środa, 21 listopada 2007

Wunderwaffe Platformy

Władysław Bartoszewski odbierze dziś nominację na sekretarza stanu w Kancelarii Premiera. Będzie specjalnym pełnomocnikiem premiera ds. trudnych i ważnych w polityce zagranicznej.

"To nasza wunderwaffe, osoba, która ma niesamowity potencjał i siłę rażenia." - powiedział Jacek Saryusz-Wolski (PO) o prof. Władysławie Bartoszewskim.

O tak, poznaliśmy ten niesamowity potencjał rażenia choćby na konwencji PO, gdzie profesor pluł tak, że aż operatorzy kamer musieli przecierać obiektywy:

Nie wierzcie frustratom czy dewiantom psychicznym, którzy swoje problemy psychiczne odreagowują na narodzie. Ja chcę umrzeć w kraju wolnym i stabilnym! Kategorycznie wypraszam sobie lżenie Polski przez niekompetentnych członków rządu, niekompetentnych dyplomatołków!



Życzę sukcesów w dyplomacji panie profesorze*!

*) Władysław Bartoszewski zakończył edukację na maturze.

31 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Gdy się podkrada czyjeś idee i pomysły (w tym przypadku moje) to należy zachować i elegancję...

ckwadrat pisze...

Mogłabyś jaśniej Venisso..

Anonimowy pisze...

Bartoszewski Ci podkrada?
Venisso, czy czujesz, że ktoś kradnie Twoje myśli?

Idyjotka pisze...

@ckwadrat
Dokładnie taki sam komentarz zostawiony przez kogoś podszywającego się pod Venissę był u mnie na blogu.

Wystarczy kliknąć w nick - nie jest to link do profilu, ale do strony.

Anonimowy pisze...

Bartoszewski nie jest żadnym profesorem.

ckwadrat pisze...

Wiem, ma tylko maturę. Ale już nie chciałem się nad nim pastwić.. ;)

ckwadrat pisze...

> Idyjotka - dzięki, nie zwróciłem uwagi. Chyba napiszę do Google, bo mam dość tych numerów. Albo niech Veniss zrobi z tym porządek, bo to od niej się zaczęło..

Anonimowy pisze...

Nie oskarżajcie mnie o zbereźne czyny. Jestem chora i to dosyć poważnie, powinniście mi raczej współczuć.
Pozdrawiam, Veni

Anonimowy pisze...

Post scriptum:
A ja jednak mam poważne wątpliwości, co co wesolutkiej idyotki, atakowała mnie parę razy nieskutecznie (vide jej głupiutkie wpisy na moim blogu), to mnie teraz podszczypuje od tej strony.
Narazie pa!
Odezwę się - mam nowy temat - kiedy już będzie lepiej ze mną...

Venissa pisze...

Ckwadracie, namierz gościa i zgłoś go do administratora

ckwadrat pisze...

Ha, nie będzie to takie łatwe, to nie Salon24 :). To jest luka w tym systemie. No bo wątpię, żeby to była celowa funkcjonalność tej platformy blogowej. Ale zgłoszę to w wolnej chwili do Google Polska.

Venissa pisze...

Ale zgłoś do administratora internetu, z którego korzysta ten gościu. On prawdopodobnie jest z Gdyni. Przecież łatwo jest go namierzyć. Resztę odpowiedzi znajdziesz wiesz gdzie...Proponuję resztę konwersacji prowadzić tam, gdzie powinna mieć miejsce; a to co napisaleś powyżej skasować.

ckwadrat pisze...

Venisso - spoko, Google sobie poradzi ;). To ich platforma.

Anonimowy pisze...

Wiem, ma tylko maturę. Ale już nie chciałem się nad nim pastwić.. ;)

pastwić ? Jesteś małą gnidą c2, która tendencyjnie wykoślawia pewne fakty. Bartoszewski nie skończył studiów to prawda ale brakiem przyzwoitości jest pominiecie powodu dlaczego tak się stało. Bartoszewski jest profesorem i tylko zaślepieni niezrozumiałą nienawiścią tacy ludzie ja ty i tobie podobni plotą bzdury, że czarne jest czarne a białe jest białe

Piotruś pisze...

Przypominanie, że Bartoszewski ma tylko maturę jest po pierwsze trochę nie na miejscu (sugeruje niski poziom intelektualny profesora), a poza tym jest naciągane - każdy, kto wykaże się odrobiną dobrej woli, znajdzie w jego życiorysie trzy próby skończenia studiów. Ale czy to naprawdę jest istotą argumentacji? Gdyby profesor miał tytuł naukowy, na pewno znalazłoby się sporo takich, którzy określiliby profesora mianem wykształciucha.
To tyle na ten temat, pozdrawiam.

Geralt pisze...

a ja proponuje obrazek wkleić w profilu i skonczy sie podszywanie;)

Anonimowy pisze...

O tym, kto jest profesorem, decydujemy MY :):):)
Bartoszewski walnie przyczynił się do zwycięstwa platformy, bo rozgrzeszył swoim autorytetem chamstwo i agresję "wykształciuchów". Tym samym wyzerował swoje konto w banku autorytetów. Przekazał też Platformie swój życiorys w zastaw, w zamian za możliwość odbycia ostatniego benefisu. Smutne.
"Złe sobie daje świadectwo, kto cudze wyszydza kalectwo", więc nie będę pisał o starczych zmianach, których objawem jest przekonanie o własnej nieomylności, skłonność do ględzenia, złośliwość i krzykliwość. Jeszcze gorsze daje sobie świadectwo, kto biednego seniora bezlitośnie wykorzystuje w polityce.
PS
Będąc na Wyspach Tusk zapomniał zapytać Irlandczyków, czy czuli się kiedykolwiek "brzydką panną"?
Wolę, żeby mnie PO z Bartoszewskim nie wydawali za mąż na swoich zasadach.

Piotruś pisze...

@dixi

Nie do końca decydujemy 'my'. Profesor Bartoszewski jest tak nazywany chociażby ze względu na doktoraty honorowe.
A reszta to kwestia szacunku - szanujesz - nazywasz profesorem, nie szanujesz albo nie widzisz takiej potrzeby - nie nazywasz i nie ma problemu.
Nie przypuszczam, żeby się profesor o to obrażał.

Anonimowy pisze...

Senat KUL postanowił przyznać doktorat honoris causa Władysławowi Bartoszewskiemu. Można tylko zdumiewać się decyzją ludzi, którzy postanowili tak mocno uhonorować Bartoszewskiego, akurat po wielkiej serii jego jakże niegodnych wystąpień polityczno-propagandowych, pełnych wrzasków i wyzwisk pod adresem ludzi inaczej niż on myślących. Szafowanie obelgami w stylu "dyplomatołków", którzy "szmacą kraj", można tylko tłumaczyć głębokimi kompleksami Bartoszewskiego, maturzysty, bezprawnie nazywanego profesorem. Za swe tak tendencyjne i wrzaskliwe zaangażowanie w kampanii wyborczej po stronie Platformy doczekał się Bartoszewski arcyhojnych pochwał Donalda Tuska. Został przez niego wywindowany jako rzekomy "najlepszy polski życiorys", "najlepsza polska biografia".

W tym miesiącu ukaże się moja prawdziwie szokująca książka "O W. Bartoszewskim bez mitów", która pokaże całą prawdę o tym historyku-polityku. Pokażę na bardzo mocno udokumentowanych przykładach, jak wielkie skazy zaciążyły w ostatnich paru dziesięcioleciach na tym "najpiękniejszym życiorysie". Skazy te jakże poważnie przyćmiły rzeczywiste wcześniejsze zasługi Bartoszewskiego z poprzednich lat. Pokażę w swojej książce samochwała, skrajnie wyolbrzymiającego kosztem innych swoje zasługi z doby wojny. Pokażę łowcę nagród i odznaczeń, robiącego to na naprawdę niebywałą skalę. Nieprzypadkowo w niemieckich kręgach naukowych od dawna nazywają Bartoszewskiego "Preisjäger" (łowcą nagród). Pokażę fatalnego ministra-nieudacznika, który zawsze starał się, jak mógł, unikać stanowczej obrony Polski i Polaków, tym chętniej za to prowadząc politykę "na klęczkach" przed Niemcami i Izraelem. W oparciu o rozliczne przykłady pokażę postać osoby mijającej się z prawdą, porównując np. dwa całkowicie sprzeczne ze sobą (z 2000 i 2006 r.) kłamliwe tłumaczenia Bartoszewskiego na temat jego haniebnego milczenia w izraelskim Knesecie w grudniu 2000 roku. Przypomnę zdumiewający fakt sprzeciwienia się W. Bartoszewskiego jako sekretarza kapituły Orła Białego przyznaniu tego odznaczenia pośmiertnie generałowi Augustowi Emilowi Fieldorfowi i rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu. Przypomnę liczne, tak niegodne przystosowania się Bartoszewskiego do niemieckich oczekiwań w poglądach na historię i współczesność. Przystosowaniom tym towarzyszyło jakże uzasadnione oczekiwanie Bartoszewskiego na różne zaszczyty ze strony niemieckiej, od dobrze opłacanych wykładów i honorariów po nagrody i odznaczenia. Przypomnę choćby fakt, że niemiecka Fundacja Boscha hojnie wsparła kwotą aż 132 tys. marek pracę W. Bartoszewskiego nad wspomnieniami na temat porozumienia polsko-niemieckiego (wg M. Goss: Klientyzm, czyli polityka i pieniądze, "Nasz Dziennik" z 30 marca 2007).
W nieustającej pogoni Bartoszewskiego za nagrodami i odznaczeniami znalazł się epizod szczególnie haniebny - niegodne Polaka przyjęcie złotego medalu ku czci śmiertelnego wroga Polski - niemieckiego ministra spraw zagranicznych Gustawa Stresemanna.

Antypolski wyczyn W. Bartoszewskiego
Do wspomnianego, tak skandalicznego wydarzenia doszło 15 listopada 1996 r. w Moguncji. Bartoszewski uroczyście przyjął złoty medal z rąk niemieckiego ministra spraw zagranicznych RFN Klausa Kinkla (por. Wolny czyni dobro. Laudacja wygłoszona przez ministra spraw zagranicznych RFN Klausa Kinkla 15 listopada 1996 r. z okazji wręczenia profesorowi Władysławowi Bartoszewskiemu złotego medalu Towarzystwa im. Gustawa Stresemanna, "Gazeta Wyborcza", 5 grudnia 1996 r.). Bartoszewski przyjął medal, pomimo że jako historyk musiał znać podstawowe, dość przygnębiające fakty z życia Stresemanna. Musiał wiedzieć, że Stresemann jako minister spraw zagranicznych Niemiec w latach 1923-1929 był bardziej zachłanny w agresywnych roszczeniach terytorialnych wobec Polski niż Adolf Hitler w 1939 roku. Hitler żądał od Polski Gdańska i "korytarza" przez polskie Pomorze. Stresemann żądał od Polski zarówno Gdańska i "korytarza", jak i polskiego Śląska i wielkiej części Wielkopolski. Aby doprowadzić do wymuszenia na Polsce oddania Niemcom tych ziem, Stresemann wszczął w 1925 roku wojnę celną z Polską, która szybko przekształciła się w wojnę gospodarczą dla wyniszczenia Polski. Wszczynając ten konflikt, Stresemann sądził, że jeśli Niemcy doprowadzą nasz kraj do ruiny gospodarczej, to ulegniemy ich wszystkim zaborczym żądaniom. Pełen nienawiści do Polski i Polaków, Stresemann konsekwentnie dążył do całkowitego izolowania Polski w Europie, począwszy od nader zręcznie wynegocjowanego przez niego układu w Locarno w 1925 roku. Układ ten zagwarantował trwałość granicy między Francją i Niemcami, pozostawiając bez żadnych gwarancji dla Polski naszą granicę z Niemcami, którym otwarto w ten sposób drogę ekspansji na wschód.
Aby pokazać jak najpełniej całą prawdę o roli G. Stresemanna jako śmiertelnego wroga Polski, przytoczę w tym szkicu wymownie charakteryzujące go fragmenty publikacji kilkunastu autorów, wydanych zarówno w języku polskim, jak i w większości w językach obcych: niemieckim, francuskim, angielskim i hiszpańskim. Będą to przeważnie cytaty z opinii bardzo znanych historyków polskich i zagranicznych. Pokażą one, do jakiego stopnia Stresemann był zarówno wrogiem Polski, jak i niemieckim agresywnym nacjonalistą, który poprzez swoje działania utorował drogę do podbojów Hitlera. Mam nadzieję, że po dokonanym przeze mnie przedstawieniu ogromnego antypolskiego "dorobku" Stresemanna Czytelnicy zaczną się zastanawiać nad "tajemniczymi" motywami, jakie skłoniły Bartoszewskiego do przyjęcia medalu ku czci niemieckiego polakożercy. Niech Czytelnicy sami uznają, czy uroczyste przyjęcie przez Bartoszewskiego złotego medalu ku czci śmiertelnego wroga Polski - Stresemanna, było zgodne z jakimikolwiek normami, które powinny obowiązywać uczciwego Polaka-patriotę. W mojej opinii, wspomniany postępek Bartoszewskiego był wyczynem antypolskim, zasługującym wyłącznie na potępienie.

Stresemanna wrogość do Polski
Uwagi na temat zajadłej, niepohamowanej wrogości Stresemanna można znaleźć w rozlicznych pracach polskich i zagranicznych historyków. Zacznę od przypomnienia, jak oceniał rolę Stresemanna jeden z najwybitniejszych historyków polskich ostatniego półwiecza prof. Janusz Pajewski, członek Polskiej Akademii Umiejętności, znakomity znawca historii Niemiec i stosunków polsko-niemieckich. Otóż w szkicu, opublikowanym w Poznaniu w 1959 roku, Pajewski bez ogródek pisał o "niezbicie agresywnym, antypolskim charakterze polityki Stresemanna" (por. J. Pajewski: "Z najnowszych badań nad polityką Gustawa Stresemanna", Poznań 1959, s. 61). We wcześniejszej pracy prof. Pajewskiego (z 1957 r.) można było znaleźć jednoznaczne stwierdzenie, że jednym z celów polityki Stresemanna było "zniszczenie Polski". Według Pajewskiego, "Walka z Polską w polityce Stresemanna zajmowała miejsce naczelne" (podkr. J.R.N.) (por. J. Pajewski: "Polityka Gustawa Stresemanna w świetle najnowszych badań", Poznań 1957, s. 172). Profesor Pajewski zacytował w swym szkicu z 1959 r. wyrażoną na temat Stresemanna opinię znanego niemieckiego historyka Ericha Eycka ("Geschichte der Weimarer Republik", Stuttgart 1956, t. II): "Jak wszyscy niemieccy nacjonaliści, Stresemann odnosił się do Polaków z nienawiścią i pogardą. Wydawało mu się rzeczą słuszną i naturalną, że Niemcy panowali nad Polakami, ale poczytywał za perwersję, gdy Polacy panowali nad Niemcami. Usunięcie tych perwersyjnych stosunków uważał za rzecz bardzo pożądaną. Należałoby się z tym pogodzić (mit in Kauf nehmen) nawet wtedy, gdyby potrzebna była do tego przemoc wojskowa" (por. J. Pajewski: "Z nowszych badań...", s. 60).
Na stałą wrogość G. Stresemanna do Polski jednoznacznie wskazuje również autor wydanej w USA syntezy historii niemiecko-polskich stosunków w latach 1918-1933 Harald von Riekhoff. Pisze, że Stresemann "nie miał żadnych skrupułów w graniu na antypolskich sentymentach" (s. 112), że "antypatia Stresemanna do Polski była silnie zakorzeniona" (s. 265), że Stresemann "realizował cel rewizji granicy polsko-niemieckiej z niezachwianą wytrwałością" (s. 263).
Już w czasie pierwszej wojny światowej Gustaw Stresemann dawał wielokrotnie wyraz swej niechęci do Polski i Polaków. W 1916 r. wyrażał wrogi stosunek do stworzenia Królestwa Polskiego (por. P. Madajczyk: "Polityka i koncepcje polityczne Gustawa Stresemanna wobec Polski (1915-1929)", Warszawa 1991, s. 18, 33, 34). W 1918 r. Stresemann wyraźnie akcentował, że jego zdaniem "Ukraina stanowiła potencjalnie lepszego sojusznika, niż Królestwo Polskie" (por. tamże, s. 36). Po zawarciu pokoju brzeskiego, w czasie sporu z posłami polskimi w Reichstagu, jednoznacznie poparł oderwanie Chełmszczyzny od Polski (por. tamże, s. 35). Ustosunkowując się do Polski i Polaków z niechęcią, połączoną z poczuciem wyższości, twierdził: "Także w historii narodów i państw działa ostatecznie zasada sprawiedliwości. Tak duży naród, jakim był naród polski, nie upada bez własnej winy (...). Cała historia pokazuje, że ostatecznie upadek Polski miał podstawy we własnym braku sprawiedliwości społecznej, we własnej niezdolności Polski do ukonstytuowania swej państwowości" (por. tamże, s. 37).
Gardząc Polakami, Stresemann nie chciał pogodzić się z utraceniem na ich rzecz przez Niemcy wielkich obszarów w oparciu o postanowienie traktatu wersalskiego. Stwierdzał, że "to, co uczynił traktat [wersalski - J.R.N.] z Niemiec, to rozerwane na części państwo - bez władzy, bez prawa, bez honoru, na wieczne czasy skazane na ciężką pracę, rządzone przez obce narody, jak przez właściciela niewolników. Być może zginiemy, jeżeli nie podpiszemy układu. Ale wszyscy mamy wrażenie, że na pewno zginiemy, jeżeli go podpiszemy" (por. tamże, s. 17). W czasie powstań śląskich Stresemann należał do zwolenników zdecydowanej akcji militarnej przeciw Polakom na Górnym Śląsku. Wystąpił później nawet z propozycją, by dzień przekazania Górnego Śląska Polsce ogłosić w Niemczech dniem żałoby narodowej (por. tamże, s. 43).

Jak Stresemann utorował drogę Hitlerowi
Przeciwnicy niemieckiego militaryzmu niejednokrotnie wskazywali na jednoznacznie wyraźną rolę Gustawa Stresemanna w utorowaniu drogi dla hitlerowskich agresji. Pisał o tym m.in. polski autor Jan Kaczmarek w wydanej po hiszpańsku w Santiago de Chile w 1943 roku książce "Paz belifera Alemania 1919-1939" (na s. 150 Kaczmarek cytował wymowny tekst publikacji Stresemanna z "Jahrbuch für Auswärtige Politik" w 1929 r., głoszący, że niemiecka polityka musi zapewnić Lebensraum dla narodu niemieckiego" [podkreślenie J. Kaczmarka]). Jak więc widzimy, Stresemann używał tego samego, co Hitler, określenia o potrzebie przestrzeni życiowej dla Niemiec. Kaczmarek akcentował również (op. cit., s. 151-158) rolę Stresemanna w wykorzystaniu niemieckiej mniejszości jako swego rodzaju "piątej kolumny" w krajach sąsiednich. W tym samym 1943 r. z ogromnie ostrą krytyką roli Stresemanna wystąpił niemiecki socjaldemokrata F.K. Bieligk, były więzień nazistowskiego obozu koncentracyjnego w Sachsenburg. W przełożonej na angielski książce "Stresemann. The German Liberals Foreign Policy" (London 1943 r.) Bieligk pisał bez ogródek o skrajnym poparciu Stresemanna dla agresywnej polityki Niemiec już w czasie pierwszej wojny światowej, cytując (na s. 11) m.in. jego wojownicze, militarystyczne wystąpienie na spotkaniu przemysłowców w Saksonii 28 października 1917 roku: "Decyzje Paryskiej Konferencji Ekonomicznej mogą być narzucone pokonanym Niemcom. My jednak nie jesteśmy pokonani (...). Nieważne, jaką postawę przyjmuje się indywidualnie w sprawie rozszerzenia naszych granic, ale ktoś, kto oddałby Belgię bez zagwarantowania nam najpierw wolności gospodarczej, zasługuje na powieszenie". Bieligk przypomniał (s. 38), że Niemcy opanowały Belgię, drastycznie łamiąc prawo międzynarodowe. Nie przeszkadzało to Stresemannowi w głoszeniu poglądów, że nie będzie powrotu do status quo w odniesieniu do Belgii i tego, że "w każdych warunkach warunki pokojowe muszą odzwierciedlać wojskową, polityczną i gospodarczą nominację Niemiec". Już wcześniej - 25 lipca 1915 r. Stresemann powiedział na zjeździe swej partii w regionie Nadrenii: "Musimy stać się prawdziwie silni, dlatego musimy bezlitośnie osłabić naszych wrogów, tak żeby żaden wróg nie ośmielił się na ponowny atak przeciw nam. Dlatego nie podlega dyskusji to, że musi dojść do zmian granic zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie" (por. F. K. Bieligk: op. cit., s. 38). Bieligk przypomniał również konsekwentnie agresywne stanowisko Stresemanna wobec sąsiadów Niemiec, na czele z Polską. Pisał (s. 55), że Stresemann publicznie oświadczył, iż "żaden z naszych niemieckich braci na Wschodzie nie wierzy, że polskie państwo się utrzyma", czym wywołał "burzę oklasków". Bieligk opisywał również (s. 72-73) konsekwentne zakulisowe działania Stresemanna dla wzmacniania potajemnej remilitaryzacji Niemiec, dziwiąc się, że takiemu politykowi przyznano Pokojową Nagrodę Nobla!

Jak Stresemann dążył do zrujnowania Polski
Profesor J. Pajewski pisał, charakteryzując politykę Stresemanna w oparciu o jego poufną instrukcję dla ambasadora Rzeszy w Londynie z 26 kwietnia 1926 r.: "Dokument ten jest syntezą i zarazem najlepszą charakterystyką polityki Stresemanna. Gdy nie ma siły zbrojnej i gdy zdobyczy nie sposób osiągnąć przemocą, trzeba za wszelką cenę przeciwdziałać stabilizacji stosunków w Europie Środkowej, utrzymywać stan ciągłej niepewności i niepokoju. Czy taka polityka leżała u źródeł drugiej wojny światowej? Odpowiedź nieuprzedzonego, bezstronnego obserwatora jest jasna i oczywista". Pajewski przypomniał, że Stresemann we wspomnianej poufnej instrukcji dla niemieckiego ambasadora z 26 kwietnia 1926 r. rozwinął szerzej program polityki wobec Polski. Niemieckie żądania rewizji granic z Polską będą mogły być zrealizowane dopiero wtedy, gdy "ekonomiczna i finansowa katastrofa Polski osiągnie punkt szczytowy". Dopóki bowiem Polska nie znajduje się na skraju przepaści, "żaden rząd nie będzie w stanie zaryzykować porozumienia z nami". Dlatego polityka niemiecka musi dążyć do tego, aby odroczyć "odbudowę finansową Polski do chwili, gdy kraj ten dojrzeje do układu w sprawie granic, zgodnego z naszymi życzeniami, i dopóki nasza siła odpowiednio się nie wzmocni". Życzenia niemieckie streszczały się w "odzyskaniu nieograniczonej suwerenności nad Korytarzem, Górnym Śląskiem i pewnymi częściami Śląska środkowego. Należy więc działać w tym kierunku, aby angielskie i amerykańskie koła finansowe nie wspomagały Polski, tak samo należy przeciwdziałać wszelkiej akcji Ligi Narodów w tej sprawie" (por. J. Pajewski: "Z nowszych...", s. 63. Zob. na ten temat również wcześniejszą, gruntownie udokumentowaną pracę historyka Z.J. Gąsiorowskiego: "Stresemann and Poland after Locarno", publikowaną na łamach "Journal of Central European Affairs", vol. XVIII, nr III, October 1958, s. 298).
Latem 1925 roku Stresemann, dążąc do zrujnowania gospodarczego Polski, rozpoczął z naszym krajem wojnę celną, która szybko przerodziła się w wojnę gospodarczą. Niemiecki historyk Wolfgang Ruge cytował napisaną w owym czasie niezwykle agresywną antypolską ocenę urzędnika wschodniego wydziału niemieckiego MSZ, głoszącą, iż: "50 procent polskiego eksportu kierowane jest do Niemiec, podczas gdy do Polski kierowane jest zaledwie 5 procent niemieckiego eksportu. Nic nie stracimy więc na tej wojnie handlowej, podczas gdy Polacy pójdą na dno! Bez rewizji w sprawie Korytarza żadnego układu handlowego z Polską, tylko wojna handlowa na noże!" (cyt. za W. Ruge: "Stresemann. Ein Lebensbild", Berlin 1966, s. 185). W ramach wydanej Polsce wojny gospodarczej Niemcy objęły zakazami przywozu aż 57 proc. dotychczasowego eksportu Polski do tego kraju (wg T. Kozłowski: "Historia Republiki Weimarskiej 1919-1933", Poznań 1997, s. 173). Gustaw Stresemann liczył na to, że w następstwie restrykcji niemieckich "cały organizm państwowy Polski popadnie w niemoc" (por. tamże, s. 173).
Coraz ostrzejsza walka gospodarcza Rzeszy Niemieckiej z Polską przyczyniła się do katastrofalnego spadku wartości złotego i związanego z tym załamania się nowej polskiej waluty (por. S. Kowal: "Partnerstwo czy uzależnienie? Niemieckie postawy wobec stosunków gospodarczych z Polską w czasach Republiki Weimarskiej", Poznań 1995, s. 18). Wbrew przewidywaniom G. Stresemanna i innych niemieckich polityków nie doszło do całkowitego załamania polskiej gospodarki. Bardzo wielką rolę w jej uratowaniu odegrały działania Banku Polskiego dla obrony zachwianej pozycji złotego. Wykorzystując olbrzymie aktywa Banku, wysłano za granicę 2/5 zapasów złota, jako zastaw środków zaangażowanych w obronę złotego (por. S. Kowal: op. cit., s. 19). Niemcy próbowali jednak zablokować starania polskiego rządu i Banku Polskiego o wzmacniające polski system walutowy pożyczki w instytucjach bankowych Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Jak pisał Stefan Kowal (op. cit., s. 73-74): "Główną odpowiedzialność za niemiecką akcję wobec polskich starań ponosił minister spraw zagranicznych Rzeszy Gustaw Stresemann. On podejmował miarodajne decyzje, obowiązujące nie tylko podległy mu resort, ale również inne zaangażowane osobistości. Drugą osobą, zaangażowaną w akcji przeciwdziałania polskim zabiegom o pożyczkę był Hjalmar Schacht. Uchodził on za mającego znajomości wśród wpływowych sfer finansjery. Według niektórych opinii, znajomości te wykorzystywał w całej rozciągłości przeciwko Polsce (...). Prewencyjna aktywność dyplomatyczna przeciw polskim staraniom o kredyty istniała już wcześniej. Już w pierwszej połowie 1925 roku udało się Niemcom powstrzymać wypłatę drugiej transzy pożyczki dla Polski z amerykańskiego Banku Dillon Read & Co. Z przyobiecanej pierwotnie sumy 50 mln dolarów formalnie przyznana kwota wyniosła 35 mln". Szczególnie skutecznie blokowali wysłannicy Stresemanna polskie zabiegi o kredyty w Wielkiej Brytanii. Wykorzystali tu germanofilską postawę gubernatora głównego banku angielskiego Montagu Normana. Poparł on niemieckie stanowisko, uzależniające wszelką pomoc finansową dla Polski "w interesie pokoju" od "odpowiedniej" korektury granicy polsko-niemieckiej (wg W. Ruge: op. cit., s. 185).
Wbrew niemieckim oczekiwaniom polskie zabiegi o kredyty miały jednak już wkrótce przynieść wielki sukces - podczas bardzo dobrze przygotowanej wizyty wiceprezesa Banku Polskiego Feliksa Młynarskiego w Nowym Jorku w listopadzie - grudniu 1925 roku. W czasie tej wizyty powstał najważniejszy dla Polski projekt pożyczki w wysokości 100 mln dolarów w zamian za wydzierżawienie monopolu tytoniowego. Pożyczkodawcą miał być Bankers Trust, należący do potężnego koncernu Morgana. Wstępne porozumienie z Bankers Trust wyraźnie wzmocniło pozycję Polski w amerykańskim świecie bankierskim. Znacząco ułatwiło uzyskanie później przez rząd polski pożyczki stabilizacyjnej od międzynarodowego konsorcjum banków (por. S. Kowal: op. cit., s. 75). Skuteczne zabiegi Polski o kredyty amerykańskie przekreśliły marzenia Stresemanna o doprowadzeniu do ruiny gospodarczej Polski.
O fiasku niemieckiej strategii, obliczonej na doprowadzenie do ruiny gospodarczej Polski, zadecydowało również nieoczekiwane wystąpienie bardzo pomyślnej dla nas koniunktury na polski węgiel. Działający na emigracji historyk polski Zygmunt J. Gąsiorowski tak pisał o tym w wydanej w Stanach Zjednoczonych pracy: "Oczekiwania Stresemanna, liczącego na to, że kryzys ekonomiczny w Polsce osiągnie takie rozmiary, że zmusi nas do przyjęcia niemieckich warunków, okazały się przedwczesne. Strajk brytyjskich górników okazał się dobrodziejstwem dla polskiego przemysłu węglowego, który dotąd w wielkiej mierze zależał od niemieckiego rynku. Teraz dla polskiego rynku otworzył się rynek skandynawski i inne rynki, a wzrost polskiego eksportu wywarł zbawienny wpływ na polską gospodarkę (...)" (por. Z.J. Gąsiorowski: "Stresemann and Poland...", s. 300).
Istnieją uargumentowane opinie, że wysuwane przez Stresemanna i jego rewizjonistycznych kolegów skrajne niemieckie roszczenia terytorialne wobec Polski w owym czasie negatywnie wpłynęły na efekt niemieckich działań gospodarczych przeciw Polsce. Stefan Kowal pisze wprost (op. cit., s. 81): "Być może, iż nader duży obszar Polski, jaki nimi [roszczeniami terytorialnymi - J.R. N.] objęto, wywołał odwrotny skutek od oczekiwań niemieckich i w gruncie rzeczy miał pozytywny skutek na postawy pożyczkodawców". Przypomnijmy raz jeszcze, że ówczesne żądania terytorialne Stresemanna i jego rewizjonistycznych podwładnych bardzo znacząco przebijały wysunięte pod adresem Polski w 1939 r. żądania Adolfa Hitlera. Brzmiały one następująco - wg instrukcji do prowadzenie rozmów z ambasadorem W. Brytanii w Niemczech lordem E. V. D. Abernonem, skierowanej do sekretarza stanu w Auswärtiges Amt Carla von Schuberta 27 lutego 1926 roku: "Zwrot Gdańska, Pomorza ('korytarz') z okręgiem nadnoteckim, tzn. do linii Poznań - Toruń, dalej okrojenie Wielkopolski do linii na zachód od Poznania, przy czym sam Poznań z okolicą miał pozostać przy Polsce. Jeżeli chodzi o Śląsk, to żądania objęły Górny Śląsk oraz mniejsze obszary na tzw. Śląsku środkowym, w powiatach Namysłów, Góra i Syców" (wg S. Kowal: op. cit., s. 81).
W instrukcji znalazło się stwierdzenie, że według poglądów rządu Niemiec "tylko w całości zwrot wyżej wymienionych obszarów doprowadzi do ostatecznej ugody między Niemcami a Polską". Podobny zakres rewizji granic powtórzył G. Stresemann 19 kwietnia 1926 roku w ściśle tajnej instrukcji dla ambasady niemieckiej w Londynie. W instrukcji położono silny nacisk na argumenty rewizji i konieczność jej przeprowadzenia, natomiast nie precyzowano pojęć "korytarza" i Śląska; z kontekstu wynikało, że pod pojęciem "korytarza" rozumiano nie tylko Pomorze, ale także północne rejony Wielkopolski położone nad Notecią. Tak znaczne okrojenie Wielkopolski miało na celu stworzenie "pomostu między Niemcami Środkowymi a Prusami Wschodnimi. (...) Okrojenie Wielkopolski obejmowało zachodnie i południowo-zachodnie powiaty, gdzie element niemiecki (...) nie przeważał (...). Rozmiary rewizji na Śląsku środkowym odnosiły się do tych części powiatów namysłowskiego i sycowskiego, które decyzją Traktatu Wersalskiego przyłączone zostały do Polski z racji zamieszkiwania tam w przeważającej części ludności polskiej, czemu wspomniana instrukcja nie przeczyła" (wg S. Kowal: op. cit., s. 81-82).

Izolacja Polski w Locarno
Największym sukcesem G. Stresemanna w jego nieustającej walce z Polską było doprowadzenie do izolacji naszego kraju w czasie konferencji w Locarno w październiku 1925 roku. Zawarty tam układ w pełni zgodny był z inicjatywą Stresemanna, który godził się na uznanie nienaruszalności zachodnich granic Rzeszy, tj. z Francją i Belgią. Równocześnie jednak zdecydowanie wykluczał udzielenie niemieckich gwarancji uznania nienaruszalności granicy wschodniej z Polską i Czechosłowacją. Stresemann z triumfującą satysfakcją opisywał porzucenie Polski i Czechosłowacji przez Francję i Anglię na konferencji w Locarno, akcentując: "Benes i Skrzyński musieli siedzieć w sąsiednim pokoju dotąd, aż ich wypuściliśmy. Taka była sytuacja tych państw, które dotąd tak rozpieszczano, ponieważ były służącymi innych, ale teraz zostały porzucone w momencie, gdy pojawiła się szansa dojścia do porozumienia z Niemcami" (cyt. za: Z.J. Gąsiorowski, op. cit., s. 292).
W ocenie świetnego znawcy historii polityki międzynarodowej - profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego i członka Polskiej Akademii Umiejętności Henryka Batowskiego: "Locarno było wielkim sukcesem Niemiec, a zwłaszcza Stresemanna. Dla Francji okazało się w rezultacie iluzją. Dla Polski i Czechosłowacji było gorzkim unaocznieniem faktu, że odtąd granice w Europie dzielą się na nienaruszalne i na takie, którym tej cechy nie przyznano (...). W Berlinie sądzono, że układy lokarneńskie otwarły Niemcom drogę do rewizji granic z Polską. Na razie mówiono o tym ostrożnie, gdyż do użycia siły rozbrojone wtedy Niemcy nie byłyby wtedy zdolne. Niczego jednak na przyszłość nie wykluczano i dlatego można powiedzieć, że rok 1939 został zapowiedziany pośrednio czternaście lat wcześniej. Stresemannowi udało się osłabić międzynarodową pozycję Polski (...)" (podkr. - J.R.N.) (por. H. Batowski: "Między dwiema wojnami 1919-1939. Zarys historii dyplomatycznej", Kraków 2001, s. 122).
Czym było Locarno, aż nadto brutalnie w swej szczerości sformułował G. Stresemann podczas posiedzenia rządu 19 października 1925 roku: "Dla mnie Locarno oznacza utrzymanie Nadrenii i możliwości odebrania niemieckich prowincji na Wschodzie" (cyt. za: T. Kozłowski: "Historia Republiki Weimarskiej 1919-1933", Poznań 1997, s. 166). W czasie przemówienia w Berlinie 14 grudnia 1925 r. Stresemann z satysfakcją odnotowywał powszechne rozgoryczenie w Polsce po Locarno, to, że wszystkie dzienniki polskie, za wyjątkiem dwóch organów oficjalnych, stwierdzały, że w ten sposób "przygotowuje się czwarty rozbiór Polski" (por. "Les papiers de Stresemann", Paris 1932, t. II, s. 194).
Nazajutrz po Locarno, 27 listopada 1925 r. Stresemann pisał z ogromną satysfakcją w liście do dr von Keudell: "Dla mnie Locarno oznacza możliwość oderwania od Polski niemieckich prowincji na wschodzie" (por. "Les papiers de Stresemann", Paris 1932, t. II, s. 181). Krakowski historyk, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Józef Buszko tak pisał w ostatnim, czwartym tomie wydanej w 1985 roku syntezy historii Polski ("Historia Polski 1864-1948" Warszawa 1985, s. 300): "Niemiecki minister spraw zagranicznych Gustaw Stresemann usiłował zaraz po Locarno doprowadzić do izolacji Polski na arenie międzynarodowej, a także wykorzystać konflikt polsko-litewski, proponując Polsce podczas spotkania z Piłsudskim w Genewie w r. 1927 'zamianę' Pomorza i Gdańska na Litwę i Kłajpedę. Propozycje te zostały przez stronę polską odrzucone".

Inne opinie o Stresemannie
Słynny historyk emigracyjny Władysław Pobóg-Malinowski pisał w swej "Najnowszej historii politycznej Polski" (Londyn 1967, s. 632), iż: "Polityką niemiecką kierował G. Stresemann, nacjonalista, dążący do zniszczenia traktatu wersalskiego przez stopniowe kruszenie jego struktury". W innym miejscu swojej książki (s. 694) Pobóg-Malinowski pisał: "Stresemann celowo jątrzył stosunki między Polską a Wolnym Miastem, nie tylko ciągnąc gdańszczan do walki ze statutem dla rozszerzenia ich przywilejów, ale podsycając też nastroje nacjonalistyczne i robiąc z nich główny atut w rewizjonistycznym haśle 'powrotu do Rzeszy' (...)".
Jeden z najwybitniejszych znawców XX-wiecznej historii Niemiec, historyk amerykański S. William Halperin, pisał w swej syntezie politycznej historii Niemiec w latach 1918-1933, że: "W sprawie wschodnich granic postawa Stresemanna i wszystkich jego kolegów z gabinetu charakteryzowała się całkowitą sztywnością. (...) Niemcy nigdy nie miały się pogodzić z ich aktualnymi granicami z Polską (...). Stresemann w poufnych rozmowach z dziennikarzami i członkami komisji spraw zagranicznych Reichstagu stanowczo akcentował, że pakt zachodni był traktowany głównie jako ośrodek do zapewnienia rewizji granic wschodnich" (por. S.W. Halperin: "Germany Tried Democracy. A Political History of the Reich from 1918 to 1933", New York 1965, s. 325-326).
Skrajne antypolskie oblicze Stresemanna odsłania również poświęcona mu grubaśna biografia, wyszła spod pióra jego syna Wolfganga "Mein Vater Gustav Stresemann. Biografie aus des Feder des Sohne" (Berlin 1979). Wolfgang Stresemann wielokrotnie przyznaje w swej książce, że jego ojciec z pasją dążył do zmiany granicy niemiecko-polskiej, którą uważał za "bezsensowną". Tłumaczy to jednak tym, że: "Wówczas nikt w Niemczech nie mógł uznać niemiecko-polskiej granicy za ostateczną" (W. Stresemann: op. cit., s. 334). Z książki Wolfganga Stresemanna jednoznacznie wynika, że jego ojciec do końca życia darzył Polskę i Polaków ogromną niechęcią. Nader wymowny pod tym względem był epizod z działalności jego ojca jeszcze na rok przed jego śmiercią. Otóż 15 grudnia 1928 r., podczas posiedzenia Ligi Narodów w Lugano, Stresemann wyzwał od ostatnich polskiego ministra spraw zagranicznych Augusta Zaleskiego, gdy ten przedstawił trudności, jakie Polska ma z mniejszością niemiecką. Jak opisywał Wolfgang Stresemann: "Jeszcze podczas wystąpienia Zaleskiego zareagował na nie mój ojciec ze 'świętym' oburzeniem, przerwał polskiemu ministrowi zwiszenrufem, co było czymś niezwykłym w Lidze Narodów i odpowiedział mu w najwyższym wzburzeniu, przy czym wiele razy uderzył pięścią w stół, co także było zdarzeniem wysoce niezwykłym" (wg W. Stresemann: op. cit., s. 546. Zob. również tekst ówczesnego gwałtownego wystąpienia Stresemanna przeciw ministrowi A. Zaleskiemu w "Les papiers de Stresemann", Paris 1932, t. III, s. 317-319). W ten sposób Stresemann ujawniał całą głębię jadu przepełniającej go antypolskiej nienawiści.

Z Rosją Sowiecką przeciw Polsce
W swoich rewizjonistycznych aspiracjach, wymierzonych przeciw Polsce, Stresemann wyraźnie stawiał na antypolskie współdziałanie Niemiec z Rosją Sowiecką. Już w 1925 r. był przekonany, że Rosja przez podniesienie sprawy zmiany jej granic z Polską stworzy okazję dla generalnych zmian status quo w Europie, korzystnych dla Niemiec (por. uwagi H. von Riekhoffa: "German - Polish Relations 1918-1933", Baltimore, s. 88). Riekhoff przytoczył w tym kontekście (na s. 38) wymowny wywiad G. Stresemanna dla "Hamburger Fredenblatt" z 25 października 1925 r., w którym akcentował, że imperium rosyjskie, podobnie jak Niemcy, przeciwne jest uznaniu obecnych granic Polski. Oznaczać to może - według Stresemanna - że ewentualne wystąpienie Rosji Sowieckiej w sprawie granic z Polską może doprowadzić do "otwarcia nowego rozdziału w europejskiej historii" (por. tamże, s. 88).
Już pół roku po Locarno Stresemann podpisał w Berlinie 24 kwietnia 1926 r. niemiecko-rosyjski pakt przyjaźni. Pakt wyraźnie akcentował, że obie strony stoją na gruncie układów w Rapallo, układów, które były wyrazem antypolskiej zmowy obu naszych sąsiadów. Doktor Andrzej Leszek Szcześniak tak pisał o pakcie berlińskim i niemiecko-sowieckim współdziałaniu w dobie Stresemanna w swoim świetnym podręczniku dla szkół średnich "Historia 1815-1939" (Warszawa 1998, s. 480): "W oficjalnym tekście dokumentu wiele mówiono o pokoju, pełnej zaufania współpracy itp. W rzeczywistości intensywnie rozwijano współpracę wojskową, służącą rewizji układu wersalskiego, wymierzoną też przeciw Polsce. Nad Wołgą i Kamą niemieccy konstruktorzy wypróbowywali - zakazane w Niemczech - bronie: pancerną, lotniczą i gazową; generałowie niemieccy układali dla Czerwonej Armii regulaminy, a wyżsi dowódcy sowieccy wykładali w niemieckich szkołach wojskowych. Głównym jednak celem tego układu było zgodnie ze wspólnymi niemiecko-rosyjskimi interesami zepchnięcie Polski do jej 'etnograficznych granic'. Układ berliński potwierdzony został w maju 1933 r., po dojściu Hitlera do władzy. 'Pokojowa' polityka Stresemanna przygotowywała podstawy do przyszłej agresji. Gdy Hitler objął władzę, Niemcy były już przygotowane politycznie i gospodarczo do rozpoczęcia gigantycznych zbrojeń".

Oddaj, Pan, ten medal!
Niech pan Bartoszewski poda choć jeden, najmniejszy choćby powód uzasadniający to, że on - Polak - przyjął złoty medal ku czci niemieckiego polakożercy z rąk niemieckiego ministra. Jakikolwiek logiczny powód poza prawdziwym, jakże niegodnym motywem - pogoni za zaszczytami. W tym przypadku ta pogoń faktycznie okryła go tylko niesławą! Ciekawe, jakimi jeszcze ewentualnymi medalami niemieckimi dałby się p. Bartoszewski skusić, jeśli tylko już istnieją - medalem ku czci Zakonu Krzyżackiego, Fryderyka II czy Bismarcka? Czy ten p. Bartoszewski naprawdę nie ma żadnego poczucia godności, poczucia, że są takie "splendory", których żaden szanujący się Polak nie powinien przyjmować?! Czyżby rzeczywiście pan Bartoszewski nie miał zielonego pojęcia o tak licznych antypolskich działaniach Stresemanna, konsekwentnie wyrażanych w jego polityce do ostatnich chwil życia? Czyżby rzeczywiście, jako historyk, był aż tak wielkim ignorantem w tej tak podstawowej sprawie, przedstawianej we wszystkich podręcznikach, o której powinien wiedzieć przeciętny maturzysta, a cóż dopiero nieprzeciętny posiadacz dyplomu maturalnego, jak Władysław Bartoszewski?
Nie wiem, co Bartoszewski znał przed publikacją mego tekstu z zacytowanej przeze mnie wielojęzycznej literatury naukowej na temat G. Stresemanna. Teraz jednak po lekturze mego tekstu nie będzie mógł dłużej twierdzić, że nie wie, iż przyjął z rąk niemieckiego ministra medal, wydany ku czci śmiertelnego wroga Polski. Ten złoty medal powinien go teraz parzyć jak gorący kartofel, którego trzeba natychmiast pozbyć się za wszelką cenę. Władysław Bartoszewski powinien jak najszybciej oddać ten medal, którym Niemcy go odznaczyli. Wyobrażam sobie, jak wręczający ten medal niemiecki minister Kinkel i jego otoczenie śmieli się potem w kułak z Bartoszewskiego, mówiąc między sobą: "doprowadziliśmy do tego, że ten tak znany w Niemczech i za granicą Polak uczestniczył w fetowaniu polakożercy. Ryba połknęła przynętę!". Jak Bartoszewski mógł to zrobić jako Polak, gdzie było w owym momencie jego poczucie polskiej godności narodowej? Powinien się bez reszty wstydzić skwapliwości, z jaką odebrał antypolski medal.
Powtarzam z całą świadomością siły tego oskarżenia, że przyjęcie przez Bartoszewskiego medalu ku czci G. Stresemanna było aktem nieprzyjaznym wobec Polski. Stresemann był w latach dwudziestych niemieckim politykiem, najbardziej odpowiedzialnym za zepchnięcie Niemiec na drogę, która - za Hitlera - doprowadziła ten kraj do wywołania drugiej wojny światowej. Niemcy mogą oczywiście, nawet dziś, wybielać Stresemanna i robić arcy-Europejczyka z tego świetnie maskującego się nacjonalisty i szowinisty. Mogą nawet ustanawiać medal na jego cześć i wręczać wybranym Niemcom, a także szukać chętnych do udekorowania tym medalem "pożytecznych idiotów" poza granicami Niemiec. Uczciwy Polak powinien jednak natychmiast odrzucić z oburzeniem próbę uhonorowania go takim medalem. A jeśli już to zrobił kiedyś, to - zgodnie z wyznawaną w słowach przez Bartoszewskiego zasadą "warto być przyzwoitym" - powinien ten medal odesłać tym, którzy go nadali. Panie Bartoszewski, niech Pan odda ten medal, jeśli zostało w Panu choć trochę polskiej godności po latach antyszambrowania w roli "łowcy nagród i odznaczeń". Może do odesłania medalu namówi Pana sam Donald Tusk w imię ratowania resztek mitu o Pańskim "najpiękniejszym życiorysie!".
Prof. Jerzy Robert Nowak

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20071122&id=my14.txt

Anonimowy pisze...

...ale o co chodzi. Czego chcesz od tego starego człowieka. Wiem, że my mamy wyższe wykształcenie, ale wiem również, że ten człowiek ma ogromną wiedzę i "spod palca" jest w stanie
napisać pracę magisterską i ją obronić. Wiemy o tym również obaj, że na każdej uczelni na świecie, Pan Bartoszewski mógłby otworzyć przewód doktorski i publicznie obronić doktorat. Piszę to dlatego, że Pan Barcikowski jest o wiele bardziej godzien profesury niż ludzie wrodzy naszym ideałom, chodzi mi przede wszystkim o "czerwonych" , którzy za zasługi dla PRLu zostawali masowo mianowani profesorami nadzwyczajnymi w III RP. Na koniec powiem tak ... odpierdolcie się od IKONY narodowej Ty i Gościu z Naszego Dziennika, bo co nam na koniec zostanie jak nie będziemy się sami szanować? ... chyba tylko triumfujący wyznawcy Gustawa Stresemanna.

Anonimowy pisze...

Za wspomnienie w poprzednim wpisie o partyjniaku Barcikowskim, wszystkich bardzo przepraszam, chodziło mi o kontynuację myśli o Panu Bartoszewskim.

Anonimowy pisze...

Józefie!
I vice versa :) Niech się IKONY, takie jak kilku Profesorów i Generałów odpierdolą ode mnie.

ckwadrat pisze...

Dixi - ech, szkoda gadać. Nazwać kogoś grzecznie profesorem, zrobić przypis, że ma maturę to już się jest gnidą i "zaślepionym niezrozumiałą nienawiścią". Ale ja już chyba wolę to, niż być zaślepionym miłością jak ten anonimowy ;).

Plakat anonimowy specjalnie dla takich jak Ty w następnej notce.

ckwadrat pisze...

>Piotruś

"Profesor Bartoszewski jest tak nazywany chociażby ze względu na doktoraty honorowe."

Profesor jest tytułem NAUKOWYM, nie honorowym.

ckwadrat pisze...

> Jozef

"Barcikowski jest w stanie
napisać pracę magisterską i ją obronić. Wiemy o tym również obaj, że na każdej uczelni na świecie, Pan Bartoszewski mógłby otworzyć przewód doktorski i publicznie obronić doktorat."

No to skoro tak, to dlaczego tego nie zrobił przez tyle lat. Skoro nawet jemu nie zależało, żeby zostać nawet nie doktorem, co magistrem, to dlaczego na siłę robić z niego profesora?

Piotruś pisze...

@ckwadrat
Robił. 3 razy próbował. I za każdym razem, raz nawet tuż przed obroną pozamerytoryczne przyczyny nie pozwoliły dokończyć dzieła :) Ale tak jak mówię - czepianie się wykształcenia WB jest troszkę obok tematu. Bo ono - jako takie - nie ma znaczenia dla reszty problemu.

Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

- Dlaczego zgodził się Pan na uroczyste wręczenie Panu medalu ku czci największego niemieckiego polakożercy lat dwudziestych Gustawa Stresemanna?

- Dlaczego w 2006 r. jako sekretarz kapituły Orderu Orła Białego sprzeciwił się Pan przyznaniu Orderu Orła Białego (pośmiertnie) generałowi Augustowi E. Fieldorfowi i rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu? Czy można w ogóle porównać Pana zasługi jako kawalera Orła Białego z zasługami dwóch wspomnianych bohaterów?

- Dlaczego, będąc oficjalnym gościem Izraela jako polski minister spraw zagranicznych, milczał Pan jak grób w parlamencie izraelskim w czasie, gdy obrażano Pana kraj, gdy Polaków publicznie nazywano współwinnymi wraz z Niemcami zagłady Żydów (robił to m.in. wiceprzewodniczący parlamentu R. Rivlin)?

- Jeśli nie miał Pan odwagi na publiczną polemikę z antypolskimi oszczerstwami, dlaczego nie wyszedł Pan z sali, jak doradzała Panu większość polskiej delegacji?

- Dlaczego kłamał Pan (w 2000 r.), że Polaków zaatakował w Knesecie tylko "głupi ekstremista"?

- Dlaczego używa Pan bezprawnie tytułu profesora w sytuacji, gdy jest Pan tylko maturzystą, absolwentem gimnazjum? Jak wiadomo, obowiązują twarde reguły: aby zostać profesorem, trzeba mieć magisterium, doktorat i habilitację, a żadnej z tego typu prac Pan nie obronił, nie mówiąc o skończeniu studiów.

- Dlaczego nie zdobył się Pan na publiczne wystąpienie w obronie pamięci słynnej pisarki Zofii Kossak, której Pan tyle zawdzięcza, jak Pan sam wielokrotnie przyznawał?

- Dlaczego zgodził się Pan na zamieszczenie w książce - wywiadzie z Panem - cytatu z kłamliwym twierdzeniem Stefana Niesiołowskiego, że jakoby: "Zapisał (Pan) piękną kartę walki o Polskę z bronią w ręku". W jakim to było oddziale? Przy jakiej ulicy? Jakich ma Pan świadków tej rzekomej walki?

- Dlaczego tak mocno, a kłamliwie, przesadza Pan z eksponowaniem swej roli jako rzekomo jednej z głównych postaci organizujących pomoc dla Żydów w ramach Żegoty w 1942 roku? Miał Pan wtedy tylko 20 lat i był podwładnym faktycznej wielkiej organizatorki pomocy Żydom Zofii Kossak.

- Dlaczego nie zareagował Pan na poturbowanie polskich, katolickich wiernych przez moskiewską milicję?

- Dlaczego nie zrobił Pan nic, aby zaprotestować przeciwko brutalnej obławie policyjnej na 300 Polaków we Frankfurcie nad Odrą, potępionej nawet przez 7 niemieckich posłów?

- Kto upoważnił Pana jako ministra do przepraszania Niemców cytatem z Jana Józefa Lipskiego za przesiedlenie?

- Na jakiej podstawie zaniżył Pan o milion osób - wbrew sprawdzonym naukowo statystykom - liczbę Polaków, ofiar wojny, w swym wystąpieniu w Bundestagu?

- Dlaczego Pan, w latach 60. tak zdecydowanie reagujący na początki fali antypolonizmu, milczy w tej sprawie, gdy fala antypolonizmu jest wielokrotnie większa?

- Dlaczego piętnował Pan w Izraelu antyżydowskich "polskich ciemniaków", a nie wypowiada się Pan na temat skrajnych przejawów żydowskiego antypolonizmu? Dlaczego nie reaguje Pan na coraz silniejszą falę antypolonizmu w niemieckich mediach?

- Dlaczego Pan, były żołnierz AK i Powstania Warszawskiego, nie zareagował na potworne oszczerstwa rzucane na powstanie w artykule Cichego i na AK w tekście Yaffy Eliach?

- Dlaczego nic Pan nie zrobił w celu wystąpienia na arenie międzynarodowej przeciw używaniu oszczerczego nazewnictwa: "polskie obozy zagłady" i "polskie obozy koncentracyjne"? (Zrobił to dopiero kilka lat po Panu minister Adam Daniel Rotfeld).

- Co skusiło Pana, jako 83-letniego staruszka niemającego zielonego pojęcia o lotnictwie, do przyjęcia swoistej synekury, posady prezesa Rady Nadzorczej LOT, znajdującego się skądinąd w bardzo trudnej sytuacji finansowej? Czy w czasie Pana zarządu LOT-em może się Pan pochwalić choć jednym, jedynym posunięciem, które przyczyniło się do poprawy sytuacji finansowej firmy?

- Czy w czasie Pana pierwszego szefowania resortem spraw zagranicznych zrobił Pan w ogóle choć jedną konkretną rzecz dla obrony polskich interesów narodowych w polityce zagranicznej, czy wystarczyło Panu bierne reagowanie na wszelkie przypadki brutalnego dyskryminowania Polaków?

- Dlaczego Pan po tylekroć kłamliwie wychwalał kanclerza Helmuda Kohla znanego z niechęci do Polaków i do uznania granicy na Odrze i Nysie?

- Dlaczego Pan - antykomunista - zgodził się być ministrem w postkomunistycznym rządzie Józefa Oleksego?

- Dlaczego nie zdobył się Pan na publiczne wystąpienie w obronie pamięci słynnej pisarki Zofii Kossak, swojej byłej przełożonej?

- Dlaczego nie zdobył się Pan - "autorytet" w Niemczech i Izraelu - na publiczne potępienie antypolskich oszczerstw najgorszego polakożercy i katolikożercy Jana Tomasza Grossa?

- Czy nie wstydzi się Pan swej decyzji odwołania z funkcji polskiego konsula honorowego wielkiego Polaka Jana Kobylańskiego, tylko dlatego że zaangażował się on w obronę prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwarda Moskala?

- Czy nie wstydzi się Pan, że na stare lata dał się Pan wciągnąć w niegodną Pana siwych włosów kampanię obelg w stylu "dewianci" i "bydło"?

- Czy popierał Pan awansowanie swego syna na pełnomocnika rządu ds. bezpieczeństwa energetycznego w randze ministra w rządzie Marcinkiewicza? Kto pierwszy zachęcił premiera Marcinkiewicza do rozważenia kandydatury Pana syna - pracującego przez wiele lat jako historyk w żydowskim instytucie w Oxfordzie - na to stanowisko, twierdząc, że Pana syn jakoby "od wielu, wielu lat zajmuje się energetyką"?

- Dlaczego dziwnie nie mówi Pan w swoich wywiadach o tym, że Pana syn pracował przez wiele lat w żydowskim instytucie w Oxfordzie i w polsko-żydowskim roczniku "Polin"? Przecież chyba nie było nic wstydliwego w jego pracy?

- Dlaczego Pan nie wpłynął na swego syna, by w 1989 r. nie wydawał jako "Editor" polakożerczej książki Samuela Willenberga "Surviving Treblinka", w której znalazły się m.in. oszczercze twierdzenia, że AK-owcy, uczestnicy Powstania Warszawskiego, mordowali Żydów i gwałcili Żydówki?

- Dlaczego w ostatnich kilkunastu latach milczał Pan, nie protestując publicznie w sprawie oskarżeń przeciw Polakom (m.in. w tak bliskim Panu "Tygodniku Powszechnym"), że radośnie bawili się na karuzeli w pobliżu ruin płonącego warszawskiego getta? Przecież jeszcze w 1985 r. prostował Pan to kłamstwo na łamach paryskich "Zeszytów Historycznych"?

- Dlaczego kłamie Pan w wywiadzie-rzece udzielonym Michałowi Komarowi, jakoby złożył Pan rezygnację po objęciu na KUL funkcji dziekana przez prof. Ryszarda Bendera? W rzeczywistości był Pan podwładnym w jego katedrze aż 11 lat, w tym kilka lat w czasie, gdy był on dziekanem.

Prof. Jerzy Robert Nowak



http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20071128&id=my12.txt

Anonimowy pisze...

Piotrusiu,
właśnie ma znaczenie!
Ma zasadnicze znaczenia dla tego problemu, bo dowodzi, że WB jest traktowany specjalnie, inaczej. Że mamy specjalną uprzywilejowaną grupę ludzi ze względu niby na zasługi.
Część z tych zasług zostało bądź przez samego WB bądź przez innych mu przypisane niesłusznie.
Jego postawa jest żenująca a sposób autopromocji dowodzi małości.
Dlatego dla wielu osób to nie jest autorytet ale są tacy, jak Ty którzy usiłują innym nakazać wielbić tego osobnika na klęczkach.
Za co? I po co?
Fakt tytułomanii szkodzi każdemu i jest poniżej poziomu średniego (nomen omen) i chyba każdy człowiek myślący rozumie o co chodzi. ;)

Piotruś pisze...

@anonimowy
"Dlatego dla wielu osób to nie jest autorytet ale są tacy, jak Ty którzy usiłują innym nakazać wielbić tego osobnika na klęczkach."

Chyba mnie z kimś pomyliłeś.

Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

No chyba napisałeś wyraźnie, że wyksztalcenie jest obok tematu.
Nie jest.
Pokazuje właśnie cały problem.

Piotruś pisze...

"No chyba napisałeś wyraźnie, że wykształcenie jest obok tematu."

Tak, to napisałem. Ale resztę sobie niestety dośpiewałeś:

Nic nie napisałem o tym, że wszyscy mają obowiązek WB czcić, ba, nie napisałem nawet, że mają go obowiązek szanować. Jestem za wolnością poglądów i nikomu nie narzucam autorytetów.