niedziela, 14 stycznia 2007

Nie pisałem o Skrzypku

I myślałem, że już nie napiszę. A jednak. Czarna propaganda politycznych przeciwników tej kandydatury - niech się nikt nie łudzi, że chodzi o coś innego niż o politykę - osiągnęła już bowiem poziom absurdu i przekroczyła wszelkie granice podłości. Fakt, że Balcerowicza również nie oszczędzano na stanowisku prezesa NBP, ale w przypadku Sławomira Skrzypka jest to po prostu nieustająca wprost propagandowa kanonada. Czymże na nią zasłużył? Przecież nie tym, że nie ma "dorobku naukowego", jakby był on niezbędny do podejmowania decyzji w NBP. Odmówiono mu nawet wykształcenia, przy zastosowaniu standardowych uczelnianych procedur - podważano użyteczność dokonanej przez niego nostryfikacji dyplomu jednej z amerykańskich uczelni na SGH. Głównym argumentem było to, że "nie studiował na SGH". Cóż się jednak dziwić, skoro dla podnoszących tę kwestię, autorytetem jest ten, który.. studiował, ale jak wiadomo żadnego dyplomu nie uzyskał.

W sprawie Skrzypka jako finansowy autorytet, wypowiadała się Hanna Gronkiewicz-Waltz, która, zostając prezesem NBP, miała jedynie tytuł.. magistra prawa oraz była adiunktem na Wydziale Prawa Kanonicznego ATK. O ile lepszy jest Sławomir Skrzypek? Fakt, że jego pierwszym ukończonym kierunkiem była inżynieria budowlana, ale ma MBA dwóch amerykańskich uniwersytetów, z rozszerzonym programem w zakresie finansów, pracował w NIK, był wiceprezesem największego banku w Polsce, członkiem zarządu PKP i szefem rady nadzorczej TVP. Jakimi kwalifikacjami i doświadczeniem musiałby dysponować, aby chociaż poczekać z oceną na jego pierwsze decyzje i nie kamienować go, zanim nie udzieli przynajmniej jednego komentarza, dotyczącego polskiego rynku finansowego.

A jeśli już coś powie, należy to zmanipulować, dodać śmieszne obrazki i rzucić na żer. W ostatnich dniach zaczęła bowiem krążyć w Internecie fałszywka - zmontowane nagranie wypowiedzi Skrzypka podczas przesłuchań przed sejmową komisją. Po pełnych oburzenia komentarzach bywalców blogów, sympatyzujących z PO i lewicą, w końcu i ja odsłuchałem nagranie. Myślałem, że będzie naprawdę kompromitujące. Nie dość, że okazało się zgrabnym montażem, a nie "taśmą prawdy", to niczego w nim nie było, poza zapisem ogromnie zestresowanego człowieka, który bardzo się z tego powodu jąka i raz jeden pomylił miliony z miliardami. Podłe, niskie, fałszywe..


Tagi: ; ; ;

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Niestety. Oprócz kilku naprawdę rzetelnych tekstów na blogach PO i SLDowskich (rządzacy też popełniają błędy) większość to krzykacze i malkontenci.
A ci którzy rzeczone nagranie (zmontowane) puścili w obieg sugerując o jego prawdziwości - sa po prostu podli.

Anonimowy pisze...

Skrzypkowi daleko do "dorobku naukowego" Balcerowicza, który zdaje się tworzył przede wszystkim w PRL. Bufetowa zaistniała naukowo dopiero po tym jak została prezesem NBP. Nagranie uwłaczające godności ale świadczy tylko o poziomie etycznym rozpowszechniających to lewusów. Zdaje się, że zaangażowały się w to tuzy lewicowych blogów jak Azrael itp.
karp

Anonimowy pisze...

Kilka punktow od Zenona:

1) Kandydat na prezesa banku centralnego powinien byc legitymujacym sie wieloletnim doswiadczeniem zawodowym wybitnym specjalista w zakresie makroekonomi i finansow publicznych.

2) Pan Skrzypek jest inzynierem, ktory zrobil MBA na pieciorzednym amerykanskim uniwersytecie oraz uzyskal certyfikat na innym dobrym amerykanskim uniwersytecie.

3) Pan Skrzypek objal wysokie stanowiska w banku panstwowym, kolei panstwowej oraz telewizji panstwowej poniewaz umiescil go tam jego polityczny patron, z ktorym wczesniej pracowal w NIK. Z tego samego powodu zostal teraz szefem banku centralnego (tez panstwowego). W BKO BP byl tylko p.o. prezesa bo nie spelnial ustawowych wymogow do zostania prezesem.

