środa, 26 maja 2010

Niewyobrażalna brawura pilotów

Dzisiaj w Trójce, w programie o katastrofie w Smoleńsku, wypowiadał się Edmund Klich. Odpowiadając na pytanie o to, do jakiej wysokości piloci odliczali wysokość podczas podejścia do lądowania, zdradził, że.. "do 20 metrów". Klich powiedział też, że korzystali przy tym z radiowysokościomierza. Piloci nie widząc pasa nie powinni schodzić poniżej tzw. wysokości decyzyjnej, która wynosiła 100 metrów (różne źródła podają minimalną wysokość decyzyjną dla tego lotniska i samolotu na 100 do 120 metrów).

Nie powinni też korzystać z radiowysokościomierza, bo nie pozwalał na to teren przed lotniskiem. Znajdujący się na podejściu jar sprawił, że korzystając z RW samolot "ślizgał się" po opadającym zboczu doliny, by za parenaście sekund mieć przed nosem wynoszące się przeciwległe zbocze.



Piloci oczywiście tego nie widzieli, bo była mgła. Nie widzieli pasa, nie widzieli ukształtowania terenu, które stało się dla nich śmiertelna pułapką. Zorientowali się dopiero wtedy, gdy zaczęli ciąć pierwsze gałęzie i drzewa na zboczu..




Z prowadzonego w ten sposób podejście do lądowania wynika jednoznaczny wniosek o błędnym, ekstremalnie brawurowym pilotażu. Piloci złamali procedury podejścia - schodzili do lądowania mimo, że nie były zachowane minima widoczności przy określonych pomocach nawigacyjnych. Nie znali też ukształtowania terenu przed pasem, czyli nie przygotowali się do lotu. Jeśli się nie przygotowali, mogli sprawdzić profil terenu na mapach, wykonując dodatkowy krąg nad lotniskiem. Ale nie zrobili nawet tego..

Foto: Siergiej Amielin

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

To nie była brawura pilotów. W 2011 roku już jest wiadome, że piloci nie mieli zamiaru zejść poniżej 100 m, dali komendę "Odchodzimy". Nie piloci zawiedli, ale maszyna, która nie pozwoliła na wykonanie tego manewru oraz "rozsypała się" kilkanaście metrów nad ziemią.