimowe

"Obserwujemy proces odradzania się w Polsce dziennikarstwa reżimowego - dziennikarstwa posłusznego PiS-owi i zwalczającego jego politycznych przeciwników". Tymi mniej więcej słowy, bo cytuję z nasłuchu radiowego, wypowiedział się w TOK FM Jerzy Baczyński, powtarzając tezę jednego z artykułów opublikowanych w "Polityce", której jest naczelnym. Śmieszne i straszne zarazem. Śmieszne, bo ze świecą przecież szukać dziennikarzy, którzy byliby choćby neutralni wobec PiS. Straszne, bo stygmatyzuje tych, którzy ośmieliliby się myśleć inaczej niż Salon.

Myśl naczelnego rozwinął, także w TOK FM, Władyka - jeden z salonowych profesorów i jedno z nomem omen najostrzejszych (o czym dalej) piór "Polityki". Chytrym stwierdzeniem, że "uderz w stół, a nożyce się odezwą", Władyka zaliczył do reżimowych dziennikarzy.. Dorotę Gawryluk. Jako prowadząca dzień wcześniej audycję w tej samej rozgłośni, miała bowiem czelność nawet nie potępić, czy skrytykować "reżimową" tezę, ale odnieść się do niej z żartobliwym dystansem. W tej samej audycji Gawryluk wyśmiewała się też na potęgę z braku wolności mediów (zapraszała m.in. na "zapewne zmanipulowane wiadomości", które przerywały jej audycję), ogłoszonej przez Kaczyńskiego. Obecny w audycji z Władyką Tomasz Lis machnął jeszcze nahajkami, mającymi być rzekomo w użyciu przez "reżimowych" dziennikarzy.

Odruch obrzydzenia wzbudził we mnie nie tylko ogrom tej manipulacji, bo sytuacja jest zgoła odwrotna - to przecież Salon, za pośrednictwem swoich mediów, bezpardonowo zwalcza myślących inaczej (w tym PiS i jego sympatyków), ale także to z czyich ust ona wyszła. "Polityka" przecież to bodaj druga pod względem ważności (po "Trybunie Ludu") gadzinówka czasów PRL! Pracujący w niej do dzisiaj dziennikarze (Passent chociażby), wysługiwali się komunistycznemu reżimowi nie tylko na łamach, ale bezpośrednią współpracą z organami bezpieczeństwa i propagandy PRL! Jeśli ktoś ma wątpliwości, gdzie odrodziło się, czy raczej nigdy nie umarło, prawdziwe dziennikarstwo reżimowe, pozwolę sobię w celach edukacyjnych zacytować fragment świetnego tekstu Anity Gargas w "Ozonie":

Rzecznik rządu Jerzy Urban ściśle konsultował swe kroki z bezpieką. – Biuro Polityczne było związane z mediami, z Urbanem pępowiną – mówi Janusz Kotański, historyk IPN. – Nagonki na księży odbywały się pod kierunkiem Urbana. On sam dyktował artykuły, sam też pisał pod pseudonimem „Rem” [także "Kibic", publikował m.in. w "Polityce" - ckwadrat]. Urban współpracował poufnie z wieloma dziennikarzami, m.in. z „Polityki”. [..]Urban napisał list do szefa Wydziału Prasy, Radia i Telewizji KC PZPR dotyczący uchronienia Krzysztofa T. Toeplitza, Daniela Passenta i Andrzeja K. Wróblewskiego przed weryfikacją [wszyscy pracowali w "Polityce" - ckwadrat]. [..]

– Od lutego 1981 roku był [Passent] doradcą Rakowskiego, pisał cenne memoriały dla kierownictwa, współpracował z moim biurem, robiąc teksty anonimowe ostro już walczące z „S” – argumentował [Urban]. [..] On uważa, że weryfikował się tym, co pisał, i swoją postawą. [..] Chwaląc Passenta i przypominając o poufności, Urban pisze: „Tekst mojego Biura o dostępie »S« do środków masowego przekazu on robił i różne inne”. Wróblewskiego charakteryzuje: „Był jednym z niewielu, którzy obiektywizując tak lub owak, jednak konsekwentnie dosuwał »S« [..]”. W „Polityce” działała grupa gorliwych konfidentów. Z Departamentem III MSW PRL (zwalczanie opozycji) współpracowali m.in. „Dżony” i „Poseł”. Na liście zasobów archiwalnych IPN, zwanej listą Wildsteina, figuruje wielu redaktorów „Polityki”, w tym „Dżony” i „Poseł”. Większość jest aktywna zawodowo, wypowiada się w kwestiach lustracji.


Tagi: ; ;

sobota, 4 marca 2006

Wolnoć mediów w Polsce

Wystarczyła jedna, wyrwana z kontekstu wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, aby "wolne" media w Polsce ogarnął szał. Choć może trafniejsze będzie użycie słowa: szoł. Szoł trwa już prawie tydzień, no bo jakże "wolne" media mogły zmarnować okazję, gdy każdy program radiowy czy telewizyjny, w którym pojawi się choćby ten, no, cienias - ups.. znaczy się cień polityka - gwarantuje gorącą atmosferę. A to przecież zwiększa oglądalność/słuchalność, przekładające się wprost na zyski z reklam. Im głupsze i bardziej przesiąknięte nienawiścią wypowiedzi, tym z kolei wskaźnik cytowań wyższy, co dla medium opiniotwórczego jest nie mniej ważne. Oto jedne z najpopularniejszych cytatów: Jan Rokita - „To najgłupsza wypowiedź roku”, Wojciech Olejniczak - „Jarosław Kaczyński zaczyna przypominać Łukaszenkę”. Pierwszy zabija wręcz głębią, drugi - trafnością analizy. Warto zauważyć, że mamy do czynienia z sytuacją, w której "wolne" media i opozycyjni politycy mogą kopać do jednej bramki. No bo jakże ci drudzy mogliby zmarnować okazję, aby przywalić PiS-wi ale też, aby przypodobać się tym, od których zależy ich wizerunek. Kaczyński o to nie dba i nigdy nie dbał, dlatego od 17 lat mówi nie to, co w danej chwili jest modne czy opłacalne lecz to, co naprawdę myśli.

Co ciekawe, z wypowiedzi Kaczyńskiego wyinterpretowano i uczyniono motywem przewodnim coś, czego w ogóle w niej nie było. "W Polsce tak naprawdę wolnych mediów nie ma" - tylko tyle powiedział Kaczyński w kontekście publikacji jednego z sondaży w Wyborczej. Sens jest oczywisty - nie ma wolnych mediów sensu stricto, bo są upolitycznione. Co więcej, Kaczynski powiedział także, że nie ma pełnej wolności dziennikarzy/redaktorów bo służą politycznemu interesowi lub choćby widzimisię wydawców i/lub kierownictwa redakcji. Przecież to oczywiste i każdy dziennikarz o tym wie. Jeśli myśli inaczej niż reszta zespołu, to przecież nie da po sobie tego poznać żeby go nie zadziobali. Jeśli myśli inaczej, stosuje swego rodzaju autocenzurę i wpisuje się swoimi artykułami w polityczną linię pisma, w którym pracuje. Czasem dla świętego spokoju, czasem w trosce o miejsce pracy - polski rynek prasowy przecież do urodzajnych nie należy.

Dla "wolnych" mediów, w szczególności dla ich awangardy - Gazety Wyborczej, Polityki, TOK FM - wypowiedź Kaczyńskiego stanowiła jednak zamach na.. wolność właśnie, podczas gdy w dalszej części wypowiedzi Kaczyński sugerował nawet poszerzenie wolności, poprzez zwiększenie niezależności dziennikarzy w ramach poszczególnych redakcji. Trudno się jednak dziwić histerycznej reakcji akurat tych tytułów i rozgłośni, w których zaordynowane odgórnie nagonki, kłamliwe i manipulacyjne artykuły i audycje to chleb powszedni.