wtorek, 11 maja 2010

W smoleńskim błocie

Miesiąc po katastrofie, w miejscu gdzie rozbił się rządowy tupolew z prezydentem RP na pokładzie, reporterzy "Faktu" znaleźli części jednego z najważniejszych przyrządów nawigacyjnych - radiokompasu. To na podstawie wskazań radiokompasu, który odbiera sygnały radiolatarni, ustalany jest kurs samolotu. Jeśli lotnisko nie ma żadnego systemu wspierającego lądowanie, a tak najpewniej było 10 kwietnia 2010 na Smoleńsk Siewiernyj, radiokompas jest jedynym urządzeniem, które pozwala ustalić właściwy kierunek podejścia do lądowania (wyznacza oś pasa).

Z tego co ustalił "Fakt", znaleziona część


jest tzw. tabliczką abonencką, na której nawigator przełącza źródła sygnału. Po aktualnym ustawieniu przełączników widać będzie, z jakim źródłem nawigator usiłował się łączyć przed samą katastrofą i jakie komunikaty odbierał. Nie trzeba specjalistycznej wiedzy, żeby domyślić się, jak bardzo istotny to może być dowód przy określaniu przyczyn katastrofy.

To, że tę część znaleźli dziennikarze jest kolejnym dowodem na to, że śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej jest prowadzone skandalicznie niedbale. A przecież wcześniej pojawiało się mnóstwo sygnałów o tym, że na miejsca katastrofy znajdowane są przez dziennikarzy i osoby postronne kolejne fragmenty samolotu. To tylko jedna z relacji..



Jeżeli miesiąc po katastrofie znajdowane są tak istotne części, to chyba możemy zapomnieć o tym, że kiedykolwiek poznamy prawdziwe przyczyny katastrofy. Widać przynajmniej to, że rosyjscy śledczy, którzy są gospodarzami postępowania nie dochowują należytej staranności. Może mają takie standardy, ale mogliby je podnieść z uwagi na szczególny tym wypadku, w którym ginie prezydent obcego państwa i kilkudziesięciu przedstawicieli jego elity. Ewidentne jest też to, że polskiemu rządowi i p.o. prezydenta w ogóle nie zależy na tym, aby ten stan rzeczy zmienić. To postępowanie haniebne, niegodne najwyższych przedstawicieli państwa polskiego.

Brak komentarzy: