niedziela, 24 września 2017

Czy dżihad jest zagrożeniem dla chrześcijan i postchrześcijańskiej Europy?

Czy dżihad w Europie to konsekwencja nihilizmu i konsumpcjonizmu zachodnich społeczeństw? Czy islam zastąpi chrześcijaństwo w Europie, tak jak stało się to już na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce? O tym, jakie zagrożenia wiążą się z dżihadem dyskutowali ks. dr Sławomir Abramowski, Miriam Shaded i Paweł Lisicki.

Ksiądz dr Sławomir Abramowski stwierdził, że dla większości sunnickich szkół interpretacji Koranu dżihad oznacza nie tylko pracę nad sobą, ale też walkę z wrogami Allaha czy islamu. Tylko część muzułmanów ogranicza dżihad do walki ze swoimi słabościami. Zdaniem księdza Europejczycy nie rozumieją mentalności ludzi kultury islamskiej nie dlatego, że nie rozumieją islamu, lecz przede wszystkim dlatego, że nie rozumiemy kultury klanowej, która jest bardzo mocno zakorzeniona na Bliskim Wschodzie:

W Europie ludzie poświęcają swój czas dla kariery, dóbr materialnych, rodziny. W kulturze islamu najważniejsza jest rodzina. I to nie w takim wąskim rozumieniu jak dla nas. Na Bliskim Wschodzie rodzina to znaczy mniej więcej tysiąc ludzi, których się zna i pamięta. To, kim się jest warunkowane jest tym, kim się jest w rodzinie. Europejskie przykłady społeczeństwa mocno klanowego można zaobserwować na Sycylii i w Katanii.

Na Bliskim Wschodzie bardzo ważny jest honor rodziny. Wielu ludzi gotowych jest zabijać i zginąć nie ze względu na to, że są fanatykami ale dlatego, że wtedy ich rodzina będzie szanowana, bo będzie się o niej mówiło jako o rodzinie męczennika.

Z własnego doświadczenia podczas pobytu na Bliskim Wschodzie ksiądz Abramowski zauważył, że kultury wschodnie są bardziej oparte na relacjach osobistych, zaufaniu i dawanym słowie niż na spisywanych umowach.

Z europejskiego punktu widzenia mentalność i kultura ludzi Bliskiego Wschodu jest zupełnie inna. Mahomet stworzył tak naprawdę system prawny, który ma służyć tamtym społeczeństwom z właściwą im mentalnością. Islam nie tyle przemienił mentalność tamtejszych plemion, co ją usztywnił i zamknął - kultury bliskowschodnie straciły swoją otwartość.

P9130005m

Ksiądz mówił, że o ile my nie rozumiemy muzułmanów, to oni błędnie postrzegają chrześcijan:

Przynajmniej Arabowie i Beduini postrzegają chrześcijan jako społeczeństwa Europy i Ameryki. Tymczasem społeczeństwo europejskie już od dawna nie jest chrześcijańskie, wyrzekło się Boga. We Francji jest ponad 50 proc. ludzi nieochrzczonych, w Niemczech większość praktykujących swoją religię to są muzułmanie. Proces laicyzacji Zachodu trwa od Rewolucji francuskiej. Spowodowało to spustoszenia duchowe, które dla muzułmanów są nie do przyjęcia.

Przykładowo - muzułmański ginekolog absolutnie nie zrobi aborcji muzułmance. Symbolem tego, że chrześcijaństwo jest zgniłe moralnie jest dla nich to, że kobiety w Europie ubierają się bardzo skąpo. Na tym zbijają kapitał fanatyczni, fundamentalistyczni przywódcy religijni. Bo oni mówią, że chrześcijaństwo to jest zgnilizna moralna i obraza Boga. To jest błędne postrzeganie, bo chrześcijaństwo jest czymś kompletnie innym.

Odnośnie zagrożeń ze strony dżihadu ksiądz Abramowski zauważył, że przywódcom religijnym łatwo jest radykalizować muzułmanów w Europie ale dla chrześcijaństwa dżihad nie będzie nigdy zagrożeniem, ponieważ to Jezus Chrystus zmartwychwstał a Mahomet nie.

Dżihad nie jest w stanie zniszczyć chrześcijaństwa, bo to Jezus Chrystus będzie sądził Mahometa a nie na odwrót. Chrystus, który zwyciężył śmierć jest władcą nad wszystkimi społeczeństwami, nad całym Kosmosem. Chrześcijanie już od pierwszych wieków byli prześladowani przez rozmaite rządy i narody i wychodzili z tego umocnieni. Dzisiaj wydaje się nam, że chrześcijaństwo jest w odwrocie. To też dlatego, że mieszkamy w Europie. W Azji chrześcijaństwo rozwija się burzliwie a Azja stanowi dzisiaj ponad połowę ludzkości. Tak samo jest w Afryce.

Dżihad jest natomiast zagrożeniem dla konkretnych chrześcijan. Wojownicy islamscy od samego początku niszczyli chrześcijaństwo w północnej Afryce. Dziś w tym rejonie jest zaledwie kilka procent chrześcijan. W krajach Bliskiego Wschodu chrześcijanie są prześladowani i dyskryminowani, cały czas żyją z zagrożeniu. Solidarność z chrześcijanami z Bliskiego Wschodu to nasz obowiązek, bo nasi bracia i siostry w tamtych rejonach oddają życie za wyznawanie Jezusa Chrystusa.

Na pytanie czy dżihad jest zagrożeniem także dla chrześcijan w Europie, ksiądz odpowiedział refleksją biblijną:

Gdy naród wybrany Izrael odchodził od Boga, Bóg dopuszczał do tego, że jakiś lud ze wschodu napadał na Izrael, okupował go. Kiedy Izrael się nawracał, Bóg wzbudzał wodza, który zwoływał do działania i Izrael wyzwalał się od wrogów. Kiedy Izrael służył Bogu, wszystko było dobrze. Dzisiaj Europa jest trochę w takiej sytuacji - wystąpiła przeciw Bogu i jeszcze bardziej przeciw rodzinie, przeciwko życiu (w Europie wykonuje się miliony aborcji rocznie). Bóg posyła lud ze wschodu, który ma misję aby Europa się nawróciła

- zakończył ksiądz.



Miriam Shaded, prezes fundacji Estera, mówiła o zupełnie odmiennych wyznacznikach chrześcijaństwa i islamu:

Fundamentem kultury chrześcijańskiej jest wolność. Mamy wolną wolę wyznawać to, co wyznajemy. Niestety, w islamie nie ma wyboru tego, co się wyznaje. Korzyść z tej kultury mają rządzący, bardzo bogaci, samce alfa, którzy mogą mieć i utrzymać wiele żon i nałożnic. Natomiast całe społeczności islamskie są wychowywane ku temu by być wojownikami w imię Allaha, w imię dżihadu i by podlegali możniejszym. Są wykorzystywani do tego by podbijać kolejne narody i kraje.

W islamie każda dziedzina życia kształtowana jest pod religię. Niszczona jest też rodzina i instytucja małżeństwa żeby dla młodych wojowników coś innego było ważniejsze niż relacja z kobietą. Także kobiety swoja wartość przekładają na to, jak służą Allahowi.

Miriam Shaded zauważyła, że islam jest bardzo rygorystyczny, nie ma w nim praktycznie krytyki słów Allaha, a kto to się takiej krytyki dopuści, jest bardzo surowo karany. Jej zdaniem w Koranie przedstawione są mechanizmy prowadzenia wojny:

Tę wojnę można prowadzić w różny sposób: poprzez okłamywanie niewiernych albo też fizycznie. W Koranie jest ok. 169 wersów wzywających do wojny, podbijania innych ludów. Trzynaście wieków historii islamu to nieustanne podboje narodów, które nie były islamskie. Muzułmanie podbili Jerozolimę, potem przeszli do środkowej Europy, gdzie ich ekspansja zakończyła się pod Wiedniem, szli także do Chin i Indii.

Teraz przez muzułmanów jest demograficznie podbijana zachodnia Europa. Kobiety mają nakaz rodzenia jak największej liczby dzieci, które będą wychowywane w duchu islamu. Dzieciom od urodzenia jest wtłaczane, że mogą wyznawać tylko tę jedną ideologię. Dla muzułmanów nie jest istotny naród, kraj z którego pochodzą, najważniejsza jest ideologia, którą wyznają. Według mnie islam jest ogromnym zagrożeniem a Kościół katolicki podchodzi do wyznawców islamu zbyt łaskawie i wywiera zbyt duży nacisk na władze świeckie, żeby te przyjmowały więcej muzułmanów.

Zdaniem szefowej fundacji Estera jednym z zagrożeń są organizacje islamskie, przede wszystkim Organizacja Współpracy Islamskiej, która stara się mieć wpływ na stanowienie prawa w Europie.

Organizacja Współpracy Islamskiej wpływa na poszerzanie zakresu tzw. poprawności politycznej, czyli niemożności krytykowania islamu. Dlatego nie powinniśmy ulegać dżihadowi, szczególnie w systemie prawa, bo nasze wolności będą systematycznie ograniczane. Jeżeli prawem nie zakażemy ideologii, która jest sprzeczna z cywilizacją łacińską i z nasza wolnością, to poddajemy się prawu i woli islamu, który jest dla mnie instrukcją prowadzenia wojny. Skończy się to oczywiście prześladowaniami wszystkich nie wyznających islamu.


P9130023m

Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika “Do Rzeczy”,
zarysował główną różnicę pomiędzy Koranem i Biblią oraz pomiędzy założeniami religii chrześcijańskiej i islamu.

Biblię pisali natchnieni Duchem Świętym ludzie. Natomiast co do Koranu, muzułmanie wierzą, że jest autentycznym zapisem tego, co powiedział Bóg. Allah miał przemawiać w języku arabskim a Mahomet tylko słuchał i zapisywał.

Wiara chrześcijańska wyrosła na dwóch fundamentach: na tym, że człowiek ma przyrodzoną godność, która jest zakorzeniona biblijnie w tym, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo oraz na tym, że Chrystus umarł na krzyżu dla ludzi.

W islamie tego nie ma. Allah nie stworzył człowieka na swoje podobieństwo lecz tak jak każdą inną rzecz. W islamie Chrystus nie mógł umrzeć za ludzi, ponieważ z muzułmańskiego punktu widzenia śmierć na krzyżu była haniebna i objawem nie wielkości lecz słabości, co należy napiętnować i odrzucić.

Chrześcijaństwo od samego początku czciło męczenników, którzy ginęli w imię wierności Chrystusowi. Chrześcijańskie męczeństwo to pasywne znoszenie cierpienia. W islamie nie ma mowy o pasywnym znoszeniu cierpienia ale o zadawaniu cierpienia i ginięciu w walce. Wielką nagrodą dla muzułmańskiego wojownika, który ginie w walce są hurysy w niebie.

Lisicki podkreślił, że zarówno Koran jak i tradycja czterech najważniejszych szkół prawa islamu od wieku VII aż do epoki nowożytnej poprzez dżihad rozumie zbrojną walkę w imieniu Allaha żeby podporządkować sobie niewiernych:

Zgodnie z tym, co mówi Koran, muzułmański wojownik, który bierze udział w wojnie uważa siebie za narzędzie w ręku Boga. Nie on zabija niewiernego, tylko za jego pośrednictwem Allah. Koran dzieli niewiernych na pogan, których powinno się zabić i tzw. Ludy Księgi: żydów i chrześcijan, którzy powinni zostać podporządkowani, nawet upokorzeni specjalnym podatkiem. Islam jest publicznym prawem nadanym wspólnocie. Tolerancja dla żydów i chrześcijan ma miejsce tylko pod warunkiem okazania podległości i ukorzenia się wspólnocie muzułmańskiej.

Gdyby dżihad był formą samodoskonalenia, samodyscypliny moralnej, nie było by problemu. Jednak Koran naucza czego innego. Że dźihad to nie praca nad sobą, post i asceza, tylko wzięcie miecza do ręki i atakowanie niewiernych. Dżihadu nie można pojmować jako wojny obronnej, bo jest to obowiązek wierzącego. Nie jest to też jakaś późniejsza interpretacja, bo dżihad jest zawarty w samym Koranie a następnie w hadisach, które o tym opowiadają oraz w prawnych interpretacjach najważniejszych szkół koranicznych.

P9130022m

Lisicki zwrócił też uwagę na nieporozumienia dotyczące krucjat, które w kontekście dyskusji o dżihadzie nierzadko wypomina się chrześcijanom:

Od XII wieku chrześcijanie organizowali krucjaty. Jednak były one formą wojny obronnej, którą za każdym razem ogłaszano i zbierano do niej uczestników. Czasem służyły też celom świeckim, wymykały się celom, do jakich zostały zwołane, ale nie ma ich w strukturze religii chrześcijańskiej. Dżihad to natomiast permanentny obowiązek, ciążący na każdym muzułmaninie, ponieważ to część jego zobowiązania jako członka wspólnoty. Co więcej, w Koranie czytamy, że ci, którzy biorą udział w dżihadzie, wojnie przeciw niewiernym, natychmiast trafiają do raju i czekają na nich rozkosze.

Odnosząc się do bezpośredniego zagrożenia dżihadem Paweł Lisicki stwierdził, że dzisiejszy Bliski Wschód, czyli Syria, Irak, Iran oraz północna Afryka kiedyś były w całości chrześcijańskie. Lecz takimi być przestały bo chrześcijan tam zabijano i pozbywano się ich na różne sposoby:

Dziś w Egipcie jest ok 8-9 proc. chrześcijan a kiedyś Egipt i północna Afryka to był jeden z najsilniejszych ośrodków chrześcijaństwa. Ta zmiana nie wzięła się znikąd. Chrześcijanie nie przestali być chrześcijanami, bo się przekonali do islamu dzięki muzułmańskim retorom. Chrześcijanie przez wieki byli systematycznie szykanowani i poddawani nieustannej presji. Nawet z awansem i karierą wiązać się musiała zmiana religii.

To, że dochodzi do rozprzestrzeniania się dżihadu bierze się z głęboko zakorzenionego przeświadczenia, że cały świat powinien zostać poddany władzy islamu. Tak długo jak wspólnota muzułmańska nie obejmie całego świata, tak długo ta wojna, czyli dżihad, nie ustanie.

Oczywiście nie znaczy to, że wszyscy niewierni zostaną zabici. Poddawani są jednak takiej formie presji społecznej i kulturowej, że po paru pokoleniach następuje zanik dawnych wspólnot i konwersja na islam. Przekonanie, że islam jest religią wyższą, a wszyscy powinni się jej podporządkować jest wbudowane w samą strukturę tej religii.

Duża dzietność ludności muzułmańskiej i masowa imigracja powoduje, że liczba muzułmanów w Europie znacząco wzrosła, w niektórych krajach nawet dwu- i trzykrotnie. Lisicki podał jednak w wątpliwość szanse na asymilację muzułmanów:

Przesłanie religijne islamu to brak szacunku dla zastanego prawa państwowego i przekonanie, że jedynym realnym prawem jest prawo religijne w połączeniu z zakodowanym prawem do przemocy. Ułatwia to powstawanie wyjętych spod prawa enklaw, jakie obserwujemy w niektórych miastach zachodniej Europy, np. w Marsylii, która stała się najniebezpieczniejszym miastem we Francji.

Można się zastanawiać czy muzułmanie w Europie będą podlegali podobnemu procesowi jak chrześcijanie, którzy się zsekularyzowali.
Europejskim przywódcom, którzy tak chętnie przyjmują imigrantów, wydaje się, że tak jak rozbili kulturę chrześcijańską, tak uda im się zapanować i nad muzułmanami. Jednak moim zdaniem to, co obserwujemy, to bynajmniej nie laicyzacja i liberalizacja muzułmanów ale wręcz zjawisko odwrotne. W Turcji i Egipcie, które kiedyś przyjmowały zachodnie wartości liberalne, teraz następuje nawrót islamu.

Więcej w nagraniu wideo:

Spotkanie odbyło się 13 września 2017 w ratuszu warszawskiej dzielnicy Bemowo.

Relacja: Czarek Czerwiński (tekst), Bernard (foto, wideo)



from Blogpress's blog http://ift.tt/2wPreh9
via IFTTT

poniedziałek, 4 maja 2015

Między ukraińskim nacjonalizmem a rosyjskim imperializmem

Jaką politykę prowadzić wobec Federacji Rosyjskiej w związku z jej imperialną agresją na sąsiadów oraz jak zachowywać się w stosunku do Ukrainy, gloryfikującej nacjonalistów, którzy w przeszłości dokonali ludobójstwa na Polakach. Problemy te, ukazane na geopolitycznym tle, były przedmiotem niezwykle interesującej debaty, zorganizowanej przez Stowarzyszenie Studenci dla Rzeczypospolitej i kwartalnik Fronda LUX. Wzięli w niej udział Jacek Bartosiak, Paweł Kowal, Dawid Wildstein i Rafał Ziemkiewicz a spotkanie prowadził Paweł Sadłowski.
IMG_6334m

Pierwsza część dyskusji dotoczyła tego, jaką politykę powinna prowadzić Polska wobec Federacji Rosyjskiej w kontekście agresji tego państwa na Ukrainę. Paneliści odpowiadali na pytanie Piotra Sadłowskiego, czy możliwe jest wypracowanie racjonalnej polityki, gdy postawy w Polsce rozpięte są między dwie skrajności: od irracjonalnej rusofobii po groteskowe wręcz bratanie się.

IMG_6340m

Jacek Bartosiak, ekspert Narodowego Centrum Studiów Strategicznych, zauważył, że Polacy oczekują zdecydowanych działań wobec Rosji od Unii Europejskiej i NATO ale oczekiwania te w dużej mierze są niespełnione. Zwrócił uwagę na to, że polskie elity rządzące przegapiły w 2008-2009 roku moment, który zmienił globalny układ sił.

– Wraz ze słabnięciem Stanów Zjednoczonych i skoncentrowaniem się tego państwa na rejonie Pacyfiku, widzimy, że kluczowa gra toczy się między Chinami i USA. A Rosja próbuje w nowym ładzie zająć jak najlepsze miejsce. Ukraina jest poligonem, negocjacją pomiędzy USA a Rosją, czyli między słabnącym supermocarstwem unipolarnym a państwem rewizjonistycznym, bardzo słabym ekonomicznie, które próbuje wynegocjować pozycję w nowym ładzie bezpieczeństwa.

– Rosja walczy o swoją przyszłość, bo na nowym ładzie bezpieczeństwa powstanie nowy ład ekonomiczny. Ma się to odbyć kosztem państw buforowych i nie możemy być przedmiotem tej gry

– przestrzegał ekspert Narodowego Centrum Studiów Strategicznych.

Zdaniem Bartosiaka Polska jest za słaba, aby zagrać podmiotowo, bo przez 25 lat nie zdobyliśmy wystarczającej siły. Ta gra jednak nie toczy się o nas, lecz o nowy ład.

– Jeżeli jesteśmy za słabi w tej grze, to powinniśmy uważać, być po dwakroć ostrożni. Ukraina będzie przedmiotem tej gry, ale może być nim także Polska. Musimy na to bardzo uważać, bo wcześniej czy później będzie miał miejsce deal rosyjsko-amerykański, bo Rosja jest Amerykanom potrzebna w globalnej grze o równowagę sił. Chodzi o to, aby Polska miała swobodę manewru i wyszła jak najlepiej, jak już kurz opadnie

– konstatował Bartosiak.

IMG_6326m

Paweł Kowal odniósł się do zawartego w pytaniu prowadzącego stwierdzenia o rusofobii, nazywając je „słowem – rewolwerem”.

– Rusofobia to zjawisko, które w sensie słownikowym oznacza niechęć do Rosjan, rosyjskiej kultury i do rosyjskości. Nie znam wśród swoich znajomych ani jednej osoby, która prezentowałaby taką postawę. Pewnie tacy są, ale mówienie o rusofobii jako o zjawisku w Polsce jest grubą przesadą. Rusofobia jest pomysłem propagandowym, takim wichajstrem jak się mówi w Galicji, który ma zawsze grozić Polsce. Bo co byśmy nie zrobili, możemy zostać posądzeni o rusofobię. W rosyjskiej propagandzie, także szeptanej, dyplomatycznej, to odgrywa dużą rolę i Rosjanie mają takie swoje kalki na różne narody, którymi je straszą, chcąc zepsuć im reputację

– zauważył Kowal.

Były europoseł mówił też o sukcesie propagandy rosyjskiej, którym jest wmówienie, że imperializm dotyczy Zachodu.

– Doprowadziło to do tego, że poważni ludzie mówią, że Rosja ciągle się cofa, na przykład z Europy Wschodniej. W Belgii nie przyszłoby nikomu do głowy mówić, że wycofanie się z Konga było oddaniem ziemi belgijskiej. Rusofobia w istocie odnosi się do niechęci do polityki imperialnej. Rosjanie po dwóch nieudanych próbach chcą teraz zbudować na zasadzie rewizji trzecie imperium i trafili na czasy, w których imperia już tak nie powstają.

– Są ustalone granice i to jest szalenie anachroniczny pomysł polityczny, na który się zgadzamy na poziomie przyjęcia pewnej retoryki. Postawa antyimperialna, która leży ściśle w interesie Polski, jest identyfikowana po drugiej stronie jako rodzaj rusofobii. W tym pomieszaniu pojęć tkwi siła rosyjskiej propagandy. Polski interes powinien polegać na zwalczaniu imperializmu, abyśmy nie byli krajem frontowym u boku imperium, abyśmy nie byli narażeni na różnego typu działania okołoimperialne. W skrajnej formie takie działania występowały po II wojnie światowej jako zamrożenie terytorium wokół imperium pod szyldami Układu Warszawskiego i RWPG.

– podkreślił.

W opinii Pawła Kowala sami zaniedbaliśmy własny potencjał, który dawał nam duże możliwości prowadzenia aktywnej polityki w Europie Środkowej. Dlatego dziś pozostaje nam uznać, że nie jesteśmy głównym graczem. Możemy natomiast komunikować się ze społeczeństwem rosyjskim w dziedzinie stosunków gospodarczych i kulturalnych a także politycznych na szczeblu samorządów.

Kowal zdecydowanie negatywnie ocenił „reset” stosunków z Rosją, jakiego dokonał Donald Tusk zaraz po dojściu do władzy.

– Reset odebrał nam zdolność do rzetelnej diagnozy. Straciliśmy nie tylko dużo w stosunkach z Rosją, sami się okłamując, ale straciliśmy też reputację kogoś, kto się na Rosji zna.

– zaznaczył.

Paweł Kowal zauważył, że Polska prowadzi politykę zagraniczną poniżej swojego potencjału i w pewnym momencie może się to dla nas źle skończyć. Zauważył, że być może obserwujemy ostatni oddech imperium rosyjskiego, co nas jednak nie powinno cieszyć, bo umierające imperia potrafią jeszcze przysporzyć poważnych kłopotów.

IMG_6380m

Kolejny panelista Dawid Wildstein radził, aby w kwestii Ukrainy Polska nie „wychylała się przed szereg”. A to dlatego, iż nie ma żadnych instrumentów, którymi mogłaby realnie oddziaływać na poziomie geopolityki, bo sama się tych instrumentów pozbawiła przez wiele lat skutecznej autodestrukcji.

Zdaniem publicysty Polska, wbrew obiegowym opiniom, nic nie robi dla Ukrainy ani finansowo, ani militarnie. Dlatego powinna się wypracować jak najszerszą agendę wpływu, nie związaną bezpośrednio z instytucjami państwa. Czyli to co bardzo udanie zrobili Niemcy w Polsce.

– Gigantyczny wpływ Niemiec w Polsce nie jest wynikiem tylko tego, że Niemcy są potęgą. Jest także efektem tego, że istnieje wielka liczba rozproszonych ośrodków wpływu niemieckiego, które wchodzą w naszą rzeczywistość, zawiązują układy towarzyskie, biznesowe, intelektualne. W ten sposób z biegiem czasu przygotowują grunt na prawdziwą politykę wpływu w regionie.

– Polska na Ukrainie w żaden sposób tego nie robi. A jest teraz na to bardzo dobra okazja, ponieważ Ukraina jest w tym momencie wyjątkowo otwarta na takie działania. Na poziomie państwowym nie powinniśmy nic robić, bo lepiej nie ryzykować i powinniśmy się zająć odbudową własnego państwa. Natomiast jak najbardziej należy wspierać organizacje pozarządowe, także finansowo, aby mieć w dalszej kolejności możliwości wpływu politycznego na Ukrainie

– podsumował Wildstein.

IMG_6356m

Rafał Ziemkiewicz uznał, że z Rosją trudno jest prowadzić racjonalna politykę gdyż jest ona nieracjonalna.

Polityka rosyjska jest generalnie pozbawiona racjonalności. Kieruje się pokrętną logiką. Jest w głębi napędzana emocją więdnącego imperium. To się w historii wielokrotnie zdarzało i można to obserwować teraz. Objawia się to tym, ze pozory siły są przedkładane ponad realną siłę i realne zyski. Klinicznym przykładem tej irracjonalności jest sfiksowanie na punkcie Stanów Zjednoczonych jako głównego punktu odniesienia. A tymczasem Rosja już dawno nie jest w tej samej lidze, co USA. Uparte próby rywalizowania z Ameryką widoczne są zwłaszcza w nastrojach i opiniach społecznych, jak np. to, że to rzekomo Amerykanie wywołali zamieszki na Ukrainie czy też, że to Amerykanie odebrali Europę Środkową.

– Obsesja Ameryki sprawia, że Rosja porusza się w świecie mającym niewiele wspólnego z dzisiejszymi realiami, bowiem Ameryka nie rywalizuje z Rosją, bo to już nie jest ta sama liga. USA rywalizują z Chinami, prowadzą globalną grę geopolityczną, w której potrzebują Rosji. Ameryka chce aby Rosja była zaprzyjaźnionym z nią mocarstwem regionalnym, które stabilizowałoby przede wszystkim region środkowej Azji i szachowała geopolitycznie Chiny.

– zauważył publicysta.

Jego zdaniem Rosja ma realne zagrożenia od wschodu – bogata w surowce Syberia jest łakomym kąskiem dla przeżywających eksplozję demograficzną Chin. Ma też realną bombę pod sobą od południa w postaci wojującego islamu wskazywał Ziemkiewicz. Tymczasem trudno w ogóle odczytać to, czego chce Rosja, bo jej przekaz jest niespójny, niezrozumiały i nieformułowany w cywilizowanym języku. Określił to jako polityczne szaleństwo, bo ani Niemcy, ani Amerykanie, ani Francuzi nie chcą Rosji osłabiać, ani jej likwidować, tylko chcą w niej widzieć obliczalny element ładu światowego.

– W Polsce wielu ludzi postuluje racjonalną politykę wobec Rosji i ja też taką politykę chciałbym mieć. Tylko, że na kierunku wschodnim nie możemy prowadzić polityki, bo nie ma z kim jej prowadzić. Można być jedynie gotowym na to, by w razie czego wiedzieć czego chcemy, gdy tam się coś zmieni. Odrębną kwestią zdaniem Ziemkiewicza jest to, czy Polska jest w ogóle w stanie prowadzić realną politykę wobec jakiegokolwiek kraju.

Ostatnie lata to jest czas kompletnej abdykacji, wyrzeczenia się narzędzi uprawiania polityki i zaniku woli. Naród, który poczuł, że wojen już nie trzeba będzie prowadzić, przegrywa wszystko. To jest oczywiście też efekt spustoszeń i degeneracji kolonialnej wywołanej przez PRL i straty wojenne. Rachunek za to jest długi i jeszcze następne pokolenia będą go spłacać. Częścią tego rachunku jest brak elit oraz brak identyfikowania się Polaków z szerszą wspólnotą. Tzw. elity kombinują wyłącznie swoim osobistym interesem

– mówił.

Najlepszym przykładem zdaniem publicysty jest to, jak zachowują się ci, którzy pojawiają się w instytucjach unijnych. Kierują się głównie tym kryterium żeby być dobrze odebranymi przez eurokratów, którzy będą decydować o ich ewentualnym dokooptowaniu, „wyciągnięciu z dzikiego kraju i awansowaniu na Europejczyka”. Natomiast po stronie opozycji Ziemkiewicz zauważa „grę romantycznych emocji”, podczas gdy w polityce liczy się siła lub jej brak.

– Chcemy szukać słuszności, moralnego sensu w ładzie międzynarodowym. Jest to z gruntu pozbawione sensu i dlatego jesteśmy taką dryfującą łajbą. Z jednej strony mamy cwaniaczków, którzy myślą wyłącznie w kategoriach bardzo ciasno pojmowanego interesu własnego i swojej sitwy, a z drugiej strony nie wyrosła żadna szkoła definiowania polskiego interesu narodowego czy geopolitycznego, która miałaby realne przełożenie na politykę

– konstatował.

Dodał, że przede wszystkim powinniśmy starać się posprzątać własne podwórko i dobrze przygotować się do przełomu w grze międzynarodowej, który wcześniej czy później nastąpi.

IMG_6325m

W kontrze do Rafała Ziemkiewicza Jacek Bartosiak przedstawił obraz gry jaką jego zdaniem prowadzi Rosja.

– W mojej ocenie elity władzy w Rosji nie zwariowały, tylko są w bardzo trudnej sytuacji. Wiedzą, że Rosja jest krajem biednym, ekonomicznie zacofanym, natomiast chcą przetrwać w tym miejscu gdzie są i na warunkach podmiotowych. Nie chcą wejść do świata zaprojektowanego przez Amerykanów jako junior partner, tak jak weszła Polska. Wiedzą bowiem, że wówczas tracą pewne szanse. A jeszcze w warunkach słabej geografii, która nie potrafi wykrzesać z tego kraju prężnej ekonomii, będą skazani na status trzeciorzędny, zwłaszcza w świetle dynamicznego wzrostu Chin.

– Rosjanie uważają, że nadchodzi przełom geopolityczny w świecie, tak jak się to odbywa co kilkadziesiąt lat. Dlatego zaczęli modernizować swoje siły zbrojne aby osiągnąć mobilność strategiczną na obszarze, który uważają za swoją strefę wpływów. Wiedzą, że w sytuacji chaosu, który towarzyszy temu momentowi tranzycji, przejścia do nowego ładu, potrzebne są na wszelki wypadek siły zbrojne. Po to, żeby na peryferiach układów sił zabezpieczać interesy Rosji.

– Dlaczego Rosjanie tak robią? Bo historia uczy, że Rosja jest zawsze wyceniania nisko ekonomicznie, to był zawsze kraj biedny. Natomiast bardzo trudno stworzyć architekturę bezpieczeństwa w Europie i Azji bez udziału Rosji. A nowy ład zawsze powstaje w wyniku wyceniania. W warunkach pokoju odbywa się w drodze wyceniania siły ekonomicznej. Wiedząc, że jest ekonomicznie słaba i czując się wiecznie niedoszacowana w nowych rozdaniach, stwarza wrażenie agresywnej, próbuje pokazać siłę. Rosjanie zawsze próbują negocjować siłą swoje miejsce w architekturze bezpieczeństwa. Niestety, czasami potrzebna jest jej do tego wojna.

– Rosjanie w ten sposób się wyceniają, licząc na geopolityczne przesilenie amerykańsko-chińskie i na to, że Amerykanie wcześniej czy później przyjdą do nich z ofertą na przykład otworzenia swojego rynku, zapewniającego szybki wzrost gospodarczy.

– ocenił analityk NCSS.

Bartosiak porównał obecną sytuację do lat poprzedzających II wojnę światową. Mówił, że tak jak wzrost potęgi Niemiec był główną kwestią europejską w XX wieku, to wzrost Chin będzie główną kwestią w Azji i na świecie w wieku XXI. Tak jak wówczas w Mandżurii, która była fragmentem peryferiów imperium brytyjskiego, były ruchy przepowiadające nowe rozdanie ładu, który się później skumulował przede wszystkim w Europie, czyli w centrum grawitacyjnym układów sił geopolitycznych, tak teraz może być odwrotnie. Ukraina może być tym ruchem przepowiadającym wielkie przesunięcia na zachodnim Pacyfiku



* * *

W drugiej części spotkania dyskutanci zastanawiali się nad tym, czy ukraiński nacjonalizm jest groźny dla Polski i jak wpływa on na relacje pomiędzy Warszawą, Kijowem i Moskwą.

P1510199m

Rafał Ziemkiewicz mówił, że temat ukraińskiego nacjonalizmu, banderyzmu jest bardzo dobrze rozgrywany przez rosyjską propagandę. Jego zdaniem jest on z kolei tuszowany w Polsce, bo taka jest nasza tradycja: „jak nie będziemy zadrażniać, to problem przyschnie i będziemy udawać, że go nie ma”.

Polska swoimi oficjalnymi kanałami nigdy nie zdobyła się na domaganie się prawdy historycznej, bo zawsze uważaliśmy, że to nie jest dobry moment aby rozmawiać o rzeziach wołyńskich. Natomiast problem nacjonalizmu ukraińskiego, czy raczej byłbym go skłonny za Sołoninem nazywać nacjonalizmem galicyjskim, bo dotyczy on terenów kresów II Rzeczypospolitej, jest niewątpliwie siłą, która jest bardzo groźna dla nas i dla samej Ukrainy.

– Trudno ocenić, na ile jest to siła istotna, ale powinniśmy używać wszystkich metod do jej powstrzymania i jednoznacznego stawiania sprawy: tam gdzie się zaczyna tradycja Bandery, tam nie ma mowy o jakiejkolwiek życzliwości ze strony Polski

– podkreślił publicysta.

Przypomniał, że godzinę po przemówieniu Bronisława Komorowskiego w ukraińskim parlamencie przyjęto putinowską w duchu ustawę o ochronie imienia UPA, dekretującą bohaterstwo jej członków i zabraniającą de facto prowadzenia badań nad ich zbrodniami. W ocenie Ziemkiewicza nie nastraja to optymistycznie.

– Bardzo się takich rzeczy boję, bo uważam, że w obecnej sytuacji nawet taki nacjonalizm pięcio- czy dziesięcio-procentowy, bo taki wydaje się być jego potencjał wyborczy, może być siłą niebezpieczną. Dlatego, że Ukraina jest w tym momencie krajem odzieranym z nadziei. Ukraińscy nacjonaliści, nawet jeżeli są nieliczni, to są zdecydowani i w warunkach rewolucyjnych, jak pokazuje to wiele przykładów historycznych, grupa która jest zwarta, silna i w coś mocno wierzy, jest w stanie zapanować nad dużą masą ludzi zrezygnowanych

– przestrzegał Ziemkiewicz.

Paweł Kowal oszacował poparcie dla nacjonalistów ukraińskich na co najmniej 10 proc. i to w warunkach relatywnej stabilizacji.

Radykalizacja nastrojów społecznych wskutek problemów socjalnych i okrawania Ukrainy z kolejnych ziem oraz działania rosyjskiej agentury może spowodować, że banderyzm będzie odgrywał większą rolę. A trzeba pamiętać, że ukraiński ruch narodowy tworzył się w Galicji w opozycji do Polaków i ta kwestia jest w pewnym sensie genetyczna.

– Dzisiejszy neobanderyzm jest w dużym stopniu rozprawą z przeszłością sowiecką. Tak jak pierwszy majdan z 90 roku, tak i trzeci majdan, czyli euromajdan, miały istotny komponent antysowiecki. Tradycja banderowska jest przez wielu postrzegana jako jedyna tradycja antyradziecka, która burzy pomniki Lenina, a nawet wiązana jest z tym lustracja. Musimy tylko rozróżniać sferę rozumienia od akceptacji.

Kowal mówił też o tym, że Polska ma instrumenty i pieniądze żeby wydawać na Ukrainie książki i robić duże partnerskie programy badawcze na temat naszych wspólnych relacji. Tymczasem Polska nie ma nawet ani jednej instytucji publicznej, która by się zajmowała Ukrainą.

IMG_6378m

Dawid Wildstein zaznaczył, że banderyzm ma immanentny składnik antypolski:

– Banderyzm w swoim źródle wytwarzał się jako reakcja na Polskę a także jako reakcja na próby pojednania polsko-ukraińskiego.

– Jeśli chodzi o banderyzm to ja się go boję. Aktualnie komponent antypolski jest uśpiony, ale to nie znaczy, że nie moze się obudzić. Jednakże dużo większym zagrożeniem jest banderyzm w Ukrainie rosyjskiej niż nierosyjskiej. Jeśli Ukraina w ten czy inny sposób wróciłaby pod jarzmo Rosji, to jej propaganda dążyłaby do skłócenia naszych narodów, bo pogodzenie się byłoby konkurencją dla jej wpływów. Robiła już zresztą podobne rzeczy w przeszłości, a środków na machinę propagandową w Rosji się nie szczędzi mimo kłopotów gospodarczych

– mówił.

Wildstein ocenił, że straciliśmy 25 lat na to, aby Wołyń odpowiednio uhonorować. Jego zdaniem wielką porażką było to, że tego nie zrobiliśmy, bo Wołyń nadal dzieli polskie społeczeństwo i wywołuje skrajne emocje: „albo nie dotykać się do Ukrainy, bo był Wołyń, albo o nim zapomnieć, bo Ukraina jest dla nas ważna”. Jego zdaniem póki Polska nie będzie miała własnej polityki historycznej, to z konieczności jesteśmy na przegranej pozycji.

Z perspektywy swoich wizyt na Ukrainie Wildstein stwierdził, że banderyzmu na pewno nie da się wyplenić. Jednak jego komponent antypolski jest obecny tylko w zachodniej części kraju, stąd tak ważna jest spoistość państwa ukraińskiego, bo w centrum i na wschodzie Ukrainy jest on już niezrozumiały w przeciwieństwie do wątku antyrosyjskiego.

Boimy się banderyzmu? Róbmy wszystko aby Ukraina nie była putinowska

– zaapelował. Może to stanowić puentę dyskusji.

Relacja: Czarek Czerwiński, Bernard, Margotte

P1510202m

IMG_6333m

IMG_6300m

IMG_6299m

IMG_6369m

IMG_6363m

IMG_6294m

IMG_6368m

Więcej zdjęć:
http://ift.tt/1KG7Ogw



from Blogpress's blog http://ift.tt/1br4eKp
via IFTTT

niedziela, 21 grudnia 2014

DiCaprio w roli agenta Tomka

"The Departed" ("Infiltracja") to kino w najlepszym wydaniu: doskonała, nieprzewidywalna fabuła i świetna gra aktorów. Okazuje się też, że mafijny półświatek przedstawiony przez Martina Scorsese wcale tak bardzo nie odstaje od polskiego świata polityki, biznesu i mediów..


Główny bohater za kratami to zapewne wymarzony przez polityków PO i usłużnych im dziennikarzy finał zmagań z PiS. Zamiast Billy'ego Costigana (filmowa tożsamość Leonardo DiCaprio), za kratami widzą agenta Tomka lub Mariusza Kamińskiego. W filmie Martina Scorsese to jednak nie finał, a początek. Grany przez DiCaprio Billy Costigan znajduje się w więzieniu w wyniku prowokacji. Na naszym polskim podwórku, byłaby to oczywiście pisowska prowokacja.




W filmie najwięcej jest – jak i u nas – postaci niezorientowanych, o co tak naprawdę toczy się gra i kto jest rozgrywającym. Można ich nazwać lemingami. Nie mają złych intencji, choć jak się później okazało mafia miała wśród nich nie tylko jednego kreta. Chcieli nawet łapać przestępców. Tyle tylko, że dając się wodzić za nos kretom, którzy skutecznie głosili mafijną propagandę, walczyli tak naprawdę z tymi, którzy chcieli mafię rozbić.



Jednym z dwu głównych bohaterów filmu jest Collin Sullivan, grany przez Matta Damona. To on jest źródłem przecieków w policji o jej akcjach prowadzonych przeciwko mafii. Dzięki temu, że do ojca chrzestnego mafii zwraca się "tato", mógł kontaktować się z nim nawet wtedy, gdy obok stali inni policjanci.  Gdyby politycy PO i biznesmeni z branży hazardowej mówili do siebie "bracie", "synu", "ojcze" może nie musieliby się nawet spotykać na cmentarzu.




W filmie było jeszcze dwóch – można powiedzieć wprost – prawych i sprawiedliwych. Jeden prowadził agenta Costigana, infiltrującego mafię. Drugi miał po prostu jaja i łeb na karku. Obaj zapłacili jednak za bezpardonową walkę z przestępcami wysoką cenę. Jeden z nich w wyniku działań lobby narkotykowo-hazardowego został wyrzucony z roboty. Trzeba zauważyć, że akurat tutaj Scorsese nie był specjalnie oryginalny bo przecież każde dziecko w Polsce wie, co spotkało szefa CBA, gdy za bardzo zalazł za skórę rządzącej partii.


Chwała Martinowi Scorsese natomiast za to, że nie brał przykładu z polskich śledczych, którzy swego czasu umorzyli śledztwo w sprawie przecieku w aferze gruntowej. Gdyby tak i w "Infiltracji" kreta nie było, to byłyby flaki z olejem, a nie trzymający w napięciu gangsterski film, w którym zwroty akcji zaskakują nawet starych wyjadaczy prażonej kukurydzy.

czwartek, 4 września 2014

Polska obywatelska – organizacje, liderzy, kontekst

IMG_9846m


Słabość społeczeństwa obywatelskiego w Polsce jest w dużej mierze spowodowana niesprzyjającym kontekstem instytucjonalnym i politycznym mówili na jednym z paneli Kongresu Polska Wielki Projekt socjologowie Piotr Gliński i Andrzej Zybertowicz. Naukowcy wskazywali słabe strony organizacji społecznych i ich liderów a także analizowali otoczenie w jakim funkcjonują. Radzili jak aktywni społecznie ludzie mogą przezwyciężyć trudności.




O społecznych zjawiskach, które stanowią kontekst dla działania organizacji obywatelskich w Polsce mówił prof. Piotr Gliński. Podkreślił, że polskie społeczeństwo cechuje się na tle innych krajów wyjątkową biernością, absencją polityczną i obywatelską.



– Polska w niektórych wymiarach, nie licząc Bułgarii i Rumunii, charakteryzuje się najniższym poziomem aktywności obywatelskiej i politycznej w Unii Europejskiej. Polskie społeczeństwo poprzez naszą historię jest pozbawione w dużej mierze elit, jest w sensie świadomościowym bardzo dotkliwie doświadczone przez los. Ten niski poziom aktywności wyznacza relatywnie najniższa liczba inicjatyw obywatelskich na tle europejskim, jeden z najniższych wskaźników (od 10 do 30 procent) aktywnie uczestniczącej społeczności i najniższy wskaźnik kapitału społecznego czyli zgeneralizowanego zaufania rozumianego jako odpowiedzialność za dobro publiczne.



IMG_9895m


Z badań cytowanych przez prof. Glińskiego wynika, że kapitał zaufania w Polsce jest czterokrotnie niższy niż w Skandynawii. Mamy także najniższą w regionie frekwencję wyborczą a pod względem frekwencji do następnego kraju (Słowenii) brakuje nam aż 20 proc. Jest to bardzo niesprzyjający kontekst do tego, żeby społeczeństwo było zdolne oddolnie się samoorganizować, a dzięki temu między innymi kontrolować władzę i powodować, że demokracja jest partycypacyjna, żywa i odpowiada potrzebom społeczeństwa. Socjolog zastanawiał się nad przyczynami takiego stanu rzeczy.



– Pierwszym powodem są przyczyny strukturalne. Grupy nieaktywne w Polsce, wyłączone na przykład z uwagi na sytuację ekonomiczną i społeczną, częściowo patologiczne, częściowo w biedzie, to jest ok. jednej czwartej społeczeństwa. Mamy najwyższy w Europie wskaźnik młodzieży zagrożonej kulturowo i ekonomicznie poprzez warunki życia – 26 procent. Drugą kwestią jest emigracja – 2,5 mln w ostatnich latach. Kolejne pokolenia krwawią emigracją.




– Kolejnym powodem niskiego społecznego zaangażowania jest niski prestiż polityki i polityków. Został on wzmocniony przez 25 lat takich a nie innych elit w Polsce i odbudowania się podziału na „my i oni”. Związany z tym jest też brak zaufania do instytucji politycznych. Ale też winny jest materializm i konsumeryzm, który nie jest niczym dziwnym po latach PRL-u, jednak nie jest równoważony innymi elementami obywatelskimi.



P1260376m


Prof. Gliński podkreślił, że olbrzymia większość Polaków nie ma poczucia wpływu na losy własnego kraju.



– Jedynie 19 procent obywateli Polski deklaruje, że ma taki wpływ, co jest jednym z najniższych wskaźników na świecie. To jest katastrofalne. Ten wskaźnik spadł w ciągu ostatnich lat o 11 procent. Z takim poczuciem ludzie są po prostu bierni. Tym bardziej trzeba doceniać tych, którzy się angażują w sprawy społeczne.



Socjolog wyróżnił dominujące cechy sektora obywatelskiego w Polsce. Sektor pozarządowy jest zdaniem prof. Glińskiego słaby ekonomicznie ale także mocno pod tym względem zróżnicowany. Jest grupa organizacji bogatych, profesjonalnych, korzystających z funduszy europejskich i wielka grupa słabych, wymierających lub ledwie radzących sobie stowarzyszeń.


Nawet ten sektor przeżywa coś, co można nazwać oligarchizacją – jest bowiem wyraźna elita sektora, w ostatnich latach znajdująca się blisko władzy i dobrze funkcjonująca w mocnych organizacjach.


Widać również silne uzależnienia od grantów, tzw. grantozę, czyli zapominanie o misji, a dostosowywanie swoich działań do dostępnych źródeł finansowania, głównie ze środków europejskich. Prowadzi to do zbyt silnych związków z administracją centralną lub samorządową oraz ideologizację organizacji, bowiem za środkami europejskimi kryją się często określone cele ideologiczne. Znaczący jest zdaniem socjologa zanik funkcji kontrolnej.



– Organizacje pozarządowe spełniają wiele różnych funkcji w demokracji ale przede wszystkim powinny kontrolować władzę na różnych płaszczyznach. Tymczasem ta kontrola, polskie watch-dogi, czyli organizacje strażnicze są szalenie słabe. Dominują natomiast tzw. quangos, czyli quasi organizacje pozarządowe a de facto zależne od polityki lub biznesu (na przykład fundacje korporacyjne wielkich instytucji medialnych, jak TVN czy Polsat).



IMG_9889m


Podsumowując prof. Gliński stwierdził, że z jednej strony mamy enklawy, wyspy archipelagu polskości, z drugiej bierność albo niewielki, zbiurokratyzowany sektor, który jest de facto podporządkowany państwu. Na tym tle nie dziwi rosnąca radykalizacja społeczeństwa – wyniki badań pokazują, że ponad 60 proc. Polaków uważa się za oburzonych i chciałaby dać wyraz swojemu niezadowoleniu.



– To są ludzie, którzy czują zdeprywowanie, są zablokowani i czują motywację do działania obywatelskiego wynikającą z postawy godnościowej. Godność wielu grup Polaków została na tyle silnie naruszona, że są oni w stanie się zmobilizować. Widzimy to w tzw. archipelagu polskości, największej fali społecznej mobilizacji po 89 roku.



Do archipelagu prof. Gliński zaliczył oprócz przedstawionych na kongresie (na filmie poniżej), także środowiska klubów „Gazety Polskiej”, Rodziny Radia Maryja, grupy rekonstrukcyjne, środowiska kibicowskie. Zdaniem socjologa brak jest polityki państwa, która by stymulowała rozwój społeczeństwo obywatelskiego. A nie wymaga to poza wolą polityczną wielkich pieniędzy. Gliński zdradził, że Prawo i Sprawiedliwość (której to partii profesor jest Przewodniczącym Rady Programowej) ma opracowany plan wsparcia aktywnych i odpowiedzialnych ludzi, którzy chcieliby się zaangażować w działanie społeczne.





IMG_9903m


Drugi prelegent prof. Andrzej Zybertowicz umieścił inicjatywy obywatelskie na tle przemian społecznych jakie dokonały się w Polsce w ostatnim ćwierćwieczu. Zauważył, że rozwój gospodarczy w tym okresie został okupiony niewidoczną dla większości dewastacją tkanki społecznej i kulturowej. Wskazuje na to choćby bardzo niski wskaźnik dzietności (1,3) oraz wysoka skłonność do emigracji (60-83%).



– Wskaźniki dramatycznie niskiej dzietności i ogromnej skłonności do emigracji pokazują niewiarę w swój kraj. To jest cena tej ścieżki rozwoju, która została przyjęta i zrealizowana po 89 roku i po przyjęciu Polski do Unii. Wypłukiwanie zasobów kulturowych oraz materialnych z Polski przyspiesza.



Prof. Zybertowicz dodał, że w naszym kraju pasożytnicze grupy interesu są silniejsze niż w porównywalnych krajach. Jego zdaniem żeby odwrócić niekorzystne trendy, kontrolę nad państwem muszą przejąć elity, które wierzą w swój kraj i które są zakorzenione w polskości. W opinii Zybertowicza archipelag polskości jest reakcją na atak na kod polskości i drenaż zasobów materialnych polskości. Archipelag polskości można potraktować jako strategiczny zasób, który może odwrócić zasygnalizowane niekorzystne trendy. Można tego dokonać wspólnie z PiS, które jest w stanie zneutralizować pasożytnicze grupy interesu.



– Bez wsparcia siły politycznej drugą nogą obywatelską, która rozwija się własnym torem w reakcji na atak na kod polskości, bez wsparcia archipelagiem polskości, prawdopodobnie ani nie będzie można wygrać wyborów, ani nawet przy udanej konfiguracji wygrania i samodzielnego zbudowania rządu, nie uda się przeprowadzić reform.



IMG_9914m


Zastanawiając się nad słabymi stronami organizacji obywatelskich profesor Zybertowicz skonstatował, że mają one niski potencjał ekspansji i konsolidacji innych inicjatyw. Nie mają też one potencjału przyciągania osób niezorientowanych, zagubionych oraz wyłuskiwania tych, którzy postawili na inne formy działania. Zybertowicz pokazał jak widzi kondycję archipelagu polskości.



– Mam wrażenie, że jest ciągłe zbytnie wychylenie ku przeszłości, na osiągnięcia naszych przodków, ciągłe szukanie zasobów w przeszłości. Widzę zastygłość w sprawdzonych koleinach działania, deficyt realistycznych ambicji przejścia do gry na wyższym pułapie, żeby odwaga była wsparta doświadczeniem i sprytem. Widzę zadowalanie się samym utrzymywaniem się na powierzchni (…), zadowalanie się robieniem konferencji, gazet i stron internetowych o miniaturowym oddziaływaniu.



P1260387m


Niezbędna jest zdaniem Zybertowicza konsolidacja archiplelagu polskości.



– Jednym z głównych zadań, jakie stoją przed archipelagiem polskości, a z którego większość jego uczestników nie zdaje sobie sprawy, jest konsolidacja pewnych ogniw. Ta konsolidacja powinna odbywać się w warunkach inteligentnego balansowania na granicy polityczności. Z wielu powodów wiele środowisk trudno jest wciągnąć do działań jednoznacznie politycznych ale uleganie propagandzie systemu III RP, że polityka ze swej natury jest czymś brudnym jest takim samym błędem jak nachalne upolitycznianie ludzi bez dojrzałości.



Socjolog wskazał na potrzebę współpracy organizacji, które akceptują pewne jak to określił minimum patriotyczne. Nie unifikacji, bo to byłoby jego zdaniem niezdrowe w tak złożonym i dużym społeczeństwie, ale konsolidacji mniejszych projektów w większe.


Kolejnym działaniem powinno być uruchomienie warsztatów niepodległościowego przywództwa i tzw. coachingu patriotycznego na wzór szkoleń biznesowych. Na koniec prof. Zybertowicz przedstawił kilka praktycznych uwag.



– W szeroko rozumianym obozie patriotycznym nie dostrzega się, że działalność społeczna musi iść na dwóch nogach: misji i gry. Misja zakłada wartości, mity, lojalność, otwartość, długi marsz ale nie może się powieść bez realizmu, uwzględnienia interesów, zdolności do zawierania sojuszów, pewnej porcji skrytości, umiejętnego godzenia strategii z taktyką, bez pewnej porcji manipulacji i bez lekkości zaskakujących manewrów.



IMG_9904m



– Wielu liderów archipelagu polskości ma niewielki umiejętności zarządzania swoimi emocjami i ambicjami innych osób. (…) Ludzie ci to często samce albo samiczki alfa. Ludzie, którzy w swoich środowiskach mają większy potencjał, potrafią organizować funkcjonowanie tych środowisk ale brakuje osób, które potrafiłyby zarządzać środowiskami zbudowanymi z owych samców alfa. Nie ma świadomości jak ważna jest umiejętność zarządzania finansami, jak potrzebne są umiejętności technokratyczne, niewielka jest wyobraźnia instytucjonalna.




– Środowiska patriotyczne mają zrozumiałe historycznie odruchy do zamykania się ale bez generowania różnorodności archipelag polskości nie uzyska siły przyciągania. (…) Brakuje też balansowania między życiem towarzyskim a intelektualnym. Zanurzeni w studiowaniu książek tracą kontakt z rzeczywistością i tych, którzy są zanurzeni w codzienność.



Zapis wideo z wykładu


Zapis wideo z prezentacji organizacji obywatelskich


Relacja: Czarek Czerwiński, Margotte, Bernard


Więcej zdjęć: http://ift.tt/1rOnOHJ






from Czarek Czerwiński's blog http://ift.tt/1rOnOHL

via IFTTT

niedziela, 11 grudnia 2011

Gorszy niż faszysta

Chciałem napisać książkę o tym, jak de facto działa w Polsce układ - system kohabitacji polityków, mediów, prokuratury, służb specjalnych, celebrytów. Postanowiłem napisać instruktaż, na podstawie którego będziemy mogli bronić się przed systemem manipulacji – mówił w Klubie Ronina Paweł Zyzak, autor książki „Gorszy niż faszysta”.

Pełny zapis wideo Bernarda ze spotkania
Prowadząca spotkanie Irena Lasota zaczęła od nieco kłopotliwego dla autora pytania, a mianowicie dlaczego tak młody człowiek postanowił napisać książkę o sobie. Paweł Zyzak tłumaczył się, że starał się robić wszystko, aby uniknąć pisania o samym sobie. „Chciałem napisać książkę o tym, jak de facto działa w Polsce >układ<, jak to się pięknie kiedyś mówiło. Chodzi o system kohabitacji polityków, mediów, prokuratury, służb specjalnych, dorzucilibyśmy teraz jeszcze do tego celebrytów.”
Książka "Gorszy niż faszysta" pokazuje na przykładzie sprawy Zyzaka jak działają w Polsce pewne mechanizmy, które czasami są niezauważalne. „Śledząc materiały pojawiające się na mój temat postanowiłem napisać instruktaż, na podstawie którego będziemy mogli wyciągnąć wnioski jak bronić się przed systemem manipulacji i jak rozpoznać przeciwnika. Stąd pomysł tej książki, która – musicie mi Państwo uwierzyć na słowo – nie miała promować mojej osoby a pomóc mi rozliczyć się z pewnym okresem w moim życiu.”
Narracja książki rozpoczyna się w 2008 roku, kończy się na przełomie 2010 i 2011. „Zyzak po opublikowaniu przez niego biografii Lecha Wałęsy stał się zaczynem walki z całym IPN-em” przypomniała Irena Lasota. Autor rozwinął ten wątek: „Byłem wykorzystany jako pretekst do rozliczenia się z pewnymi instytucjami, uważanymi wówczas za pisowskie. Chodziło o Instytut Pamięci Narodowej, być może o Instytut Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz o Wydawnictwo Arcana i profesora Nowaka. Pewne ośrodki, pewne środowiska w Polsce uznały, że te instytucje, mimo tego, że jednak słabe i wcale nie wpływowe, mogą stanowić dla nich zagrożenie.”
Paweł Zyzak mówił, że choć jego książka porusza podobne kwestie co „Z mocy bezprawia” Wojciecha Sumlińskiego, to różni się od niej happy endem: „Ja widzę w swojej historii happy end. Mogłem kształcić się dalej, mogłem wyjechać na stypendia do USA. Moją sprawą zainteresowały się amerykańskie organizacje dbające o prawa człowieka na świecie, takie jak >Freedom House<, która w 2010 roku skrytykowała rząd PO-PSL za atak na IPN i Uniwersytet Jagielloński.” Sprawa Zyzaka zakończyła się także sukcesem sądowym: Sąd Najwyższy w tym roku stwierdził, że Wydawnictwo Arcana nie musi przepraszać Wałęsów za swoją publikację.
Spotkania w Klubie Ronina zostało zdominowane dyskusją o Lechu Wałęsie w kontekście tego, jak go sportretował Zyzak w swojej pierwszej publikacji – począwszy od wspomnień kolegów z katechezy, którzy wytykali Wałęsie sikanie do kropielnicy, poprzez współpracę z organami bezpieczeństwa PRL, uczestnictwo w strajkach stoczniowców aż do prezydentury i obecnej działalności politycznej. Podczas spotkania swoimi refleksjami o Wałęsie dzielili się także m.in., Krzysztof Kłopotowski, Józef Orzeł, Jan Parys, Bronisław Wildstein i Marcin Wolski.
Irena Lasota stwierdziła, że biografia napisana przez Zyzaka została odczytana jako frontalny atak na Lecha Wałęsę, który jest symbolem walki z komunizmem i osobą-marką dobrze rozpoznawalną zagranicą. Mówiła, że gdy w latach 20. i 30. pojawiały się teksty krytykujące Józefa Piłsudskiego, ludzie też różnie reagowali. Zyzak porównanie Wałęsy do Piłsudskiego uznał za nieuprawnione. „Wałęsa przestałby istnieć jeszcze w latach 80. gdyby tak zdecydowały władze komunistyczne i elity. Nigdy nie zbudował wokół siebie formacji politycznej. Lech Wałęsa mentalnie i instytucjonalnie jest związany z dawnym systemem. Pojawiają się inne [oprócz współpracy z SB – przyp. BP] wątki z biografii Lecha Wałęsy uchodzące za agenturalne: współpraca z Milicją Obywatelską w młodości, współpraca z WSW, jest wreszcie kwestia jego kontaktów ze służbami specjalnymi w latach 80. po wprowadzeniu stanu wojennego” – kontynuował autor książki „Gorszy niż faszysta”.
Zyzak odniósł się także do treści wykładów, z którymi Lech Wałęsa jeździ po świecie: „Te wykłady są dla nas kompromitujące i obraźliwe. Nie można tak omawiać historii, jak czyni to były prezydent. Nie można twierdzić, że nasza historia opiera się na wyjazdach turystycznych Niemców i Rosjan przez terytorium Polski”.
Bronisław Wildstein zauważył, że „Wałęsa staje się soczewką, przez którą oglądamy naszą najnowszą historię, która jest zakłamana i nie opisana. (…) Obecnie postać Wałęsy bardzo różnicuje innych – mało jest osób, którzy próbują go bezstronnie oceniać. Jest to postać, którą wyjątkowo trudni lubić. Wszystko, co on zrobił po 89 roku jest fatalne. Natomiast wcześniej, to już jest sprawa bardziej złożona. Ja byłem w stoczni i widziałem pierwsze negocjacje strajkujących jeszcze z szefostwem stoczni, a nie z nomenklaturą wyższego rzędu. I widziałem, jak z grupy niepewnych, trochę spłoszonych, ale odważnych robotników komitetu strajkowego, Wałęsa potrafi stworzyć zespół. Trzeba sobie zdawać sprawę, że jednak mimo wszystko Wałęsa miał charyzmatyczny dar porywania tłumu. (…) Na plus trzeba mu też zaliczyć to, że odmówił powołania >łże-Solidarności< w stanie wojennym co proponowały mu władze”.
Paweł Zyzak mówił, że sam spryt nie wystarczy, żeby kogoś uznać za dobrego polityka. „Człowiek, który dzisiaj jest premierem ma bardzo wiele cech Lecha Wałęsy, albo sobie przyswoił te cechy – na pewno potrafi się utrzymać u władzy. Ale czy to czyni go skutecznym politykiem, kiedy ma taką osłonę medialną? Myślę, że z wielu osób przy takiej osłonie medialnej moglibyśmy zrobić mężów stanu”.
Zyzak uznał media także za główny motyw działania Wałęsy: „To jest człowiek, który ma >parcie na szkło<, który uwielbia występować w mediach. To jest motorem jego działania, było także motorem działania w okresie Solidarności. Można to potraktować jako plus, bo Wałęsa swoim wizerunkiem popularyzował Solidarność, stał się rozpoznawany na całym świecie. Natomiast z drugiej strony, ponieważ jeździł i udzielał wywiadów, nic nie robił w łonie Solidarności. Solidarność nie przygotowywała się na atak władz komunistycznych, nie budowała planów, strategii itd. Ludzie, którzy próbowali to robić, od razu byli włączani do radykałów. (…)
„Lecha Wałęsę nigdy nie uczyniono ojcem ideowym. Mówi się o nim jako o symbolu ale nigdy jako przewodniku ideowym, człowieku, który buduje trendy, który posiada jakąś jedną spójną ideę. Wałęsa wielokrotnie zmieniał poglądy na wszystkie możliwe tematy, zmieniał przyjaciół, sojuszników. Jedyną postać, którą jestem w stanie wytłumaczyć to, co się działo wokół Wałęsy i dlaczego Wałęsa powstał to jest niestety Nikodem Dyzma. Ta powieść pokazuje te mechanizmy: świadomość i jednocześnie ignorancja elit, które pozwoliły, żeby taki człowiek wyrósł do władzy. Wałęsa nie powinien stać na czele nawet związku zawodowego, nie powinien być prezydentem państwa. To jest człowiek niewykształcony, który nie ma szerszych perspektyw, nie ma żadnego planu działania” - podsumował Wałęsę jego biograf.
Więcej na Blogpress.pl