wtorek, 4 marca 2008

Dziennikarstwo i dziennikurestwo

W najbliższej "Gazecie Polskiej" ukaże się interesujący wywiad Piotra Lisiewicza z Anitą Gargas, którego tematem przewodnim jest kondycja dziennikarstwa (głównie śledczego) w Polsce. Wywiad wyraźnie ukazuje to, o czym od dawna wiedzą ci interesujący się polityką - silny podział na dziennikarzy działających niezależnie, na ogół w niszowych tytułach, oraz tych salonowych, którym wolno dosłownie wszystko - śledzić swoich kolegów z konkurencyjnych tytułów, aby prewencyjnie roztoczyć parasol ochronny nad obiektami ich działań, a nawet szczuć przeciw nim opinię publiczną. Uprawiany przez tych ostatnich zawód określany jest na forach dyskusyjnych jako.. "dziennikurestwo".

Dobrą ilustracją tego podziału oraz tego, jak dokonywany jest lincz na dziennikarzach spoza głównego nurtu jest z pozoru niewinne pytanie Agnieszki Kublik z „Gazety Wyborczej”, zadane Tomaszowi Lisowi: „Jak pan może pracować w tej samej firmie co Gargas i Kotecka?”. Pokazuje to, jak przyprawianie gęby przez salon, może piórem umiejętnego manipulatora stawać się niemal oczywistym fragmentem (medialnej) rzeczywistości. Nikt na przykład nie pyta Kublikowej, jak może pracować w tej samej gazecie, co Lesław Maleszka, czy której naczelny broni komunistycznego generała jak niepodległości, ministra spraw wewnętrznych totalitarnego państwa uznając za człowieka honoru, a z ministrem propagandy PRL regularnie urządzającym biesiady.


Stosowanie dwóch standardów dziennikarstwa ukazuje przypomniany przez Anitę Gargas nieznany szerzej przykład pożyczenia przez Kamila Durczoka dużej sumy pieniędzy od firmy, o której pojawiały się przychylne materiały w telewizji, w której pracował. W wywiadzie mamy też wyjaśnionych kilka innych salonowych "wrzutek", jak jak np. rzekome zaangażowanie "Misji Specjalnej" w przygotowanie klimatu do zatrzymania Barbary Blidy. Warto przeczytać. Najciekawsze fragmenty poniżej, więcej w jutrzejszej "GP".


Piotr Lisiewicz: Czuje się pani słupem lub tubą?

Anita Gargas: Chyba wiem, do czego pan zmierza.

Słupem ogłoszeniowym nazwał pani program Tomasz Wołek, a tubą propagandową Agnieszka Kublik. Oboje w „Gazecie Wyborczej”.

Z inwektywami się nie dyskutuje.

Może być pani jeszcze satyrykiem, bo Luiza Zalewska napisała w „Dzienniku”, że „Misja specjalna” ociera się o pastisz. Albo malarką, bo Teresa Bogucka wspomniała w „GW” o impresjach pani programu.

Bohaterką publikacji „GW” stałam się po wydaniu „Misji specjalnej”, w którym opisałam, dlaczego w Polsce nie doszło do lustracji zaraz po transformacji, czyli w najbardziej stosownym momencie historycznym. Przypomniałam sprawę tzw. komisji Michnika, pokazałam, jaki układ zależności istniał wtedy w naszym państwie. Układ, który tworzony był przez środowisko popierane przez „GW”. Na echa tej publikacji nie musieliśmy długo czekać. Wyraźnie do dziś pobrzmiewają w atakach na „Misję specjalną”.

Przypomnijmy, że niedawno Kublik z Wojciechem Czuchnowskim postanowili śledzić… śledztwo dziennikarza „Misji”. Ustalili, że bada on związki między politykiem a biznesmenem. „Dopuścił się” zadawania pytań firmom Ryszarda Krauzego i rzecznikowi marszałka Komorowskiego.

To skrajne kuriozum. Dziennikarze tropią niewygodnego dziennikarza, jak największą zbrodnię zarzucają mu, że sprawdzał informacje u źródła, choć starał się jedynie, zgodnie z zasadami rzetelności, o wypowiedzi wszystkich stron, a na koniec recenzują materiał, który jest w początkowej fazie realizacji. Rafał Ziemkiewicz w „Rzeczpospolitej” trafnie nazwał ten styl działania „dziennikarstwem prewencyjnym”, którego celem jest rozłożenie parasola ochronnego nad osobami ze swojego grona towarzyskiego. Wyobraźmy sobie sytuację odwrotną – „Misja specjalna” zajmuje się niepublikowanym artykułem „GW”. Nastąpiłoby wielkie oburzenie, medialny lincz, zarzut złamania zasad etyki dziennikarskiej. Ale „Gazecie Wyborczej” wolno. I nie oburza to strażników wolności słowa.

