czwartek, 24 sierpnia 2006

Rozprawa z Gazetą Polską




Przez przypadek kolejna notka porusza tematykę procesową. Tym razem sprawa dotyczy Gazety Polskiej - tygodnika, który przez wiele lat, jako jeden z nielicznych, opierał się wpływom Salonu. Oparł się także - przynajmniej na razie (bo sprawa toczy się właśnie w sądzie) - próbie wrogiego przejęcia przez firmę, która w momencie kłopotów finansowych Gazety Polskiej została jej mniejszościowym udziałowcem. Wrogiego przejęcia chce dokonać firma King&King, która zasłynęła z niejasnych interesów w Kongo, a w szczególności z próby wciągnięcia w nie największych spółek z udziałem Skarbu Państwa. Miała m.in. pomóc KGHM odzyskać utraconą koncesję na wydobycie miedzi, a konsorcjum polskich firm z branży naftowej (m.in. Orlenowi i Nafcie Polskiej) umożliwić w tym afrykańskim kraju wydobycie ropy. Obydwie inicjatywy delikatnie mówiąc spaliły na panewce. O ile jednak do zawiązania konsorcjum (wiążącego się na dzień dobry z wpłatami przez kilka firm z udziałem Skarbu Państwa po ćwierć miliona dolarów), mającego wydobywać w dżungli ropę nie doszło, to KGHM stracił na interesie z King&King 750 tys. dol. zaliczki (firma nie wywiązała się z umówionego odzyskania koncesji na miedź).

Mimo że historia "Kingów" jest długa, a firma prowadziła rozmowy biznesowe z największymi w Polsce spółkami z sektora energetycznego, w internecie nie znajdziemy nawet jej wizytówki. Czyżby dlatego, że jej właściciele przejęli nawyki od służb specjalnych, o kontakty z którymi są podejrzewani? O dokonaniach "Kingów" można się jednak dowiedzieć z kilku artykułów dostępnych w internecie. W artykułach, do których podaję linki, można przeczytać o grze interesów pomiędzy "Kingami", a urzędnikami kancelarii byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, m.in. przy wsparciu jednego z urzędników (przy okazji rezydenta UOP) polskiej ambasady w Kongo oraz o tym, jakie metody stosowali wobec dziennikarzy. Jeden to tekst Józefa Darskiego z Gazety Polskiej, drugi - artykuł Andrzeja Rozenka i Patrycji Bielawskiej w NIE, trzeci - tekst Jarosława Jakimczyka (jednego z redaktorów "Wprost", który zarekomendował "Kingów" Gazecie Polskiej), opublikowany w portalu Money.pl. Artykuł w NIE, przedrukowany później przez Gazetę Wyborczą, pokazuje m.in. nieczyste postępowanie Jarosława Jakimczyka.

Swoje przejścia z "Kingami" ma nie tylko redaktor naczelny Gazety Polskiej, przeciw któremu rozpoczął się wczoraj proces wytoczony przez "Kingów", ale także Sylwester Latkowski. Konfliktowi "Kingów" z pozostałymi udziałowcami wydawcy Gazety Polskiej Latkowski poświęcił jeden z odcinków swojego programu "Konfrontacja". Dziennikarz TVP był jednak zastraszany i omal nie doszło do zatrzymania emisji Konfrontacji z "Kingami" w rolach głównych. Można o tym przeczytać na blogu Latkowskiego. Co ciekawe, jedna z ostatnich notek Latkowskiego (zatytułowana "Zabić czarnym PR") być może dotyczy ciągu dalszego jego bliskich spotkań z tajemniczymi biznesmenami - zgadza się data "ostrzeżenia", jednak autor nie wyjaśnia, o co dokładnie chodzi.

Wracając do Gazety Polskiej, warto przypomnieć, że jej sytuacja, biorąc pod uwagę roszczenia "Kingów", jest na tyle niepewna (co można było przeczytać w kilku wstępniakach), że Tomasz Sakiewicz zdecydował się kilka miesięcy temu założyć miesięcznik Niezależna Gazeta Polska, tworzony przez ten sam zespół redakcyjny. Gdyby przejęcie Gazety Polskiej przez "Kingów" okazało się skuteczne, Sakiewicz zapowiedział natychmiastowe przekształcenie miesięcznika w tygodnik. Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie. Życzę oczywiście Niezależnej Gazecie Polskiej, aby stała się tygodnikiem, ale wydawanym tak jak teraz przez tych samych ludzi, co Gazetę Polską.


Foto powyżej: Wczoraj rano przed Sądem Rejonowym Warszawa Śródmieście czytelnicy Gazety Polskiej i Niezależnej Gazety Polskiej udzielali wsparcia Tomaszowi Sakiewiczowi (redaktorowi naczelnemu obu czasopism) przed mającą się zaraz rozpocząć rozprawą.

Tagi: ;

piątek, 18 sierpnia 2006

Dwie godziny



Dzisiaj rozpoczął się proces czterech stalinowskich śledczych, oskarżonych o znęcanie się nad generałami Stefanem Mossorem, Stanisławem Tatarem, Józefem Kuropieską i płk. Marianem Utnikiem. Mimo że śledczy zostali oskarżeni o nieprzedawniające się zbrodnie przeciw ludzkości, sąd zakazał publikacji ich nazwisk i wizerunków. Wiemy zatem tylko, że są to Marian P., Kazimierz T., Zbigniew K. i Czesław Ś., którzy po kilkaset razy przesłuchując tę samą osobę (także przez wiele godzin na stojąco), pozbawiając ją snu, grożąc śmiercią jej i jej rodzinie, wyzywając, umieszczając w zimnym, wilgotnym karcerze, wymuszali zeznania, dzięki którym zapadały wyroki śmierci i wieloletniego więzienia. Opinia publiczna nie może jednak poznać personaliów tych, którzy znęcali się fizyczne i psychiczne nad niewinnymi, oddanymi Polsce oficerami.

Po pierwszej rozprawie wiemy, jaką linię obrony przyjęli stalinowscy oprawcy. Cynicznie opowiadają, że wykonywali tylko rozkazy a nawet, że też uważają się za.. ofiary systemu. Skoro tak, dlaczego sami nie wystąpili do sądu o odtajnienie swoich personaliów, wnosząc za to o utajnienie całego procesu, bo "obecność mediów to dla nich duży stres". Przypomnijmy, że dzięki ich "ciężkiej pracy", procesy generałów mogły być pokazówką stalinowskiej propagandy, mającą zastraszyć całe ówczesne społeczeństwo. Dwóch oskarżonych jest chorych i może uczestniczyć w procesie najwyżej.. po dwie godziny dziennie, przez co po dwóch godzinach proces odroczono na prawie dwa tygodnie. Tylko po dwie godziny na dobę mogli natomiast miesiącami spać oficerowie przesłuchiwani przez Mariana P., Kazimierza T., Zbigniewa K. i Czesława Ś.

Jeśli proces będzie się odbywał w takim tempie, to oprawcy nie dożyją wyroku. Dożyją swoich dni, prowadząc dalej komfortowe życie ubeka-emeryta, pobierając wysokie, wielotysięczne uposażenie i śmiejąc się w duchu z wymiaru sprawiedliwości III RP. Grozi im zresztą tylko do 5 lat więzienia, ale nawet symboliczna kara jest mało prawdopodobna, przy tak poprawnie politycznie przepisach postępowania sądowego.

czwartek, 17 sierpnia 2006

Cień cienia "Delegata"

Piotr i Paweł Adamowicz

Nie pisałem nic o "Delegacie", bo nie chciałem bawić się w nie popartą mocnymi dowodami zgaduj-zgadulę. Nauczony doświadczeniem z Kataryną, wolałem milczeć. Owszem, zrobiłem szybką analizę artykułu w Rzeczpospolitej (online dostępny tutaj), a konkretnie pojawiających się w nim meldunków samego "Delegata", z których wynikało jednak tylko to, że żadna osoba z listy osiemnastu uczestników pielgrzymki do Papieża nie pasuje do "portretu pamięciowego", jaki na łamach Rzepy namalowali Piotr Adamowicz i Andrzej Kaczyński. Nad tym, kim jest "Delegat" biedzą się od kilkunastu dni uczestnicy wielu politycznych forów dyskusyjnych, a etatowo zapewne chcą go rozpracować wszystkie liczące się redakcje prasowe, radiowe i telewizyjne. Jakiż to byłby news, gdyby komuś udało się rozszyfrować "Delegata", a nie tylko jego cień (o którym dalej). Rekordowa liczba cytowań, na czym bardzo zależy opiniotwórczym mediom, w ciągu przynajmniej miesiąca byłaby przecież murowana.

Wróćmy na chwilę do korzeni. W sensacyjnym materiale o wtyczce SB wśród delegatów Solidarności na spotkanie z Papieżem, redaktorzy Rzepy nie wymienili najważniejszego nazwiska - tego, który donosił do SB na pozostałych uczestników. Początkowo myślałem, że to tylko chwyt marketingowy i nazwisko "Delegata" pojawi się w następnym Plusie Minusie, mimo zapewnień samych autorów artykułu, że może nigdy go nie poznamy. Rozkładanie takich informacji na raty to przecież normalna praktyka prasowa, mająca na celu zwiększenie zainteresowania pismem. Niestety, mija prawie drugi tydzień od daty publkacji, a nazwiska "Delegata" nie znamy.

Trudno się zatem dziwić, że niektórzy zaczęli wietrzyć w tym chęć zdyskredytowania całego procesu lustracji. No bo jakże to - tak ważny agent, tak wysoko umocowany w Kościele (zaufany dwóch prymasów!) i w Solidarności (mający wpływ na wybór jej władz), a nie zachowały się jednocznacznie identyfikujące go papiery?! Toż archiwa SB muszą być tak wybrakowane i zafałszowane, że już nigdy nie będzie można z całą pewnością orzec, kto donosił, lub przynajmniej kto nie. Cień podejrzeń padł bowiem niemal na wszystkich uczestników pielgrzymki, nie wyłączając Mazowieckiego (na którego "Delegat" zresztą donosił). Zwolennicy tej teorii otrzymali duże wsparcie, dzięki artykułowi w ostatnim Wprost, oczerniającym Zbigniewa Herberta. Choć Wprost narobił trochę szumu, to jednak odgrzał tylko to, co o kontaktach Herberta z SB było wiadome od z górą pół roku. Zrobił to zatem tylko po to, aby skandalicznym, sensacyjnym ujęciem tematu zwiększyć nadwątloną sprzedaż. A jakby do tego całego "zamieszania", dodać jeszcze Gilowską..

Powróćmy jednak do "Delegata". Ostatni Newsweek stawia już bowiem niemal kropkę nad i, pokazując "Cień Delegata" (tak głosi zresztą tytuł artykułu). Choć sam "Delegat" meldował do SB na prałata Henryka Jankowskiego, redaktorzy czasopisma – Amelia Łukasiak i Tomasz Terlikowski – są niemal pewni, kim jest tajny współpracownik SB, czy też jej kontakt operacyjny (oficjalny status "Delegata" też nie został ustalony). Piszą m.in. o dotyczących Jankowskiego "podejrzeniach, które się zewsząd sączą". Zachowując zapewne należytą staranność dziennikarską, naswietlają sylwetkę prałata ze wszystkich stron - przypominają oskarżenia o kontakty homoseksualne z ministrantami, zamiłowanie do operetkowych mundurów, przepych na plebanii w czasach stanu wojennego, który zaskoczył nawet seniorkę rodu Kennedych itd. Artykuł jest w zasadzie wyrokiem na ks. Jankowskiego, bo nie owijając w bawełnę autorzy wskazują, że miał taką pozycję, jaką zajmował "Delegat" - "W Kościele był łącznikiem z Solidarnością, w Solidarności - nieformalnym reprezentantem prymasa". Na koniec autorzy stwierdzają, że co prawda "nie można jednoznacznie stwierdzić, czy to Henryk Jankowski był >Delegatem<" ale "tak podejrzewa większość komentatorów".

