wtorek, 18 stycznia 2011

Fałszywe wskazania przyrządów i kontrolerów

Konferencja prasowa MAK nie daje odpowiedzi, co tak naprawdę było bezpośrednią przyczyną katastrofy w Smoleńsku. Mimo usilnych starań Rosjan, aby winą obarczyć pilotów i pasażerów, nie można zaakceptować przedstawionych okoliczności lotu. Nie chodzi przy tym o podważenie danych z rejestratora przyrządów, ale o to, jak zostały one zinterpretowane.

Osią oskarżeń MAK jest to, że piloci próbowali lądować. Świadczyć mają o tym komunikaty nawigatora, odczytującego wskazania radiowysokościomierza aż do 20 metrów nad poziomem gruntu i brak na to reakcji pilotów. Brak reakcji jest więcej niż zastanawiający, nie można jednak traktować tego jako próbę lądowania, choćby dlatego, że odbywałoby się ono zbyt gwałtownie.

Od chwili ujawnienia stenogramów, brak błyskawicznej reakcji pilotów na szybko malejące odczyty RW było chyba największą zagadką tego lotu. Jej rozwiązaniem nie jest jednak na pewno interpretowanie tego jako świadome lądowanie - nie dość, że odbywające się przy zbyt gwałtownym obniżaniu, to jeszcze przecież zupełnie w ciemno. Widoczności ziemi przecież nie było.

Wielu ekspertów oceniało, że podejście do lądowania bazujące na radiowysokościomierzu to złamanie wszelkich procedur bezpieczeństwa. I dzisiaj nadal wielu tak twierdzi, tylko przez myśl im nawet nie przejdzie, że to nie było lądowanie. Byłoby to najbardziej prymitywną interpretacją, nie mieszczącą się jednak w głowie wszystkim tym, którzy zapoznali się choćby z profilem terenu przed lotniskiem.



Dzisiaj wydaje się, że zagadka ta być może została rozwiązana. Od wielu miesięcy głosiłem tezę iż piloci nie lądowali, a to że nawigator odczytuje radiowysokościomierz jeszcze o niczym nie świadczy. Dzięki temu, że nawigator to robił, piloci mogli patrzeć na inne przyrządy. Przede wszystkim na ten najważniejszy - wysokościomierz barometryczny.

Natomiast z prezentacji MAK, wspartej zapisem z przyrządów samolotu, w tym i głównego wysokościomierza barometrycznego, wynika iż przyrząd ten został w końcowej fazie lotu przestawiony i fałszował znacząco odczyt wysokości! Przyrząd pokazywał wysokość o ok. 170 metrów większą niż tę na jakiej faktycznie znajdował się samolot w stosunku do pasa startowego!

Kto i dlaczego go przestawił? Tego nie wiemy. Wiemy jednak to, że główny przyrząd, który zgodnie z procedurą powinien być analizowany przez pilota w czasie podejścia do lądowania (zanim jeszcze w ogóle zdecydowałby się on na ostateczny manewr lądowania po zejściu z tzw. wysokości decyzyjnej) dawał wielce zafałszowane odczyty.

Mówiąc obrazowo - mimo, że samolot ocierał się o grunt, przyrząd ten pokazywał wysokość ok. 180 metrów. Znajduje to potwierdzenie w zapisie z rejestratora, w którym widzimy, że ostatni zapis głównego wysokościomierza barometrycznego zatrzymał się na wysokości 188 metrów! (wykres nr. 25 na str. 70 angielskiej wersji raportu MAK)

W tym kontekście zupełnie inaczej wygląda brak reakcji kapitana na komunikowane przez nawigatora odczyty wysokościomierza radiowego. Kapitan je najprawdopodobniej ignorował, do czego miał prawo na tym etapie lotu i na tej jak mu się zdawało o wiele większej wysokości, niż była naprawdę.

I jeszcze na koniec. Trudno przejść do porządku dziennego nad faktem, że raport nie uwzględnia błędów rosyjskich kontrolerów. Skoro główny przyrząd nawigacyjny, dając zafałszowane odczyty, sprowadził prawdopodobnie samolot do zderzenia z ziemią, to przecież do tej katastrofy by nie doszło, gdyby kontrolerzy nie utwierdzali pilotów, że są na "kursie i na ścieżce" czyli na właściwej trajektorii.

W końcowej fazie, ale jeszcze zanim doszło do kontaktu z ziemią, 101-ka leciała ok. 70 metrów niżej niż powinna na ścieżce podejścia do pasa. Jak to możliwe, że nie widać tego było na precyzyjnym radarze, znajdującym się w Smoleńsku, który w tej odległości od lotniska pokazuje odchylenie od ścieżki z dokładnością do ok. 15 metrów..

Brak komentarzy: