niedziela, 29 kwietnia 2007

Nie będę płakał po Salonie24

Bo to w końcu salon, od którego zawsze chciałem być jak najdalej, a na dodatek „24”, która to liczba ma również dla mnie niemiłe konotacje ;). Z S24 odeszło właśnie kilkoro aktywnych bloggerów, m.in. Freeman i Venissa. Dla niezorientowanych – w skrócie chodzi o nieproporcjonalnie dużą promocję na stronie głównej S24 lewicowych wpisów, nawet zupełnie niemerytorycznych, a ociekających tylko jadem wobec prawicy. I to nie tylko takich „tuzów” jak Azrael czy RRK, ale także wszelkiej maści salonowego, lewicowego planktonu. Okazało się również, że administrująca platformą Bogna Janke bezpodstawnie cenzurowała komentarze prawicowych bloggerów, nie unikając przy tym niewybrednych uwag pod adresem niektórych z nich.

Jednym słowem, gdy już nie trzeba było zachowywać pozorów neutralności, administratorka portalu wyraźnie opowiedziała się po lewej stronie. Uśmieszek od ucha do ucha, będący komentarzem do prześmiewczej notki jednego z lewicowych aktywistów o odejściu z S24 Freemana jest chyba dobrym symbolem tego, co się stało. S24 na tyle urósł w siłę, że jego właściciele pokazali swoje prawdziwe oblicze a przy okazji i to, jak bardzo im "zależy" na prawicowych bloggerach. Pani Bogna miała oczywiście do tego wszystkiego pełne prawo, bo to ona jest gospodarzem S24. Trudno się jednak dziwić, że niektórzy opuszczają tak "gościnne" progi i uciekają gdzie pieprze rośnie.. (dosłownie - bo Blooger ma serwery za oceanem ;).

Szkoda, bo inicjatywa państwa Janke zapowiadała się naprawdę dobrze. Czar jednak prysł i prawica znów musi szukać swojego miejsca, gdzie nikt nie będzie pouczał o tym, co wolno mówić i pisać, a co nie, o lewicowych autorytetach.


PS. O kryzysie w Salonie24 napisał Łukasz Medeksza na blogu Piąta Władza - "Kto i dlaczego ucieka z Salonu24". Pod notką interesująca dyskusja.

piątek, 27 kwietnia 2007

Miękkość działań państwa policyjnego

Porażające jest, że do walki politycznej można wykorzystać nawet śmierć. Samobójstwo Barbary Blidy zostało zinstrumentalizowane przez opozycję, w tym przez Jej partyjnych kolegów, oraz przez niektórych publicystów do ataków na.. rząd lub nawet na całą IV RP, która rzekomo za tę tragedię ponosi odpowiedzialność. Zaczęło się od snucia zaraz po tragicznym wydarzeniu teorii spiskowych o rzekomej „strzelaninie” czy „szamotaninie”, gdy jeszcze cały przebieg zdarzenia nie był z przyczyn obiektywnych odtworzony. Rzecznik ABW oraz ministrowie udzielali na gorąco niepełnych lub różniących się w szczegółach wypowiedzi, ale przecież każdy dziennikarz i polityk zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że do poznania ostatecznej wersji niezbędne jest przesłuchanie uczestniczących w przeszukaniu funkcjonariuszy ABW oraz dokonanie sekcji zwłok, co przecież zajmuje trochę czasu. Rząd PiS jednak na to nie zasługiwał. Już w kilkadziesiąt minut po tragicznej śmierci byłej posłanki SLD rozpoczęła się polityczna nagonka na tych, którzy z Jej śmiercią mieli najmniej wspólnego.

Jednym z bardziej chwytliwych haseł, obok „krwi na rękach IV RP”, było rzekome „zaszczucie byłej Posłanki przez ABW”. Zarzut kuriozalny, bo przeszukanie i próba zatrzymania były wynikiem toczącego się od dłuższego czasu śledztwa, w którym przesłuchano kilkudziesięciu świadków. Poza tym o zatrzymaniu decyduje prokurator, a nie ABW, a Barbara Blida nie została nawet skuta kajdankami. O jakim szczuciu więc mowa? Pojęcia nie mam, tym bardziej, że ostatnią wytoczoną przez opozycję bronią była zbytnia.. miękkość działań(!). Niewykluczone, że wypadki mogłyby się potoczyć inaczej, gdyby Barbarze Blidzie założono kajdanki. Jak jednak pogodzić takie działanie z trwającą od tygodni akcją propagandową, której motywem przewodnim jest to, że zakładanie kajdanek komuś, kto nie jest bandytą, to przecież oznaki państwa policyjnego, pogwałcenie praw obywatelskich itd. itp. Przez wiele dni potępiano funkcjonariuszy przeprowadzających zatrzymanie ordynatora ze szpitala MSW za to, że w miejscu publicznym założyli lekarzowi-łapówkarzowi kajdanki. A na dodatek śmieli wszystko filmować. W przypadku Barbary Blidy nie było ani kajdanek, ani filmu. Salon dopiął zatem swego, a mimo to na rząd posypały się gromy. „Zatroskani” losami demokracji niech się wreszcie zdecydują na którąś wersję, a nie kompromitują się zmianą poglądów o 180 stopni co kilka tygodni.

Znamienne jest, że w wyniku tej batalii dyskusja schodzi z rzeczywistych przyczyn targnięcia się na życie byłej minister na to, dlaczego ABW nie była w stanie przeszkodzić samobójczyni w dokonaniu swego ostatniego dzieła. To, co najważniejsze w całej sprawie, jak zwykle dla salonu jest najmniej istotne, jeśli oczywiście nie może być wykorzystane przeciwko PiS-owi. Nie wiem zresztą, czy ustawa o policji itp. służbach precyzuje dokładnie kwestie zatrzymania, ale moim zdaniem to, że razem z Blidą w łazience była także funkcjonariuszka ABW było wystarczającym zabezpieczeniem. Mam nadzieję, że spełniający swoje obowiązki funkcjonariusze ABW nie poniosą odpowiedzialności za to tylko, że ktoś w ich obecności targnął się na swoje życie.

Niech odpowiedzialność poniosą natomiast ci, którzy faktycznie się do tego przyczynili, czyli przede wszystkim ci, co stworzyli sieć mafijnych powiązań związanych z handlem węglem i okradli społeczeństwo na wiele milionów złotych. A także ci, którzy na takie przekręty przymykali oczy, bo także czerpali z nich korzyści, czyli m.in. politycy lewicy. Nad czystością swojego sumienia niech zastanowią się również ci, którzy nie przepuszczą żadnej okazji, aby osłabiać rząd i podległe mu służby. "Państwo policyjne" nie może być po kilku tygodniach oskarżane o zbytnią miękkość działań..

środa, 11 kwietnia 2007

Polsat kablowy

On sam o sobie:
"Mimo kilku prób nacisku ze strony Służb Bezpieczeństwa, współpracy z nią nie podjąłem. Nie przekazałem żadnego raportu, ani innych informacji oczekiwanych przez Służbę Bezpieczeństwa. Nikogo nie zadenuncjowałem, nikomu nie wyrządziłem żadnej krzywdy".

Jego reprezentant o nim:
"Nie był agentem, pod wpływem szantażu zmuszono go do podpisania dokumentu, ale nie podjął żadnych działań. Wystąpimy na drogę sądową.."

Sakiewicz o nim na blogu w Salonie24:
"W IPN zachowało się 88 stron dokumentów. Solorz został zwerbowany 18 października 1983 r. Podpisał umowę o współpracy ze służbą wywiadu PRL. Współpracę zerwała SB w czerwcu 1985 r., gdy Solorzem zainteresowała się zachodnioniemiecka policja. Z prawie dwuletnich spotkań z Solorzem zachowały się raporty oficerów SB. W początkowej fazie współpracy SB uważała go za cenne źródło informacji."

Akta bezpieki:
Tajne spec. znaczenia
Podczas spotkania odebrano informacje dotyczące ks. Stanisława Ludwiczaka - kapelana sekcji polskiej Radia Wolna Europa, Polskiej Misji Katolickiej w Monachium i jej szefa ks. Jerzego Galińskiego oraz działalności bawarskiego komitetu "Solidarności". [..] akceptuje przydzielone mu od realizacji zadania, wykazując również niekiedy własną inicjatywę (np. próba wejścia w kontakt z ks. Ludwiczakiem).


Można w zasadzie pozostawić to bez komentarza, bo akta mówią same za siebie. Nieodparcie nasuwa się spostrzeżenie - skąd my to znamy. Po raz kolejny mieliśmy bowiem do czynienia z wypieraniem się współpracy ("tylko coś podpisałem") i osłabianiem swojej roli jako tajnego współpracownika SB. Warto jednak zwrócić uwagę, że kłamstwa dotyczące wymuszonej szantażem współpracy z SB zostały tutaj dodatkowo wsparte prawdziwym szantażem procesowym wobec tych, którzy o tym ośmielili się wspomnieć w mediach lub zamierzaliby to uczynić w przyszłości. A to już jest groźne i godzi w fundamenty demokratycznego państwa. Szantaż, mający zamknąć usta niezależnej prasie, nie okazał się na szczęście skuteczny, mimo, że groźby procesowe pochodziły od osoby, której zasoby finansowe szacowane są na 2 miliardy dolarów i która dysponuje jednym z najpotężniejszych mediów w Polsce.


Dzisiejsza "Gazeta Polska" przynosi kolejny dowód na to, że oligarchom się nie kłania, w szczególności tym, którzy kablowali do bezpieki. Współpraca właściciela Polsatu z SB rzuca też nowe światło na to, w jaki sposób szemrane osoby mogły osiągnąć tak ogromne wpływy i pieniądze. A może faktycznie lepiej było spalić te wszystkie teczki, żeby żyć w błogiej nieświadomości..


Tagi: ; ; ;

niedziela, 1 kwietnia 2007

Jak to Urbański wszystko Gudzowatemu wyśpiewał

mikrofon Po Internecie krąży widmo. Widmo taśm Urbańskiego. To znaczy nie taśm, lecz skopiowanych z płyt DVD plików MP3 z zapisem rozmowy Andrzeja Urbańskiego z Aleksandrem Gudzowatym. O tym, że ochrona Gudzowatego posługiwała się techniką cyfrową wiemy z wywiadu, jaki jej szef udzielił "Gazecie Polskiej". Od dawna wiadome zatem było, że ujawnienie tych nagrań to tylko kwestia czasu. Zapis rozmowy jest jednak bardzo niewyraźny - prawdopodobnie spotkanie miało miejsce nie w biurze Gudzowatego w al. Szucha, lecz w jakiejś restauracji, gdzie trudniej było zainstalować sprzęt rejestrujący. Z takim przypadkiem mieliśmy do czynienia, gdy Gudzowaty nagrał Michnika - szum tła, brzęk szkieł i sztućców itd.

Z tego, co udało mi się rozszyfrować - a poświęciłem na to całą zimną noc, w końcu to dopiero pierwsza kwietniowa noc - odsłania się klarowny obraz tego, w jaki sposób Kaczyńscy przejęli władzę w Polsce w 2005 roku. Otóż Urbański mówi Gudzowatemu, że Jarosław Kaczyński planował skok z marginesu do głównego nurtu polskiej polityki jeszcze wtedy, gdy pracował w kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy. Jarek miał zdawać sobie już wtedy sprawę z tego, że prawica w Polsce nie ma szans na zwycięstwo w wyborach przez najbliższe kilkanaście lat. Z pokorą przyjmował zatem wszystko, co go spotykało (inwigilację przez UOP, oczernianie przez Michnika, rozbicie rządu Olszewskiego itd.), bo wiedział, że jak przyjdzie już otrzeźwienie w społeczeństwie, wszystko to wykorzysta z kilkukrotnie większą siłą, która wyniesie jego i jego brata do władzy. I to nie na jedną, a przynajmniej na dwie kadencje..

Jak relacjonuje Gudzowatemu Urbański przejęciu władzy przez Kaczyńskich miała służyć nawet sprzedawana swego na czasu na bazarach kaseta - "Śpiewnik bezrobotnego" z piosenkami disco polo m.in. o "strasznych braciach, których przegonił Wałęsa i łotrze Macierewiczu" oraz o "dobrym Gomułce i Gierku, co to sami kradli ale tym na dole nie żałowali" oraz o "Jaruzelskim, co Polskę od Ruskich uratował". Urbański zapytał Gudzowatego, czy i tę kasetę-śpiewnik zarejestrowała jego ochrona, zwana wśród bywalców biznesmena "Polskimi Nagraniami" ale odpowiedź jest nieczytelna. Słychać tylko coś w stylu "ja pierniczę.." ale głowy za to nie dam. Bez względu jednak na to okazuje się, że nagrania dają kolejny dowód przebiegłości politycznej Jarosława Kaczyńskiego oraz tego, że Gudzowatemu nawet taki wyga jak Urbański wszystko wyśpiewa..