Wczoraj pojawiły się jednak interesujące informacje od samego "podejrzanego". Otóż ks. Jankowski powiedział, że zna osobiście współautora artykułu o "Delegacie" w Rzeczpospolitej – Piotra Adamowicza (na marginesie dodajmy, że jego brat Paweł jest prezydentem Gdańska z ramienia PO). Zna go od lat (obaj bracia byli nawet ministrantami w kościele św. Brygidy) i dziwi się, że się do niego nie zgłosił. A teraz najciekawsze - Jankowski powiedział jeszcze, że nazwisko Adamowicza pojawia się w aktach, które otrzymał z IPN. A jak wiadomo, ks. Jankowski zapowiedział, że ujawni nazwiska rozpracowujących go esbeków i ich tajnych współpracowników. Czyżby zatem gra "Delgatem" miała na celu nie tylko zdyskredytowanie lustracji, ale jest też ciosem wyprzedzającym, wymierzonym bezpośrednio w Jankowskiego? Oczywiście po to, aby ujawnienie przez niego tych osób było dla nich mniej dotkliwe, bo pochodzące ze źródła, którego wiarygodność została obniżona.

Foto powyżej: Jedyne zdjęcie tytułowego cienia cienia "Delegata", czyli współautora artykułu w Rzepie - Piotra Adamowicza, jakie udało mi się znaleźć w Sieci. W samolocie - brat Paweł, obecnie urzędujący prezydent Gdańska.


Tagi: ;

poniedziałek, 7 sierpnia 2006

Rozkład

Demokraci.pl
Pewien lewicowy bloger obwieścił mi kilka tygodni temu, że spadek poparcia dla PiS jest nieuchronny, że niedługo "będą leżeć", a on "będzie po nich skakał". Ja nie będę taki wredny i nie będę skakał po jego faworytach - demokratach.pl. Nie mogę jednak nie odnotować faktu, że Partia Demokratyczna, charakteryzująca się - tak jak jej nazwa - niemal wyłącznie wirtualnym poparciem, osiągnęła w końcu stan praktycznie całkowitego wewnętrznego rozkładu.

Mam oczywiście na myśli tzw. struktury, bo ideologicznie PD była trupem od chwili powstania. Trupem, któremu cudownie wyrobiono tylko nowe papiery po dwukrotnych reanimacjach - najpierw Unii Demokratycznej, a następnie Unii Wolności. Zwłoki mają jednak to do siebie, że śmierdzą. Z każdym dniem coraz intensywniej. Wypowiedzi dla krajowej i zagranicznej prasy czołowych polityków PD, m.in. Władysława Frasyniuka, Janusza Onyszkiewicza, Bronisława Geremka oraz głosowania eurodeputowanych z ramienia PD (m.in. za przyjęciem rezolucji w sprawie nasilenia przemocy powodowanej rasizmem i homofobią w Europie, w tym w Polsce) powodowały, że niemiły zdrowemu rozsądkowi i polskiej racji stanu zapach przeniósł się z warszawskiej kanapy na europejskie salony.

Ale to już jest koniec. W tych dniach członkowie masowo opuszczają szeregi PD. Legitymacje złożyło wielu działaczy, nie godząc się m.in. na "dryfowanie PD w stronę ścisłego sojuszu z SLD i SdPl". Odeszli m.in. szefowie pięciu regionów: Lubelskiego, Mazowsza, Świętokrzyskiego, Lubuskiego, Wielkopolskiego a także wiceszef partii oraz członkini zarządu krajowego. Dla partii, której poparcie praktycznie nigdy nie przekroczyło wartości błędu statystycznego ponad zero bezwzględne, to już zapewne cios ostateczny przed wchłonięciem przez postkomunistyczną lewicę.


Foto: Jan Żdżarski Jr
Tagi:

niedziela, 6 sierpnia 2006

Publiczna euromanipulacja

Przypadkiem obejrzałem wczoraj rano w TVP3 program "Euroinfo" - cykliczny magazyn "relacjonujący życie Parlamentu Europejskiego". Choć program był krótki, długo przecierałem oczy, czy przypadkiem to jeszcze nie koszmar senny, w którym cofnąłem się do czasów telewizji głębokiego Kwiatkowskiego. Program Euroinfo, nie relacjonujący bynajmniej "życia PE", lecz dość ogólnie traktujący o polskim członkostwie w UE, był doskonale skonstruowaną manipulacją.

W programie pokazano m.in. wypowiedź sprzed przeszło dwóch miesięcy niemieckiego eurodeputowanego Martina Schulza, potępiającego rzekome nawoływanie przez posła Wierzejskiego do użycia przemocy wobec homoseksualistów. Czy, dla równowagi, udano się z kamerą do samego Wierzejskiego, który, jak wiadomo, wielokrotnie powtarzał publicznie, że jego słowa zostały przekręcone? Nie, o politykę LPR zapytano.. wagarowiczów - uczestników demonstracji przeciwko temu, że Roman Giertych objął tekę ministra edukacji narodowej. Pokazano też Andrzeja Leppera, ale tak, że zrobiono z niego prawie narodowca. Kilka okrągłych zdań powiedział Wojciech Olejniczak, jednak nic nie zapadło mi w pamięć bo programu, niestety, nie zarejestrowałem. Jako tzw. przebitka mignął też uchachany Bronisław Geremek - jadący podczas jakiejś euroentuzjastycznej manifestacji odkrytym "eurobusem". W "Euroinfo" nie zabrakło oczywiście komentarza polskiej prasy - w imieniu tejże, jak zwykle reprezentatywnie i zupełnie neutralnie, dał głos jeden z redaktorów "Gazety Wyborczej".

W programie wypowiadał się także eurodeputowany chyba duchem - Tadeusz Mazowiecki, mówiąc mniej więcej jaki to jest zły, że obecny rząd jest przeciwny członkostwu Polski w UE. Jedyna wypowiedź obecnie urzędującego premiera pochodziła z.. 2003 roku. Dotyczyła ona tego, że PiS jest przeciwny niektórym zapisom "konstytucji" europejskiej. Oczywiście nie przypadkiem przytoczono dość ostre słowa przewodniczącego PiS - miały pasować do tezy, że był on wojującym eurosceptykiem. Był i jest, bo kończący cały program komentarz pouczał, że koalicyjni politycy muszą w tej (europejskiej) kwestii jeszcze wiele przemyśleć.

Manipulacja nie byłaby manipulacją, gdyby wypowiedzi polityków nie osadzono w odpowiednim kontekście. Poprzedzono je krótką propagandą sukcesu, jaki stał się udziałem Polski, po wstąpieniu do UE. Przekaz był więc jednoznaczny - Polakom poprawiło się i nadal poprawia po wstąpieniu do UE, ale są czarne owce (Kaczyński, Lepper, Giertych) i partie (PiS, Samoobrona, LPR), które chcą nas dobrobytu pozbawić lub co najmniej doprowadzają do tego, że Polska jest karcona na forum europejskim. Jak na fałszywkę przystało, nie dowiedziałem się, kim z imienia i nazwiska są jej autorzy. Napis końcowy był tylko jeden - "Program przygotowany przez Parlament Europejski". Samego początku nie oglądałem, więc być może autorzy pojawili się w czołówce, w co jednak wątpię, bo "lista płac" tego typu produkcji jest przecież zawsze na końcu. Parlament Europejski stał zatem za kamerą, trzymał mikrofon, a nawet czytał komentarz (dla ciekawskich - jest rodzaju żeńskiego).

Firmowanie przez Parlament Europejski tak nierzetelnej i ubabranej po pachy w lokalnej polityce produkcji tv uważam za skandal. Za skandal uważam też emitowanie czegoś takiego na antenie publicznej TVP3. Nie przypuszczałem, że takie materiały będę musiał jeszcze oglądać w telewizji pod kierownictwem kogoś, kogo uważałem za skuteczne Antidotum na telewiznę.


Tagi: ;

wtorek, 1 sierpnia 2006

Wybiórczo o Powstaniu Warszawskim




Największy zryw niepodległościowy w historii Polski (a ówczesnej Europy) został pomówiony o anysemityzm w najgorszym, zbrodniczym wymiarze. Kolejne rocznice wybuchu Powstania skażone są walką o dobre imię tysięcy żołnierzy i cywilów, którzy oddali swoje życie w walce z okupantem oraz tych, którzy przeżyli to piekło. 62 lata po Powstaniu Warszawskim jego uczestnicy (także żydowskiego pochodzenia) muszą nadal walczyć, tym razem o swoje dobre imię i swych bohaterskich kompanów.

Redaktor Gazety Wyborczej Michał Cichy recenzując wspomnienia Calela Perechodnika napisał swego czasu ("Gazeta o książkach" nr 11/93): "[Perechodnik] przetrwał nawet Powstanie Warszawskie, kiedy AK i NSZ wytłukły mnóstwo niedobitków z getta". Później Cichy swoje spostrzeżenia rozwinął w artykule "Polacy - Żydzi: czarne karty Powstania". Niby łagodząc we wstępie swoje wcześniejsze wynurzenia, Cichy przeszedł jednak zaraz do frontalnego ataku: "Sformułowanie o AK, NSZ, Żydach i Powstaniu Warszawskim było złe, za co przepraszam. Przede wszystkim pisząc, że AK i NSZ mordowały, nie miałem na myśli organizacji, ale niektórych należących do nich ludzi." Zaraz dodaje: "Wypadki morderstw były. Były również - obok postaw pozytywnych - przejawy antysemityzmu." I dalej: "Znane mi są relacje, dokumenty i opracowania mówiące o zabiciu przez powstańców około 60 Żydów, w tym 44 lub 45 w dwóch zbiorowych morderstwach, z których jedno (30 ofiar NSZ-owców) jest bardzo słabo udokumentowane." Autor wyznaje, że: "Obca jest mi chęć jątrzenia, nie uważam się za siewcę nienawiści. Uważam, że za nienawiść odpowiedzialni są w dużym stopniu siewcy zapomnienia", by zaraz z grubej rury przywalić pierwszym powoływanym "wiarygodnym" źródłem: "Na początku powstania likwidowano Żydów - czytamy w złożonej w Yad Vashem relacji Mieczysława Fuksa.".