Czy „GW” odzywa się zawsze, gdy wspominacie coś o Krauzem? Ja odnotowałem trzy takie przypadki.

Reakcje są niemal po każdym poruszonym przez nas temacie, który wcześniej, przez wiele lat, był konsekwentnie zamiatany pod dywan. Jako przykład mogę wymienić lustrację dziennikarzy czy afery, w których negatywnymi bohaterami są ludzie z tzw. salonu, także biznesmeni. Bo afery – zgodnie z niepisaną zasadą tego środowiska – mogą być jedynie w szeregach prawicy. Tam panuje prosty podział: opisywanie afer w PiS to dziennikarstwo śledcze, śledzenie afer poza PiS – to szukanie haków na wrogów politycznych.

Za najbardziej podejrzany uznano materiał na temat mafii węglowej, tuż przed planowanym zatrzymaniem Barbary Blidy.

Sprawą mafii węglowej zajęliśmy się zaraz po tragedii w kopalni „Halemba”. O różnych wątkach afery węglowej mówiliśmy łącznie trzy razy. Program emitowany w przeddzień samobójczej śmierci Barbary Blidy był kontynuacją innego, nadanego trzy tygodnie wcześniej. W żadnym z nich nie wymieniliśmy nawet nazwiska Blidy. Wymieniliśmy je jedyny raz w maju 2005 r. Opisaliśmy wówczas niezdrowe relacje łączące Blidę ze „śląską Alexis”, czyli Barbarą K. Podaliśmy m.in. informacje o korupcjogennej umowie, na mocy której K. zbudowała byłej pani minister basen; Blida nie odprowadziła od tej umowy podatku. Ale wtedy nie było chętnych, którzy w ślad za nami zajęliby się tym tematem.

Nawiasem mówiąc, większość dziennikarzy i polityków oceniających reportaż wyemitowany dzień przed akcją ABW nie zadało sobie trudu, by go obejrzeć. Ilu z nich chętnie miota oskarżenia wobec innych o nierzetelność? Programu nie obejrzał nawet prokurator przesłuchujący mnie w sprawie okoliczności śmierci byłej posłanki.

„Misja specjalna” oskarżana jest nie tylko o polityczną stronniczość. Minister skarbu Aleksander Grad postanowił zapytać prezesa TVP, ile kosztuje ten program. Podobno nadmiernie obciążacie budżet TVP.

Jest to kolejna forma zastraszania zespołu. Nie chcę łamać tajemnicy służbowej, ale jedno mogę powiedzieć – obecnie koszty programów publicystycznych nie są tak wysokie jak kilka lat temu. Mam nadzieję, że tamte wydatki pan minister Grad także zechce prześwietlić

Lobbysta Marek Dochnal zaatakował w TVN dziennikarzy Witolda Gadowskiego i Dorotę Kanię, która współpracuje także z „Misją specjalną”. Dochnal powiedział, że wzięła pożyczkę od jego teściowej, obiecując pomoc w zorganizowaniu spotkań z politykami PiS. Czy podjęła pani w tej sprawie jakieś działania?

Nie musiałam, bo Dorota Kania do czasu wyjaśnienia sprawy sama odsunęła się od pracy dziennikarskiej w „Misji specjalnej”. Uważam, że popełniła błąd i teraz za niego płaci. Ale trzeba zauważyć, że dąży do wyjaśnienia wszelkich wątpliwości, co bezspornie jest postawą rzadko spotykaną. Takiej potrzeby nie miał np. Kamil Durczok, gwiazda TVN. W 2002 r. pożyczył ćwierć miliona złotych od śląskiej firmy Gemi, która na kontrowersyjnych zasadach przejęła akcje w Hucie Łaziska. Jednocześnie w telewizji, w której pracował, pojawiały się materiały korzystne dla tej firmy. Pożyczkę wziął od Gemi także ówczesny szef OTV Katowice. Sprawę opisała szeroko „Rzeczpospolita” w 2006 r. Pan Durczok nie wytłumaczył okoliczności zaciągnięcia tej pożyczki, nie wyjaśnił też, czy pieniądze oddał. Kiedy sprawa wyszła na jaw, TVN nie reagowała. Wobec jednych stosuje się zasadę domniemania niewinności, wobec innych (np. Doroty Kani) – zasadę domniemania winy.

Czy atak na Kanię i Gadowskiego to czasem nie początek uderzenia w dziennikarzy, którzy odważyli się ujawniać afery postkomunistycznego establishmentu?

Przecież te ataki trwają od kilkunastu lat! Wcześniej może były mniej intensywne, bo wielu bezkompromisowych dziennikarzy pisywało do gazet niszowych, przez co wydawali się mniej groźni. Przypomnę, że „Gazetę Polską” zwalczano od pierwszych tygodni jej istnienia. „Gazeta Wyborcza” zadawała na swoich łamach pytanie, kto daje reklamy „GP”, nawoływała: „znajdźmy tych reklamodawców”. Ataki nie omijały też dziennikarzy indywidualnie. Przechodzono nad nimi do porządku dziennego.

7 komentarzy:

Jaku pisze...

http://wiadomosci.onet.pl/1703900,448,item.html

Oto link z przykładem wzorowego dziennikurestwa. Od dawna zastanawiam się dlaczego ludzie poważają tego klauna i debila - najprawdopodobniej dlatego, że są jeszcze większymi debilami i klaunami niż on...

Anna pisze...

Kiedyś przeczytałam taki komentarz Warzechy, że teraz jest TAAAAAAKI plurazlizm w mediach, że bez kłopotu można dla siebie znaleźć odpowiednią redakcję.

Tacy ludzie Warzechopodobni nawet nie biorą pod uwagę, że z ich poglądami faktycznie można przebierać w redakcjach.

Ale taki Lisiewicz czy Gargas to juz mają małe pole manewru.
A Gargas ma prace dopoty dopoki stronnictwo pruskie nie znajdzie narzędzia, żeby ją z tv usunąć.

I tutaj się kłania fakt, że w Polsce prawie nie ma dużych prywatnych polskich mediów.
Nawet jeśli NIE mają zagranicznego udziałowca, własciciela, kapitału.

Pozdrowienia

ckwadrat pisze...

Jaku, niech Wojewódzki lepiej o obciachu nie mówi, bo moim zdaniem to akurat on ma największy "budżet obciachu" spośród polskich celebrytów.

Anno, mała ciekawostka, jeśli o Warzechę chodzi to walczyłem z nim kiedyś u niego na blogu, on kasował moje komentarze, ale ostatnio jakby bardziej do rzeczy pisze. Nie wiem czy jest tak z każdą notką, bo nie śledzę wszystkich, ale przemiana jest wyraźna. Ale to jego tytularne "siedzenie na barykadzie", podczas gdy przywalał PiS-owi, pozwala znaleźć pracę niemal w każdej redakcji. A i sprawności dziennikarskiej mu nie można odmówić.

Anna pisze...

C2

Dla jasności, ja nie widze złej woli w pisaniu Warzechy.
Wg mnie On faktycznie wyraża swoje podlądy.

I to go rózni oczywiście od innych dziennikarzy, malowniczo i trafnie nazwanych pracownikami mediow.

Mam do niego tylko tę uwagę, że nie potrafi czasami widzieć spraw szerzej.

Pozdrawiam

ckwadrat pisze...

Anno, fakt, jemu mogło się wydawać, że siedzi na barykadzie. To nie musiał być cynizm.

Rzepka pisze...

A tam standardy i etyka dziennikarska...Coś takiego w tym zawodzie nie istniało i nie istnieje. Są tylko sprawy, które podchodzą pod paragraf lub nie. W tym zawodzie panuje wolnoamerykanka i hipokryzja środowiska. Dlatego najlepszym standardem jest działać według własnego sumienia i przekonań, tak byś mógł codziennie rano spokojnie patrzeć w lustro.Tak jak w każdej innej dziedzinie zresztą. Przecież dziennikarstwo to nie jest jakiś zawód specjalnej troski.

Pozdrawiam :)

Pozdrawiam

ckwadrat pisze...

Rzepka, nie da się ukryć, że to środowisko wyjątkowo zepsute, o czym dobrze akurat wiemy :). I granica między dziennikarzem a propagandystą i manipulatorem czy po prostu politykiem albo dziennikarzem a piarowcem (białym albo czarnym, w zależności kto więcej zapłaci) jest płynna. I oczywiście nie zmienią tego żadne zapisy o etyce, etosie itd. Tylko spluralizowana opinia publiczna może mieć wpływ na kształtowanie coraz wyższych standardów. Ale gdy obowiązuje jeden patent na prawdę, jedno spojrzenie na politykę, jakie serwują nam salonowcy, to nigdy nie będzie dobrze w tym zawodzie..