Wołoszański - szpieg w blasku jupiterów
Piotr Gontarczyk ujawnił w dzisiejszej "Rzepie" materiały świadczące o współpracy Bogusława Wołoszańskiego z wywiadem PRL. Według materiałów SB zgromadzonych w IPN, autor "Sensacji XX wieku" sam wybrał sobie pseudonim Ben (bezpieka zarejestrowała go jednak jako kontakt operacyjny Rewo) i własnoręcznie sporządził zobowiązanie do współpracy.

Po przeszkoleniu wywiadowczym wysłano go do Londynu, gdzie, jako korespondent Polskiego Radia i Telewizji, miał m.in. rozpracowywać środowiska polonijne i zachodnich dziennikarzy. Choć efekty pracy wywiadowczej Rewo były mizerne (Wołoszański spotkał się - jak widać niebezpodstawnie - z powszechną podejrzliwością), agent brał pieniądze, jako zwrot kosztów czynionych w tej materii starań. Jak pisze Gontarczyk, dla agenta korzyści były znacznie bardziej znaczące niż dla SB. Szlifowanie języka i pobyt na Zachodzie mogły być (i zapewne były) "drogą do kariery i gwarancją kolejnych awansów w uprzywilejowanej kaście "elit" PRL. Umożliwiły lepszy start w warunkach konkurencji, która nastała w czasach III RP. Nie wspominając o kilkuset funtach wyciągniętych na lunche." Żenujące jest tłumaczenie się samego Wołoszańskiego, który przyznał, że owszem, zdecydował się na współpracę z bezpieką, bo mógł w ten sposób zdobyć wiedzę o mechanizmach działania wywiadu.
Ujawnienie niechlubnej przeszłości tej marginalnej w szerszym życiu publicznym postaci, odsłoniło też inną ciekawą rzecz. Mianowicie to, do jakich ocen i wniosków odnośnie współpracy ze zbrodniczą organizacją mogą się niektórzy posunąć wtedy, gdy współpracę tę podjęła osoba popularna, obecna w mediach, a na dodatek zajmująca się tematyką wojenną, której częścią są gry wywiadów. Radosław Lipszyc, jeden z redaktorów lewicowej "Krytyki Politycznej" wezwał na swoim blogu w Salonie24, aby Wołoszański "nie dementował" informacji o jego współpracy z SB, bo "..dla tego dziennikarza może się to paradoksalnie okazać bardzo korzystne". Czyli, skoro dzięki współpracy z SB można jeszcze zyskać na popularności i zarobić (wydając kolejne książki i przygotowując kolejne programy), to nic w tym złego. Co więcej – należy to bezwzględnie wykorzystać. Lipszyc pisze - "Teraz jego [Wołoszańskiego] wizerunek uległ nagłemu wzbogaceniu - jest ekspertem, bo był szpiegiem. Proste.". Dla mnie nie, z wyjątkiem jednego - po czyjej stronie był agentem..
Tagi: Wołoszański; lustracja; dziennikarstwo; etyka

Po przeszkoleniu wywiadowczym wysłano go do Londynu, gdzie, jako korespondent Polskiego Radia i Telewizji, miał m.in. rozpracowywać środowiska polonijne i zachodnich dziennikarzy. Choć efekty pracy wywiadowczej Rewo były mizerne (Wołoszański spotkał się - jak widać niebezpodstawnie - z powszechną podejrzliwością), agent brał pieniądze, jako zwrot kosztów czynionych w tej materii starań. Jak pisze Gontarczyk, dla agenta korzyści były znacznie bardziej znaczące niż dla SB. Szlifowanie języka i pobyt na Zachodzie mogły być (i zapewne były) "drogą do kariery i gwarancją kolejnych awansów w uprzywilejowanej kaście "elit" PRL. Umożliwiły lepszy start w warunkach konkurencji, która nastała w czasach III RP. Nie wspominając o kilkuset funtach wyciągniętych na lunche." Żenujące jest tłumaczenie się samego Wołoszańskiego, który przyznał, że owszem, zdecydował się na współpracę z bezpieką, bo mógł w ten sposób zdobyć wiedzę o mechanizmach działania wywiadu.
Ujawnienie niechlubnej przeszłości tej marginalnej w szerszym życiu publicznym postaci, odsłoniło też inną ciekawą rzecz. Mianowicie to, do jakich ocen i wniosków odnośnie współpracy ze zbrodniczą organizacją mogą się niektórzy posunąć wtedy, gdy współpracę tę podjęła osoba popularna, obecna w mediach, a na dodatek zajmująca się tematyką wojenną, której częścią są gry wywiadów. Radosław Lipszyc, jeden z redaktorów lewicowej "Krytyki Politycznej" wezwał na swoim blogu w Salonie24, aby Wołoszański "nie dementował" informacji o jego współpracy z SB, bo "..dla tego dziennikarza może się to paradoksalnie okazać bardzo korzystne". Czyli, skoro dzięki współpracy z SB można jeszcze zyskać na popularności i zarobić (wydając kolejne książki i przygotowując kolejne programy), to nic w tym złego. Co więcej – należy to bezwzględnie wykorzystać. Lipszyc pisze - "Teraz jego [Wołoszańskiego] wizerunek uległ nagłemu wzbogaceniu - jest ekspertem, bo był szpiegiem. Proste.". Dla mnie nie, z wyjątkiem jednego - po czyjej stronie był agentem..
Tagi: Wołoszański; lustracja; dziennikarstwo; etyka
Komentarze
Kiedy Bogusław Wołoszański tłumaczy dziś, że współpracował z wywiadem PRL, bo interesowało go to od strony dziennikarskiej, jego słowa brzmią niewiarygodnie. Równie dobrze dziennikarz zajmujący się przestępstwami kryminalnymi mógłby wejść na jakiś czas do grupy przestępczej, włamać się do kilku sklepów i oświadczyć, że to bardzo pouczające zajęcie dla jego pracy dziennikarskiej.
"Wedle ostatniej wersji pan Wołoszański nie przyznaje się do współpracy z SB, potwierdza jednak, że utrzymywał kontakty z wywiadem zagranicznym MSW. Problem polega jednak na tym, że wywiadem cywilnym za granicą zajmował się Departament I MSW. Instytucja ta była integralną częścią peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa. Do zadań tej struktury należało zwalczanie polskich intelektualnych ośrodków emigracyjnych za granicą. Publiczne enuncjacje Wołoszańskiego, jakoby nie wiedział, że współpracował z SB, są niewiarygodne."
Podkreślam też, że Wołoszański nie zajmował się wywiadem "technologicznym", lecz typowo politycznym, mającym wzmocnić totalitarny system rządów w Polsce.
"Aparat bezpieczeństwa PRL składał się z trzech segmentów: MSW i służb mu podległych, Zarządu II Sztabu Generalnego i Wojskowej Służby Wewnętrznej, czyli kontrwywiadu wojskowego. W ramach MSW wyróżniano dwa piony: pion wywiadu i kontrwywiadu oraz pion SB. Formalnie można mówić, że to nie była SB tylko służba wywiadu i kontrwywiadu. Tylko to jest próba wmówienia ludziom, że ci z wywiadu i kontrwywiadu byli lepsi i przyzwoitsi, a ci straszni byli z bezpieki. To oszustwo, dlatego, że te służby podlegały temu samemu kierownictwu, miały te same zadania.
Tłumaczenie także żałosne, ale cóż. Nigdy nie lubiłem tego lansera.
"Instrukcja zachowana w teczce Wołoszańskiego precyzowała, że w Londynie, wykorzystując swój status dziennikarza, zajmie się rozpracowaniem problemu stosunku Wielkiej Brytanii do jej natowskich sojuszników oraz placówek naukowych specjalizujących się w sprawach wschodniej Europy. W ramach działalności typowniczo-werbunkowej "Rewo" miał charakteryzować wszystkie interesujące z wywiadowczego punktu widzenia osoby."
cowali tam najlepsi ludzie, a efekty ich pracy były na dużo
wyższym poziomie. I było tam znacznie mniej ideologii.