W zależności od sympatii politycznych można próbować udowodnić przeciwstawne tezy: o sukcesie lub porażce delegacji polskiej na zakończonym właśnie szczycie Unii Europejskiej. Fanatyczni przeciwnicy PiS obwieszczają nawet "kompletną porażkę". Zwolennicy tej opcji zauważają, że nie uzyskaliśmy w Brukseli tego, co planowaliśmy, czyli wpisania dyskusji o systemie głosowania do mandatu na otwarcie Konferencji Międzyrządowej, która ma ostatecznie opracować traktat zastępujący eurokonstytucję. Koronnym argumentem za uznaniem negocjacji za porażkę ma być to, że polscy negocjatorzy nie "umarli za pierwiastek", czyli - jak rozumiem - nie zawetowali szczytu (co skończyłoby się prawdopodobnie izolacją Polski).
Dobrym przykładem takiego rozumowania jest linkowany wyżej post Łukasza Warzechy, w którym zauważa on m.in. "jestem pewien, że gdyby tydzień temu ktoś im [sympatykom rządu] powiedział, że może moglibyśmy się zgodzić na takie rozwiązanie, jakie zostało ostatecznie przyjęte, okrzyknęliby go zdrajcą." A zatem Kaczyńscy nie dość, że rzekomo ponieśli porażkę, to powinni zostać okrzyknięci nawet przez swoich zwolenników.. zdrajcami! Publicysta "Faktu" nie zauważa jednak różnicy, pomiędzy tym, co można uznawać za dobre rozwiązanie PRZED rozpoczęciem negocjacji, a co PO, gdy okazuje się, że przeciw "pierwiastkowi" było 25 państw. "To był mur" - jak określił to Jarosław Kaczyński.
Warzecha, nie zrażony moją uwagą, że gdyby przed negocjacjami godzić się na coś, co wypracowuje się dopiero w drodze kompromisu, rokowania nie miałyby żadnego sensu brnie dalej: "Gdy tydzień temu mówiono lub pisano, że mamy przeciwko sobie 25 państw, fanatycy propisowscy krzyczeli, że to nieważne, że trzeba iść na zwarcie itd." Ale, czy, gdybyśmy nie poszli na zwarcie, to zamiast "pierwiastka" osiągnęlibyśmy cokolwiek w zamian? Niech każdy sobie na to pytanie odpowie.
Chciałbym też zauważyć, że Polska delegacja, proponując oparty na systemie pierwiastkowym Kompromis Jagielloński, nie walczyła tylko o "partykularny interes narodowy" (jak raczył był uprzejmie zauważyć przewodniczący Parlamentu Europejskiego Hans Gert Poetering), ale o sprawiedliwy podział głosów, zapewniający, że każdy obywatel każdego państwa członkowskiego UE będzie miał jednakowy wpływ na decyzje unijne.
Zamiast "pierwiastka" osiągnięto kompromis, zgodnie z którym przedłużono obowiązywanie do 2014 roku jednego złego z perspektywy całej UE systemu (Nicea), ale bardzo korzystnego dla Polski, aby po tej dacie mógł obowiązywać system przejściowy, a po 2017 inny zły system (podwójnej większości). Przynajmniej jeśli chodzi o ten aspekt przegranymi są wszyscy Europejczycy. Tak się bowiem składa, że na Nicei najwięcej zyskują te państwa, które tracą na podwójnej większości. Im bardziej odroczona w czasie podwójna większość, tym lepiej dla Polski, ale niekoniecznie dla innych.
10 lat z okładem zanim miałaby zacząć obowiązywać podwójna większość wydaje się obiektywnie długim okresem. Takim abyśmy mogli zdążyć załatwić w Unii, to co dla nas najważniejsze, nie wyłączając korzystnego podziału środków budżetowych. Co więcej, trudno dzisiaj z całą pewnością przesądzić, czy wynegocjowane wejście w życie systemu podwójnej większości będzie w 2017 roku w ogóle aktualne. Nie mówiąc o tym, czy będzie on funkcjonował tak długo, co przedłużona właśnie dzięki polskim negocjatorom Nicea. Jest to zdarzenie przyszłe i niepewne. Wiele porozumień, traktatów i umów międzynarodowych w całości bądź w części sypało się o wiele szybciej, niż okres, w którym przewidziano wejście w życie mniej korzystnego dla Polski rozwiązania. Można zatem z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że w horyzoncie najbliższej dekady to, co udało się wynegocjować polskiej delegacji jest ewidentnym sukcesem.
Zneutralizuje go ewentualnie dopiero dekada obowiązywania systemu podwójnej większości. Jeśli oczywiście myślenie o Europie i pozycji w niej Polski w kategoriach siły głosu w Radzie UE będzie za te kilkanaście lat miało jeszcze jakiś sens..
4 komentarze:
Wobec zapowiedzi totalnej obrony systemu pierwiastkowego jest to porażka. Oczywiście nie wiem jakie były granice kompromisu przyjęte w założeniach do tych negocjacji, żeby móc mówić o tym czy to był sukces czy nie.
Główny element, który każe mi podejrzewać, że jest źle to fakt gratulacji ze strony Olejniczaka wobec Kaczyńskich.
Andzej.A, ja akurat gratulacji Olejniczaka tak nie odbieram. To by było zupełnie nielogiczne. Gdyby było coś, do czego Olejniczak mógłby się przyczepić, to na pewno by to zrobił, a nie gratulował.
Olejniczak szuka sposobu na różnicowanie się od PO. Warto obserwować dalsze reakcje Tuska i Olejniczaka na poczynania rządu.
Zadanie jest proste: Do 2014 roku musimy być równie zamożni co Niemcy, bo później z kasą dla nas będzie gorzej (mniej "do gadania", mniejsza kasa). Wykonalne? Oczywiście, że nie. Nie przy takiej mentalności Polaków i niechęci polityków do długofalowych reform, które wiązałyby się z przekazaniem odpowiedzialności i kasy.
Prześlij komentarz