4) Pani Gronkiewicz-Waltz przed objeciem stanowiska prezesa NBP byla doktorem prawa i wykladowca na Uniwersytecie Warszawskim. Specjalizowala sie w prawie bankowym.

5) Na internecie sa dostepne nagrania filmowe z przesluchania Pana Skrzypka w Sejmie. Biorac poprawke na jego stres i ogromna presje jakiej zostal poddany nadal uwazam , ze jego wystapienie bylo zenujace.

6) Konsekwencja tej nominacji bedzie powiekszenie grona wybitnych specjalistow z roznych dziedzin, ktorzy nie beda chcieli obejmowac stanowisk oferowanych przez PiS.

7) Ponizej kopia artykulu z dzisiejszej Rzeczpospolitej napisanego z pozycji przyjaznych PiS. To jest ostrzezenie, ktorego nie powinno sie ignorowac. Kiedys byl Staszek teraz jest Kazik:

RZECZPOSPOLITA 16.01.2007

PiS przejmuje złe nawyki poprzedników

Rządzący tracą instynkt.

Jeszcze przed rokiem głosili potrzebę przebudowy państwa. Dziś coraz bardziej upodabniają się do poprzednich ekip. Syndrom oblężonej twierdzy odbiera im zdolność racjonalnego myślenia. Nie potrafią już na zimno analizować kolejnych posunięć oraz przewidywać ich konsekwencji - pisze publicystka "Rzeczpospolitej"
Utrzymującesię wysokie poparcie dla PiS daje jego politykom p o c z u c i e bezpieczeństwa. Sondaż zrobiony kilka tygodni po mniej lub bardziej medialnych aferach w koalicji - seksaferze w Samoobronie czy uwikłaniu członków Młodzieży Wszechpolskiej w faszystowskie incydenty - zdaje się pokazywać jedno: cokolwiek się dzieje, PiS i tak ma mocną pozycję.
Według PBS poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości owszem spadło, ale o... 2 procent. - Wyborcy PiS są przenikliwi i wiedzą, ile to jest 231 potrzebne do większości parlamentarnej - stwierdził ostatnio prezydent Lech Kaczyński.
Koszty koalicji
Najwyraźniej prezydent podziela wiarę, że wyborcy będą wybaczać - jak robią to dotąd - wysokie koszty zawarcia koalicji z Samoobroną i LPR. I nie chodzi tu tylko o sprawy "estetyczne" ani grube kwestie obyczajowe, a - być może - kryminalne. Ceną tej koalicji jest nie tylko publiczne zażenowanie, w jakie wprawiają wyborców egzotyczni partnerzy PiS, ale również obsada stanowisk państwowych przez osoby kompletnie do tego nieprzygotowane.
Na tle nominacji zgłaszanych przez koalicjantów niektóre kandydatury forsowane przez PiS były niemal wzorcowe. Jak w zarządzie TVP, gdy obok wywodzącego się z LPR Piotra Farfała powołany został do zarządu słynący z niezależności i świetnego dziennikarstwa Bronisław Wildstein. Gdy do Trybunału Konstytucyjnego trafiła z rekomendacji PiS prof. Teresa Liszcz, mało kto formułował krytyczne opinie o jej kompetencjach, gdy do tego samego Trybunału wybrano głosami koalicji kandydatkę Samoobrony, natychmiast okazało się, że nie powinna w nim zasiadać.
PiS, wspierając kandydatury koalicjantów zdaje się puszczać oko do wyborców - to nie nasi kandydaci, to cena tego rządu. I być może płaci te rachunki z zaciśniętymi zębami, ale je płaci! Przemysław Gosiewski przyznał, że żądania koalicjantów domagających się zwiększenia obsady w rządzie przez ludzi Samoobrony i LPR zostaną spełnione. Chodzi z grubsza o to, by obie partie miały swych wiceministrów w tych resortach, gdzie ich jeszcze nie mają. Zapowiedź właśnie zaczyna być realizowana i skóra cierpnie na myśl, jakie to nowe postaci wzbogacą gabinet Jarosława Kaczyńskiego na poziomie sekretarzy i podsekretarzy stanu...
PiS chętnie mówi, że nie ma wyjścia, jeśli chce mieć większość w Sejmie. Że cena nie jest zbyt wysoka, bo w zamian zaczyna działać CBA i złamano postkomunistyczne WSI. Wyborcy PiS być może to rozumieją. Tyle że demoralizacja wniesiona przez toksyczne i bezwstydne traktowanie stanowisk państwowych przez koalicjantów zaczyna wpływać także na sposób myślenia i działania samego PiS.
Hulaj dusza, opozycji nie ma
Bo demoralizacji Prawa i Sprawiedliwości sprzyjają dwa główne czynniki. Po pierwsze, sposób myślenia: jeśli wyborcy przełknęli nominacje niekompetentnych ludzi LPR i Samoobrony, to przełkną i następne, już nasze. Okazuje się, że wyborcom można wciąż skutecznie wytłumaczyć, że jeśli nie można zmienić Polski z PO, to trzeba zmieniać ją z tymi, którzy chcą to robić. Drugi czynnik jest paradoksalnie związany z niezwykle ostrą krytyką, jakiej podlega PiS. "Cokolwiek byśmy zrobili i tak będziemy krytykowani" - takie sformułowanie pada z ust wielu polityków koalicji, począwszy od braci Kaczyńskich. Powtarzane przy każdej okazji hasła o zagrożeniu demokracji, niszczeniu państwa, jego zawłaszczaniu i psuciu sprawiły, że słowa straciły swoją wagę i znaczenie. I dla polityków PiS, a najwyraźniej także dla jego wyborców, nie są już wiarygodne. A dla rządzących nie ma niebezpieczniejszej sytuacji niż spostrzeżenie, że nie muszą się liczyć z krytyką, bo ta przez swoją emocjonalność i używanie kwantyfikatorów niewspółmiernych do zdarzeń sama się skompromitowała.
PiS znajduje się zatem w sytuacji oblężonej twierdzy, w której pobrzmiewa hasło zaczerpnięte z piosenki Wojciecha Młynarskiego"róbmy swoje". Niestety, podobno im dłużej się rządzi, tym trudniej utrzymać pion i standardy, jakie głosiło się w czasach opozycji. Od kilku miesięcy politycy PiS udowadniają, że mają z tym coraz większy problem.
Pierwszym mocnym sygnałem była zmiana ordynacji samorządowej. Blokowanie list wymyślone w LPR i zaproponowane PiS błyskawicznie zyskało poklask liderów tej partii. Bez względu na zasadę, że naganne jest zmienianie zasad wyborczych kilkanaście tygodni przed wyborami i pod kątem własnych partykularnych interesów. Bezkarność mogącej przegłosować każde rozwiązanie koalicji była tym razem krótkotrwała. PiS przegrało sejmiki, gdzie wprowadzony mechanizm zadziałał na rzecz PO. Można rzec - jest Bóg na niebie i karze za pychę.
Między Siedlcami a MSWiA
Potem było kilka sygnałów słabszych. Gdy zaginęli policjanci, którzy podwozili do Siedlec nadzorującego policję dyrektora departamentu z MSWiA, minister Ludwik Dorn mówił, że nie powinni tego robić, że wobec ich przełożonych zostaną wyciągnięte konsekwencje, bo zostali wysłani poza rewir. Bo w ramach rewiru koleżeńskie podrzucenie przy okazji radiowozem może się zdarzyć...
Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, jak barwnie drwiłby poseł opozycji Ludwik Dorn, gdyby słowa te wymknęły się ministrowi Krzysztofowi Janikowi i rzecz dotyczyła jego podwładnych. Szef MSWiA wyciągnął potem surowe konsekwencje: ani szef komisariatu, ani dyrektor departamentu nie pracują już na swoich stanowiskach. Jednak sprawa ta pokazuje, że wysokim zaufanym urzędnikom powołanym przez PiS instynkt państwowy automatycznie, natychmiastowo i oczywiście wykluczający takie pomysły jak kurs do Siedlec radiowozem bywa obcy. I że sam szef MSWiA łagodniej patrzy na coś, co widziałby z całą ostrością, siedząc w ławach opozycji. To powinno być dla PiS sygnałem ostrzegawczym.
Nominacje z kaprysu
Ostatnie dni przyniosły wydarzenia jeszcze smutniejsze, bo niedające nadziei na korektę. Najpierw premier Jarosław Kaczyński publicznie wyliczał oferty dla bezrobotnego Kazimierza Marcinkiewicza - że może mieć propozycje w rządzie albo w spółce Skarbu Państwa. Potem były premier, nie mogąc dostać odpowiednio wysokiego jak na swoje ambicje stanowiska w rządzie, wybrał biznes. Jarosław Kaczyński skierował go na fotel prezesa PKO BP. Wszystko toczyło sięprzy podniesionej kurtynie, budząc zażenowanie tak swobodą, z jaką premier decyduje o obsadzie kierownictwa banku, jak i kaprysami Marcinkiewicza. Teraz przy nadal podniesionej kurtynie były premier zdobywa od kilku tygodni doświadczenie bankowe jako doradca p.o. prezesa banku, bo jak wiadomo, wcześniej nie miał go nawet na jotę.
Czym to się różni od obyczajów panujących w SLD? Chyba tylko tym, że tamci działali dyskretniej. Raz tylko Wiesławowi Kaczmarkowi z SLD, gdy powoływał na szefa Polskich Sieci Energetycznych polityka PSL Stanisława Dobrzyńskiego, wyrwało się: "Staszek chciał spróbować sił w biznesie, dlaczego miałem mu nie dać szansy?". Najwyraźniej teraz "Kazik chciał się sprawdzić w bankowości". Dlaczego Jarosław Kaczyński miał nie dać mu szansy? Lider PiS sądzi pewnie, że to niezłe posunięcie, bo bezczynnego, a do tego niezwykle popularnego polityka spycha na boczny tor. Ale to myślenie doraźne i w kategoriach strategii partyjnej. W myśleniu o państwie to zawstydzające posunięcie. Wystarczy wyobrazić sobie, co mówiłby lider opozycji Jarosław Kaczyński, gdyby premier Marek Belka powoływał na szefa PKO BP Włodzimierza Cimoszewicza. Jak by to nazwał?
Finansista z czystą kartą
I najświeższa sprawa - Sławomir Skrzypek jako prezes Narodowego Banku Polskiego. Nic nie ujmując doświadczonemu działaczowi politycznemu i jednemu z najbardziej sprawdzonych współpracowników Lecha Kaczyńskiego, trzeba powiedzieć, że na szefa NBP nadaje się on dokładnie w takim samym stopniu jak na ministra ochrony środowiska. Ma pojęcie o zarządzaniu i ekonomii - to może go tam rzucić? - można by zakpić. A jak określił to Marek Kuchciński z PiS - Sławomir Skrzypek to kandydat "perspektywiczny".
Trudno zrozumieć, dlaczego Prawo i Sprawiedliwość nie znalazło kandydata na szefa NBP spoza listy członków i sympatyków partii. Ważni politycy PiS - m.in. Przemysław Gosiewski czy Aleksander Szczygło z Kancelarii Prezydenta - sugerują na dodatek, że rozpatrywano kilkanaście osób z doświadczeniem naukowym i dorobkiem, ale większość miała "poważne kłopoty z przeszłością przed 1989 rokiem". To dość czytelny (i zapewne w intencji mówiących usprawiedliwiający) dla wyborców sygnał, że nie było kandydatów bez kłopotów z lustracją.
Trudno uwierzyć, że w całym kraju nie znalazłby się żaden wybitny finansista z czystą kartą. Łatwiej, że PiS nie chciało ryzykować powoływania kogoś, kto nie był "sprawdzony bojem" przez lata współpracy z braćmi Kaczyńskimi. Smutne to, bo pokazuje nie tylko szczupłość kadr PiS i specjalistów, których partia ma w swoim otoczeniu, ale też stricte partyjny i dość cyniczny sposób myślenia o najważniejszych instytucjach państwowych.
Te historie powinny zapalić w głowach liderów PiS światełka alarmowe. Rządzący najwyraźniej tracą instynkt, który jeszcze przedrokiem nakazywał im głoszenie potrzeby zmiany myślenia o państwie. Coraz bardziej upodabniają się do poprzednich ekip. Kolejnym wymownym tego sygnałem stanie się być może wymiana prezesa TVP. Wedle powtarzających się informacji Bronisława Wildsteina zastąpić ma Andrzej Urbański, jeszcze niedawno szef Kancelarii Prezydenta. Bez względu na to, czy Wildstein radzi sobie w TVP czy nie, zamiana go na prezydenckiego polityka będzie oznaczać, że dla PiS doraźne interesy partyjne sąważniejsze od budowy niezależnych instytucji.
Syndrom oblężonej twierdzy odbiera PiS zdolność racjonalnego myślenia i zimnego analizowania kolejnych posunięć oraz przewidywania ich konsekwencji. Być może to ostatni moment, aby zejść z równi pochyłej. Jeśli PiS nie wróci do standardów głoszonych w czasach opozycji, nic nie zdoła go uratować. Wyborcy pewnie mogą wiele wybaczyć, ale na pewno nie wybaczą jednego - zdrady haseł sanacji państwa, z jakimi PiS szło do wyborów.
Joanna Lichocka RZECZPOSPOLITA 16.01.2007

Anonimowy pisze...

Podpisuję sie pod powyższą wypowiedzią obiema rękami i nogami. Nie jestem lewakiem i jak napisałem na blogu Geralta - nie jestem pisożercą - niekiedy wręcz przeciwnie.
Jednak osoba pana Skrzypka jawi się żenująco słabo - nawet biorąc poprawkę na stres, tak jak to przedpośca napisał.
Zwróć uwagę, że nie mówię, jaki z niego będzie prezes. Natomiast kandydatura słabiutka.