Nie będę dalej cytował wypocin Cichego, bo poddane one zostały druzgocącej krytyce, przede wszystkim przez Tomasza Strzembosza w artykule "Polacy - Żydzi. Czarna karta Gazety Wyborczej". Oto przykład, w jaki sposób Strzembosz rozprawia się z metodologią artykułu - "Artykuł Cichego w niewielkiej tylko mierze opiera się na pewnych, niezbitych, udowodnionych faktach. Tymczasem pisząc o zdarzeniach znanych mu tylko z jednej, nie potwierdzonej przez nikogo, nieprecyzyjnej i niepewnej relacji, nigdy swych informacji nie obudowuje jakimkolwiek zastrzeżeniem, nie dystansuje się jakoś od tego, co może okazać się wymysłem, pomyłką, mankamentem niesprawnej pamięci... Nie o fakty tu bowiem naprawdę chodzi. Cichy buduje atmosferę. Gromadzi nad powstańczą Warszawą chmury antysemityzmu i zbrodni." I jeszcze - "Cichy, gromadząc informacje o zbrodniach dokonywanych na obywatelach polskich pochodzenia żydowskiego podczas Powstania Warszawskiego, nie dopuszcza w ogóle do siebie myśli, że ludzie w "powstańczych mundurach" (sic!) czy po prostu "powstańcy", ludzie uzbrojeni (o których tylko tyle wiemy, że broń nosili), mogliby być nie żołnierzami AK lub NSZ, ale np. Korpusu Bezpieczeństwa, Polskiej Armii Ludowej, Armii Ludowej, itp. Wszystkie te - rzekome czy prawdziwe - morderstwa w tej sytuacji niejako "muszą" iść na konto AK czy NSZ, niezależnie od tego, czy Autor potrafi czy nie potrafi "przydzielić" ich sprawców do konkretnego oddziału (na ogół nie potrafi!)".

Dodam tylko, że paszkwil Cichego został opublikowany w Wyborczej w dniach poprzedzających 50. rocznicę wybuchu Powstania. Zapewne nie przypadkiem. Bo przecież nie przypadek sprawił, że antypolski w swojej wymowie i delikatnie mówiąc wybiórczo udokumentowany materiał (Cichy powoływał sie nawet na peerelowskiego historyka, dyspozycyjnego wobec komunistycznego reżimu) ukazał się w najpoczytniejszej swego czasu, opiniotwórczej gazecie. Stał się tym samym zaczątkiem dyskusji nad Powstaniem, w nieznanym dotąd aspekcie, obniżając jego rangę i oczerniając jego uczestników, bez względu na prawdę historyczną. Smród przecież pozostał.

A oto pierwszy z brzegu dowód - z dzisiejszej Rzeczpospolitej. W leadzie największego i reklamowanego w radiu materiału poświęconemu Powstaniu Warszawskiemu ("Człowiek, który stanął nad własnym grobem" - rozmowa z żołnierzem baonu Zośka - Stanisławem Aronsonem), czytamy m.in: "Kiedy wyjeżdżałem z Polski w 1945 roku, towarzysz z konspiracji i powstania powiedział mi na pożegnanie: - Nie zapomnij o nas. I staraj się nie mówić źle o Polsce. Znasz prawdę, wiesz, że nie wszyscy odwrócili się do Żydów plecami, że wielu im pomagało. Jestem temu wierny". Cytat, umieszczony przez redaktora Rzepy w leadzie, pojawia się na końcu rozmowy, której osią nie są stosunki polsko-żydowskie w czasie Powstania, lecz biografia samego Aronsona, którą zresztą można potraktować jako egzemplifikację tychże. Widać zatem, że nie można już opublikować rocznicowego artykułu o Powstaniu, który by nie uwzględniał, czy wręcz w którym dominantą (wybitą dodatkowo w leadzie) nie byłyby wzajemne stosunki Polaków i Żydów, czy raczej tych stosunków odkłamywanie. Zasługa w tym Cichego i agorowej spółki.


Fotografie powyżej: Wyzwolenie obozu koncentracyjnego na ul. Gęsiej (tzw. "Gęsiówka"), z którego uwolniono 348 więzionych tam Żydów oraz upamiętniające to wydarzenie tablica. Zakończony sukcesem atak wykonały 5 sierpnia 1944 r. plutony "Alek" i "Felek" z 2. kompanii baonu "Zośka", osłaniane przez 3. kompanię ppor. "Giewonta".

Tagi: