Warsztaty prasowe

Zgodnie z decyzją papieża Benedykta XVI, 7 stycznia 2007 roku abp Stanisław Wielgus zastąpi kardynała Józefa Glempa i będzie kierował warszawską diecezją. Dzisiejsza "Gazeta Polska" podała, że był on wieloletnim tajnym współpracownikiem SB. Nie podała jednak żadnych dokumentów potwierdzających tę tezę, nie powołała się na żadne osobowe źródła informacji, ani nie opublikowała żadnych szczegółów dotyczących ewentualnej współpracy. Jedyne, co się dowiedzieliśmy to to, że biskup miał utrzymywać kontakty z peerelowską bezpieką aż do 1990 roku.
Najwięcej miejsca w artykule zajmują dywagacje na temat tego, czy biskup był dodatkowo szkolony przez SB, aby mógł jej jeszcze wydajniej służyć. Ale tu postawiono tylko pytanie - "czy był szkolony?". Nie siedzę w umysłach autorów artykułu, ale w ich zamyśle miało ono chyba być retoryczne. Na jakiej podstawie? Na pewno artykuł jej nie daje. Abp Wielgus byłby najwyżej postawionym hierarchą kościelnym, któremu postawiono zarzut współpracy z SB. Jednak wątłość materiału opublikowanego w "GP" wzbudza moje obawy odnośnie tego, czy autorzy (wicenaczelna Gazety - Katarzyna Hejke i Przemysław Harczuk) dochowali należytej staranności dziennikarskiej.
Dawno nie czułem się tak zawiedziony po przeczytaniu materiału rzucającego tak poważne oskarżenia na tak ważną osobę dla wiernych Kościoła katolickiego w Polsce. Jeśli autorzy artykułu trzymają coś w zanadrzu, nie powinni rozkładać publikacji w tak ważnej kwestii na kolejne odcinki. Tak sobie można robić w dzienniku, ale nie w tygodniku. I nie przed Świętami Bożego Narodzenia, aby wierni mieli się nad czym zastanawiać przy wigilijnym stole. Bo artykuł żadnej pewności nie daje, o czym świadczy też to, że abp Wielgus zaprzecza doniesieniom Gazety.
Tagi: Wielgus; SB; Gazeta Polska
Komentarze
btw: Dziś ostatni dzień (wiesz na co ;)).
Ale podobnie było z innymi aferami odkrytymi przez GP - tez były krzyki początkowo a potem okazywało się to prawdą (np. sprawa Subotica). Ja wierze w profesjonalizm dziennikarzy GP- bez twardych dowodów nie ruszali by tej kwestii (szczególnie,że mogą się narazić swoim czytelnikom, w większości ludziom wierzącym).
Przecież nie zdradzi to informatora, a źródeł - teczek też nie ma wiele, żeby się nie domyślać, skąd pochodzą.
W czym problem?
Błąd warsztatowy polega na tym, że jeżeli zadeklarowali się, że nie podadzą szczegółów, to nie powinni w ogóle na ten temat nic pisać. Bo wśród wielu czytelników wywołają konsternację. Rzetelne dziennikarstwo nie polega, żeby wierzyć na słowo, tylko żeby podawać fakty. Ale w tym nie ma manipulacji, czy czarnej propagandy (bo niby jaki w tym GP miałaby interes?), tylko braki warsztatowe.