poniedziałek, 10 marca 2008

Bombowy Donald

W czasie, gdy rejsowy samolot LOT-u z Donaldem Tuskiem na pokładzie podchodził do lądowania w Chicago, anonimowa osoba poinformowała telefonicznie obsługę lotniska, że w maszynie znajduje.. się ładunek wybuchowy. Jak się okazało alarm bombowy był na szczęście fałszywy.

Niestety, pasażerowie samolotu zamiast udać się do swoich rodzin, przyjaciół czy po prostu w interesach, przez kilka godzin siedzieli w autokarze na płycie lotniska, skąd mogli tylko obserwować, jak amerykańska policja przeszukuje ich bagaże.

Nie wiem, czy Donaldowi Tuskowi odechcę się przez to używania tanich chwytów marketingu politycznego i przesiądzie się do rządowych samolotów, czy też prezes PO będzie dalej narażał przypadkowych ludzi na stratę czasu i niewygodę a niewykluczone, że i na realne niebezpieczeństwo. Tak czy inaczej, ja z Donaldem nie wsiądę na pewno do jednego samolotu.

niedziela, 9 marca 2008

Penis i gęba Palikota

Penis w jednej ręce, pistolet w drugiej, za plecami pornos i to taki hard, bo prezentujący scenę gwałtu. Obok jeszcze błyszczący manekin z zaklajstrowanymi ustami i hasłem na tabliczce, że rozwali nam łeb.. Ale raczej nie ten kawałek plastiku ma rozwalać łby, tylko sam Palikot, bo przecież po próżnicy pistoletu nie trzyma w garści.

Ktoś z otoczenia posła Platformy Obywatelskiej Palikota Janusza powinien przedstawić raport o stanie jego zdrowia. Poseł organizujący tak obsceniczne konferencje prasowe nie sprawia bowiem wrażenie człowieka całkiem zdrowego. A może nadużywa alkoholu, którego jak wiadomo jest producentem? Niczego oczywiście nie sugeruję, ale te kaprawe oczka, zmierzwione włosy czy bardzo niepoprawne artykułowanie głoski "r" mówią same za siebie. A chyba nikt w Polsce nie chce, aby osoba niespełna władz umysłowych lub uzależniona od alkoholu sprawowała mandat posła, wystawiając na pośmiewisko Sejm Rzeczypospolitej.

Janusz Palikot

Poseł rządzącej Platformy Obywatelskiej bardzo lubi pokazywać swoją gębę, co widać na załączonym obrazku. Aktualna funkcja Palikota Janusza to przewodnictwo komisji do spraw walki z bublami prawnymi. Ten obleś wywalający język poniżej "zasłynął" już z ujawnienia takich bubli jak np. to, że kandydat na płetwonurka musiał zdawać egzamin praktyczny przed teoretycznym (autentyk).

Janusz Palikot

To jednak tylko na pozór egzotyczne zainteresowania Palikota Janusza. Poseł PO mógł bowiem sam zdawać ten egzamin, skoro ukrył na Karaibach 80 milionów (o co oskarża go była żona). A przecież każdy, kto choćby oglądał "Piratów z Karaibów" wie, że aby ukryć taaaką kasę, trzeba dać głębokiego nura..

Prześladowania opozycji

To, co dzieje się w sprawie Arkadiusza Mularczyka można nazwać prześladowaniami ze względu na przynależność partyjną. Tym bardziej skandalicznymi, że dotyczą posła opozycji. Uderzają zatem w podstawy demokratycznego państwa prawa. Działania prowadzone wobec Mularczyka przez naczelną i krakowską radę adwokacką wpisują się w to, co robiono z przedstawicielami różnych zawodów za komuny, a szczególnie w stanie wojennym, gdy tylko niektórzy okazywali się za bardzo niezależni. Dyscyplinarka i won na bruk a do tego jeszcze wilczy bilet, który nie pozwalał znaleźć pracy w wyuczonym zawodzie. Do tego samego zmierza postępowanie prowadzone przeciw Mularczykowi. Sprawę szczegółowo zrelacjonowała piątkowa Rzepa, a mną po przeczytaniu aż zatrzęsło..

Rzeczpospolita napisała, że krakowska rada adwokacka chce postawić Arkadiusza Mularczyka przed sądem dyscyplinarnym. Sprawa dotyczy tego, iż w maju ubiegłego roku, przed posiedzeniem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ustawy lustracyjnej, Mularczyk złożył wniosek o wyłączenie z rozprawy dwóch sędziów TK, figurujących w katalogach IPN jako kontakty operacyjne Służby Bezpieczeństwa. Przewodniczący trybunału Jerzy Stępień zarzucił Mularczykowi podanie niepełnych informacji - chodziło o to, że jeden z sędziów odmówił współpracy i został wyrejestrowany, a drugiego zarejestrowano po czerwcu 1989 roku. Sędziów wyłączono ze składu, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej Stanisław Rymar zażądał jednak od rzecznika dyscyplinarnego okręgowej rady w Krakowie zbadania tego przypadku.

Zgodnie z prawem naruszenie dyscypliny można badać w terminie trzech miesięcy, w szczególnie uzasadnionych przypadkach zaś termin ten można wydłużyć o kolejne trzy miesiące. Termin ten minął dwa miesiące temu. Dodatkowo dwóch ekspertów, konstytucjonalista prof. Piotr Winczorek oraz pracownik Biura Analiz Sejmowych, orzekło, że Mularczyka przed sądem dyscyplinarnym nie można postawić, gdyż przed trybunałem nie występował jako adwokat, lecz jako poseł. W tym zaś przypadku Mularczyka chroni immunitet. Mimo to Mularczyk na najbliższy wtorek dostał wezwanie do rzecznika dyscyplinarnego, który chce go przesłuchać. W tym samym dniu zaplanowano posiedzenie sejmowej komisji śledczej ds. nacisków. – Obawiam się, że będzie to wykorzystane przeciw mnie, by podważyć moją wiarygodność w komisji – uważa poseł PiS.

Miałem już o tym nie napisać, bo wydawało mi się, że sprawa Mularczyka, choć skandaliczna, to jest jednostkowa. Ale anonimowy komentarz pod moją poprzednią notką (HMMM,mnie już zaczęli prześladować,ale ponoć będą czekać do lata..zastanawiam się dlaczego nie tak z marszu.Mniemam,iż musi władza się umocnić...śmiać się,a może bać?) wskazuje, że podobnych spraw może być dużo więcej..

środa, 5 marca 2008

Dożynanie watah

Dożynanie watah odbywa się w najlepsze. O poprzednim rządzie można już powiedzieć wszystko. Na przykład to, że był to rząd o zapędach autorytarnych czy wręcz totalitarnych, premier Kaczyński był prawie Putinem lub Gomułką, a wydając zgodę na zagłuszanie telefonów pielęgniarek okupujących gmach swojej kancelarii był gorszy od Jaruzelskiego.. Bo przecież generał do czegoś takiego się nie posunął. Historyczne odniesienia już się chyba przejadły, albo nie przynoszą spodziewanych efektów. No bo co młodzi wyborcy mogą wiedzieć o PRL, do którego odwołują się np. żywcem z niego wyciągnięci Stefan "plujka" Niesiołowski czy Władysław "straszny dziadunio" Bartoszewski. Trzeba spróbować czegoś nowego.

Podczas, gdy z więzień i aresztów wypuszcza się prawdziwych przestępców, radny koalicyjnego PSL Leszek Piotrowski mówi o poprzednim rządzie jako o "zorganizowanej grupie przestępczej". Do spółki z GieWu, która opublikowała z nim wywiad, podkręca atmosferę faktem zagrożonego karą więzienia ujawnienia zeznań premiera Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przed prokuratorem badającym okoliczności samobójstwa Barbary Blidy. Czyli mecenas wraz z gazetą "ujawniają" pozostającą rzekomo w gestii prokuratury "tajemnicę" mówiącą o tym, że poprzedni rząd to była mafia. Prawda, że piękne.

To już nie są Himalaje cynizmu, jak w przypadku "odpolityczniania" mediów publicznych poprzez ich kompletne zawłaszczenie przez PO. Dla mnie to są już działania przestępcze, bo karalne jest zawiadamianie o przestępstwie, które nie miało miejsca. Jeśli ktoś publicznie pomawia grupę osób o to, że to zorganizowana grupa przestępcza powinien przedstawić choćby cień dowodów. Tymczasem z ujawnionych przez Piotrowskiego zeznań wynika tylko, że premier interesował się niektórymi śledztwami i "grzechem" jego było to, że dyscyplinował ministrów, prosząc aby dowody w niektórych sprawach były więcej niż 100-procentowe. Właśnie po to, aby nie padł cień podejrzeń, że to sprawy polityczne.

Co na to politycy PiS? Łykają haczyk, grając w wymierzonej przeciw sobie prowokacji tak, jak prowokatorzy sobie obmyślili. Zamiast sprawę wyśmiać, że ktoś ma nierówno pod sufitem, albo wytoczyć z miejsca proces o zniesławienie, wzywają Ćwiąkalskiego do niezwłocznego zajęcia się.. złamaniem tajemnicy śledztwa przez Piotrowskiego. Ech..

wtorek, 4 marca 2008

Dziennikarstwo i dziennikurestwo

W najbliższej "Gazecie Polskiej" ukaże się interesujący wywiad Piotra Lisiewicza z Anitą Gargas, którego tematem przewodnim jest kondycja dziennikarstwa (głównie śledczego) w Polsce. Wywiad wyraźnie ukazuje to, o czym od dawna wiedzą ci interesujący się polityką - silny podział na dziennikarzy działających niezależnie, na ogół w niszowych tytułach, oraz tych salonowych, którym wolno dosłownie wszystko - śledzić swoich kolegów z konkurencyjnych tytułów, aby prewencyjnie roztoczyć parasol ochronny nad obiektami ich działań, a nawet szczuć przeciw nim opinię publiczną. Uprawiany przez tych ostatnich zawód określany jest na forach dyskusyjnych jako.. "dziennikurestwo".

Dobrą ilustracją tego podziału oraz tego, jak dokonywany jest lincz na dziennikarzach spoza głównego nurtu jest z pozoru niewinne pytanie Agnieszki Kublik z „Gazety Wyborczej”, zadane Tomaszowi Lisowi: „Jak pan może pracować w tej samej firmie co Gargas i Kotecka?”. Pokazuje to, jak przyprawianie gęby przez salon, może piórem umiejętnego manipulatora stawać się niemal oczywistym fragmentem (medialnej) rzeczywistości. Nikt na przykład nie pyta Kublikowej, jak może pracować w tej samej gazecie, co Lesław Maleszka, czy której naczelny broni komunistycznego generała jak niepodległości, ministra spraw wewnętrznych totalitarnego państwa uznając za człowieka honoru, a z ministrem propagandy PRL regularnie urządzającym biesiady.


Stosowanie dwóch standardów dziennikarstwa ukazuje przypomniany przez Anitę Gargas nieznany szerzej przykład pożyczenia przez Kamila Durczoka dużej sumy pieniędzy od firmy, o której pojawiały się przychylne materiały w telewizji, w której pracował. W wywiadzie mamy też wyjaśnionych kilka innych salonowych "wrzutek", jak jak np. rzekome zaangażowanie "Misji Specjalnej" w przygotowanie klimatu do zatrzymania Barbary Blidy. Warto przeczytać. Najciekawsze fragmenty poniżej, więcej w jutrzejszej "GP".


Piotr Lisiewicz: Czuje się pani słupem lub tubą?

Anita Gargas: Chyba wiem, do czego pan zmierza.

Słupem ogłoszeniowym nazwał pani program Tomasz Wołek, a tubą propagandową Agnieszka Kublik. Oboje w „Gazecie Wyborczej”.

Z inwektywami się nie dyskutuje.

Może być pani jeszcze satyrykiem, bo Luiza Zalewska napisała w „Dzienniku”, że „Misja specjalna” ociera się o pastisz. Albo malarką, bo Teresa Bogucka wspomniała w „GW” o impresjach pani programu.

Bohaterką publikacji „GW” stałam się po wydaniu „Misji specjalnej”, w którym opisałam, dlaczego w Polsce nie doszło do lustracji zaraz po transformacji, czyli w najbardziej stosownym momencie historycznym. Przypomniałam sprawę tzw. komisji Michnika, pokazałam, jaki układ zależności istniał wtedy w naszym państwie. Układ, który tworzony był przez środowisko popierane przez „GW”. Na echa tej publikacji nie musieliśmy długo czekać. Wyraźnie do dziś pobrzmiewają w atakach na „Misję specjalną”.

Przypomnijmy, że niedawno Kublik z Wojciechem Czuchnowskim postanowili śledzić… śledztwo dziennikarza „Misji”. Ustalili, że bada on związki między politykiem a biznesmenem. „Dopuścił się” zadawania pytań firmom Ryszarda Krauzego i rzecznikowi marszałka Komorowskiego.

To skrajne kuriozum. Dziennikarze tropią niewygodnego dziennikarza, jak największą zbrodnię zarzucają mu, że sprawdzał informacje u źródła, choć starał się jedynie, zgodnie z zasadami rzetelności, o wypowiedzi wszystkich stron, a na koniec recenzują materiał, który jest w początkowej fazie realizacji. Rafał Ziemkiewicz w „Rzeczpospolitej” trafnie nazwał ten styl działania „dziennikarstwem prewencyjnym”, którego celem jest rozłożenie parasola ochronnego nad osobami ze swojego grona towarzyskiego. Wyobraźmy sobie sytuację odwrotną – „Misja specjalna” zajmuje się niepublikowanym artykułem „GW”. Nastąpiłoby wielkie oburzenie, medialny lincz, zarzut złamania zasad etyki dziennikarskiej. Ale „Gazecie Wyborczej” wolno. I nie oburza to strażników wolności słowa.

Czy „GW” odzywa się zawsze, gdy wspominacie coś o Krauzem? Ja odnotowałem trzy takie przypadki.

Reakcje są niemal po każdym poruszonym przez nas temacie, który wcześniej, przez wiele lat, był konsekwentnie zamiatany pod dywan. Jako przykład mogę wymienić lustrację dziennikarzy czy afery, w których negatywnymi bohaterami są ludzie z tzw. salonu, także biznesmeni. Bo afery – zgodnie z niepisaną zasadą tego środowiska – mogą być jedynie w szeregach prawicy. Tam panuje prosty podział: opisywanie afer w PiS to dziennikarstwo śledcze, śledzenie afer poza PiS – to szukanie haków na wrogów politycznych.

Za najbardziej podejrzany uznano materiał na temat mafii węglowej, tuż przed planowanym zatrzymaniem Barbary Blidy.

Sprawą mafii węglowej zajęliśmy się zaraz po tragedii w kopalni „Halemba”. O różnych wątkach afery węglowej mówiliśmy łącznie trzy razy. Program emitowany w przeddzień samobójczej śmierci Barbary Blidy był kontynuacją innego, nadanego trzy tygodnie wcześniej. W żadnym z nich nie wymieniliśmy nawet nazwiska Blidy. Wymieniliśmy je jedyny raz w maju 2005 r. Opisaliśmy wówczas niezdrowe relacje łączące Blidę ze „śląską Alexis”, czyli Barbarą K. Podaliśmy m.in. informacje o korupcjogennej umowie, na mocy której K. zbudowała byłej pani minister basen; Blida nie odprowadziła od tej umowy podatku. Ale wtedy nie było chętnych, którzy w ślad za nami zajęliby się tym tematem.

Nawiasem mówiąc, większość dziennikarzy i polityków oceniających reportaż wyemitowany dzień przed akcją ABW nie zadało sobie trudu, by go obejrzeć. Ilu z nich chętnie miota oskarżenia wobec innych o nierzetelność? Programu nie obejrzał nawet prokurator przesłuchujący mnie w sprawie okoliczności śmierci byłej posłanki.

„Misja specjalna” oskarżana jest nie tylko o polityczną stronniczość. Minister skarbu Aleksander Grad postanowił zapytać prezesa TVP, ile kosztuje ten program. Podobno nadmiernie obciążacie budżet TVP.

Jest to kolejna forma zastraszania zespołu. Nie chcę łamać tajemnicy służbowej, ale jedno mogę powiedzieć – obecnie koszty programów publicystycznych nie są tak wysokie jak kilka lat temu. Mam nadzieję, że tamte wydatki pan minister Grad także zechce prześwietlić

Lobbysta Marek Dochnal zaatakował w TVN dziennikarzy Witolda Gadowskiego i Dorotę Kanię, która współpracuje także z „Misją specjalną”. Dochnal powiedział, że wzięła pożyczkę od jego teściowej, obiecując pomoc w zorganizowaniu spotkań z politykami PiS. Czy podjęła pani w tej sprawie jakieś działania?

Nie musiałam, bo Dorota Kania do czasu wyjaśnienia sprawy sama odsunęła się od pracy dziennikarskiej w „Misji specjalnej”. Uważam, że popełniła błąd i teraz za niego płaci. Ale trzeba zauważyć, że dąży do wyjaśnienia wszelkich wątpliwości, co bezspornie jest postawą rzadko spotykaną. Takiej potrzeby nie miał np. Kamil Durczok, gwiazda TVN. W 2002 r. pożyczył ćwierć miliona złotych od śląskiej firmy Gemi, która na kontrowersyjnych zasadach przejęła akcje w Hucie Łaziska. Jednocześnie w telewizji, w której pracował, pojawiały się materiały korzystne dla tej firmy. Pożyczkę wziął od Gemi także ówczesny szef OTV Katowice. Sprawę opisała szeroko „Rzeczpospolita” w 2006 r. Pan Durczok nie wytłumaczył okoliczności zaciągnięcia tej pożyczki, nie wyjaśnił też, czy pieniądze oddał. Kiedy sprawa wyszła na jaw, TVN nie reagowała. Wobec jednych stosuje się zasadę domniemania niewinności, wobec innych (np. Doroty Kani) – zasadę domniemania winy.

Czy atak na Kanię i Gadowskiego to czasem nie początek uderzenia w dziennikarzy, którzy odważyli się ujawniać afery postkomunistycznego establishmentu?

Przecież te ataki trwają od kilkunastu lat! Wcześniej może były mniej intensywne, bo wielu bezkompromisowych dziennikarzy pisywało do gazet niszowych, przez co wydawali się mniej groźni. Przypomnę, że „Gazetę Polską” zwalczano od pierwszych tygodni jej istnienia. „Gazeta Wyborcza” zadawała na swoich łamach pytanie, kto daje reklamy „GP”, nawoływała: „znajdźmy tych reklamodawców”. Ataki nie omijały też dziennikarzy indywidualnie. Przechodzono nad nimi do porządku dziennego.

sobota, 1 marca 2008

Jak przygwoździć budyń do ściany

"Kaczyński stanął, Tusk ucieka" to świetna diagnoza Piotra Semki tego, jakim politycznym tworem jest Platforma Obywatelska. Okazuje się, że to twór obły i oślizły, wymykający się jednoznacznej definicji. Brak mu wyrazistości, trudno go uchwycić w politycznej batalii, raz jest straszny, raz śmieszny, a jak zawłaszcza państwo, to robi to po cichu i w białych rękawiczkach itd. Autor porównuje Platformę do rozklapciałego budynia na ścianie, którego nie sposób przygwoździć w politycznej debacie. Ja porównałbym do czegoś mniej przyjemnego.. Spostrzeżenia Semki są niezwykle trafne i pomagają określić skuteczną strategię walki politycznej z PO. Skróty i wytłuszczenia moje.


[..]
Sposób na Donalda

Do polityków PiS zdaje się dopiero docierać prawda, jak magmowatym i trudnym do zdefiniowania przeciwnikiem są koalicjanci PO i PSL. Z ostatnich wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego wynika, że nadal chciałby określać Platformę jako coś w rodzaju lewicy José Luisa Zapatero – agresywnej ideologicznie siły jawnie zawłaszczającej państwo. Tymczasem partia Tuska jest jak obły, śliski bolid. Niełatwo więc daje się uchwycić w politycznych zapasach. Platforma, owszem, państwo zawłaszcza, ale robi to po cichu, korzystając z taryfy ulgowej, jaką zapewnia jej duża część mediów i elit.

Tusk nie budzi też wielu negatywnych skojarzeń. Nawet stereotyp „aferała” z początku lat 90. uległ osłabieniu. Z kolei wizerunek Kaczyńskiego jako rozrabiacza wciąż jest na tyle silny, by autorytety różnej maści błogosławiły każdy dzień bez PiS. Polacy lubią zaś zapadać w słodką drzemkę. Obudzą się z niej dopiero, gdy dojdzie do jakiejś spektakularnej kompromitacji Platformy, ale na razie na żadne trzęsienie ziemi się nie zanosi. Pozostaje szukać patentu na teflonowego Donalda.

Budyń na ścianie

Jak przygwoździć budyń do ściany? To niebanalne pytanie stawiali kiedyś w Niemczech sfrustrowani politycy CDU przed dekadą zmagający się z popularnością Gerharda Schrödera. Lewicowy kanclerz kłamał jak z nut, uwielbiał drogie cygara i kolacyjki z szefami koncernów. Ale Niemcy go ubóstwiali. Zmorę sitcomowej popularności Schrödera chadekom udało się zwalczyć dopiero wtedy, gdy wykreowali jeszcze bardziej swojską Angelę Merkel. [..]

W latach 90. z Leszkiem Millerem czy Markiem Belką u władzy Kaczyńskiemu było łatwiej – bez kłopotu mógł wskazywać na lewicę, spadkobierczynię komunistów, jako na realne zagrożenie. Nie bez znaczenia jest też i to, że w latach 90. Kaczyński był równolatkiem większości polityków – tylko nieco starszy od Aleksandra Kwaśniewskiego, ale młodszy od Tadeusza Mazowieckiego, Bronisława Geremka czy Lecha Wałęsy.

Dziś jest inaczej. Owszem, Kaczyński 60. urodziny będzie obchodził dopiero w przyszłym roku, ale na tle Tuska i Pawlaka powoli zaczyna się jawić jako polityk minionego wieku. Rzecz jednak nie tyle w metrykalnym wieku, ile w umiejętności odrywania się od dawnych doświadczeń. Kaczyński jest zbyt naznaczony PRL-em i bojami z lat 90. To dlatego jego porównanie PO do ZOMO było tak nieczytelne dla wielu Polaków. A podobnego typu skojarzenia i odniesienia historyczne w wypowiedziach byłego premiera powracają często. Razi też pewien patriarchalizm i łatwość wpadania w irytację, gdy młodzi bywają obcesowi czy źle wychowani. Zapewne są to godne najwyższego szacunku cnoty, ale z punktu widzenia speców od PR mają one jedną wadę – coraz częściej są postrzegane jako cechy wczorajsze. A wyborców, którzy epoki PRL nie pamiętają, będzie przybywać.

Donald marzy, Jarosław straszy

Formalnie PiS już poszukuje nowego wizerunku. Do grupy czterech wiceszefów partii obok Adama Lipińskiego, Marka Kuchcińskiego dokooptowano Aleksandrę Natalli-Świat i Zbigniewa Ziobrę. Postanowiono bardziej eksponować młodych, takich jak Mariusz Kamiński, Adam Hoffman czy Arkadiusz Mularczyk. Starają się oni, jak mogą, i zapewne coś z tego będzie. Ale dominacja Jarosława Kaczyńskiego w partii wciąż jest przemożna.

To on udziela najgłośniejszych wywiadów i nadaje ton partyjnej retoryce. I wciąż zdarzają mu się wypowiedzi, których dawno powinien się oduczyć. Trafnie zsyntetyzował to na swoim rysunku Henryk Sawka: Donald marzy, a Jarosław straszy. Krytyka niemieckich mediów, lekceważące wypowiedzi o platformersach jako ludziach, którzy nie potrafią rządzić, czy frazy o dzikich oczach Tuska to nawrót stylu, który się nie sprawdził.

Tusk dla odmiany chce być polskim Tonym Blairem. Chwali się swoją sprawnością fizyczną. Podpuszcza fotoreporterów tabloidów, aby obfotografowywali go na nartach i przy grze w piłkę nożną. Z rozkoszą przyjmuje też zaproszenia na spotkania ze studentami, gdzie przybiera pozę ich – trochę tylko starszego – kolegi. Z pewnością odpowiada mu teza przedstawiona w „Dzienniku”, że skończył się czas postkomunistów z LiD i antykomunistów z PiS i nadszedł czas pragmatyków. Takich jak on.

Jarosław Kaczyński takie propagandowe chwyty wyśmiewa. Zżyma się na kadzącą Tuskowi koalicję mediów. Ataki na opozycję nazywa atakiem na demokrację. Ale czy przypadkiem nie przypomina wpadającego w lata boksera, który zaczyna narzekać na młodszych rywali, że nie walczą w takim stylu jak kiedyś? [..]

Czas nie stoi w miejscu

[..] Marcinkiewicz wciąż zajmuje wysoką pozycję w rozmaitych sondażach. Jego półroczne premierostwo zaspokajało przecież jakieś marzenia Polaków o pogodnym i bezpośrednim stylu rządzenia. Czy to zwycięstwo politycznego PR? Być może. Ale taka jest dzisiejsza polityka. Jeśli więc PiS zastygnie w dumnej pogardzie, z czasem pojawią kandydaci do schedy [..] PiS nie powinien utwierdzać się w przekonaniu, że PO i PiS podzieliły się sceną polityczną na dziesięciolecia. Nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się luka na rynku oczekiwań społecznych. Kiedy wyborcy poczują się zmęczeni przepełnionym miłością Tuskiem i kontrującym go w ostrych słowach Kaczyńskim. [..]

Piotr Semka 28-02-2008, ostatnia aktualizacja 28-02-2008 18:55. Źródło: Rzeczpospolita