sobota, 29 kwietnia 2006

Posady za pobraniem

Myślałem, że już nie usłyszę o nowej aferze, której głównymi bohaterami byliby członkowie SLD lub ludzie zajmujący państwowe stanowiska z nadania tej partii. Myślałem, że nieodległe czasy, gdy nie było praktycznie dnia, aby prasa o takich przypadkach nie pisała, odeszły raz na zawsze w przeszłość. A jednak, myliłem się. Dzisiejszy Dziennik opisuje aferę korupcyjną, tym razem w Poczcie Polskiej. W dużym skrócie wygląda ona następująco:

Jeszcze przed zeszłorocznymi wyborami parlamentarnymi byli szefowie Poczty Polskiej, związani z SLD Tadeusz Bartkowiak i Mieczysław Chabowski (były sekretarz KW PZPR w Gdańsku), zawarli z Wiesławem Breńskim umowę (tak, tak, wszystko jest na piśmie!!) o "asekurację stanowisk po nadchodzących wyborach". Umowa opiewała na 1,5 mln zł, a pretekstem do wypłacenia tak ogromnych pieniędzy miało być odszkodowanie, jakiego Breński domagał się za bezprawne jego zdaniem zwolnienie z pracy w Poczcie Polskiej. Ponieważ na SLD szkoda już strzępić pióra, a o PO ostatnio dużo się rozpisywałem, pozostawiam sprawę prokuraturze, o której działania mogę być dzisiaj spokojny.

Warto jednak zwrócić uwagę na to, jak Dziennik przedstawił Breńskiego i czego o nim nie napisał. Otóż Dziennik, we wstępie do artykułu, przedstawia Breńskiego jako w pierwszej kolejności "polityka prawicy", w drugiej - "byłego działacza ZChN", w trzeciej - "znajomego polityków PO i PiS". Dopiero dalej w treści artykułu pojawia się stwierdzenie, że Breński jest "działaczem PO".
Mazowiecka PO
Nie ma ani słowa o tym, co każdy może sobie przeczytać na oficjalnej stronie Platformy Obywatelskiej (powyżej), że Wiesław Breński jest członkiem Mazowieckiej Rady Regionalnej PO, przewodniczącym PO w powiecie Żuromińskim i przewodniczącym koła PO w Żurominie. Przed wyborami Breński był natomiast głównym ekspertem PO od spraw Poczty Polskiej i kandydatem PO na posła. Cóż za rzetelność dziennikarska! A i cóż za "rozległe" interesy mazowieckiej PO - już trzeci podejrzany przypadek w tym tygodniu!

Tagi: ; ; ;

piątek, 28 kwietnia 2006

Pokołysanka

Łukasz AbgarowiczTak jak przewidywałem dwa dni temu, powodem wyrzucenia z Platformy Obywatelskiej Pawła Piskorskiego wcale nie musiały być jego podejrzane interesy. W końcu prowadził je przecież nie od wczoraj. W notce wskazałem natomiast na zbieżność usunięcia Piskorskiego z odzyskiwaniem przez niego wpływów w zarządzie mazowieckiej PO. W zeszłą sobotę przewodniczącym regionu został bowiem Łukasz Abgarowicz, jeden z zauszników Piskorskiego. Długo nie zagrzał jednak miejsca, bo już dzisiaj "złożył rezygnację". Odbyło się to raptem dwa dni po pozbyciu się Piskorskiego przez krajowy zarząd partii. Tłumaczenie się Abgarowicza z rezygnacji było tak mętne i żenujące, że aż szkoda cokolwiek z niego cytować. Rozumiem go zresztą doskonale - niecały tydzień temu był najlepszym kandydatem na partyjne przewodnictwo najważniejszego regionu w kraju, by po paru dniach wymyślać nagle swoje niedostatki. Myślę, że dostał po prostu od Tuska propozycję nie do odrzucenia, a że stracił dotychczasowego protektora, skulił ogon i zachował resztkę pozycji, pozostając w ogóle w PO.

Tym samym, zaistaniała sytuacja wskazuje wyraźnie, że Tusk ostro wziął się za czystkę w szeregach mazowieckiej Platformy. I może na Piskorskim i Abgarowiczu nie skończyć, bo dosłownie przed godziną (a zatem już po ustąpieniu Abgarowicza) zarząd mazowieckiej PO wysłał do PAP-u wiadomość, że decyzję władz krajowych o wyrzuceniu Piskorskiego uważa za "niesprawiedliwą". Zarząd niesprawiedliwość tę odpowiednio zważył - "Zważywszy na niekwestionowane zasługi Pawła Piskorskiego.." a w jego działaniach nie dopatrzył się niczego zdrożnego - "w działaniach Pawła Piskorskiego nie sposób dopatrzyć się złamania jakichkolwiek reguł prawa". Co więcej, usunięcie Piskorskiego odbyło się, zdaniem regionalnych działaczy PO, w sposób "niespełniający standardów demokratycznej partii" (!).

Bez względu na to, czy rację ma zarząd regionalny, czy krajowy, na Platformie zaczęło mocno kołysać. Nie wykluczone, że za burtę wypadną kolejni platformersi, bo taka wymiana korespondencji może skończyć się nawet rozwiązaniem całej regionalnej struktury PO. Widać, że platformersi nie potrafią już rozmawiać wewnątrz własnej partii i porozumiewają się oświadczeniami via media. Nietrudno też zauważyć, że retorykę, którą wcześniej kierowali przeciw PiS, teraz obracają przeciw samym sobie. No cóż, mają to, na co sobie zasłużyli.

FOTO powyżej: Kilkudniowy przewodniczący mazowieckiej PO - poseł Łukasz Abgarowicz

Tagi: ;

Relatywizm absolutny

Wczorajszy Dziennik opublikował krótki, ale smakowity tekst Wojciecha Roszkowskiego "Polska elita umysłowa coraz chętniej pisuje utopijne felietony polityczne". Tekst przeoczyłem, bo ukazał się w rubryce "Listy do redakcji". Dziwne to, bo autor polemizuje z "relatywnie histerycznym" Ireneuszem Krzemińskim, którego artykuł opublikowany został w pierwszym wydaniu Dziennika. Tekst bardzo podobny w swojej wymowie, do cytowanego niedawno przez mnie "Stada niezależnych umysłów" autorstwa Ryszarda Legutki. Oto najsmakowitsze, ogólne fragmenty "listu" Roszkowskiego:

Wedle powszechnego mniemania polskiej elity umysłowej intelektualiści są od tego, by chłodno analizować rzeczywistość, a oceniać ja z rzadka i z dystansem. Cóż z tego, kiedy spora część tej elity zajmuje się politywaniem, i to nie racjonalnym, tylko emocjonalnym. Polskie gazety pełne są felietonów profesorów, którzy ex cathedra głoszą prawdy polityczne.
Schemat myślenia najbardziej "oświeconej", części tej elity jest następujacy: najwyższą wartością jest wolność, zaś każdy, kto ją interpretuje na sposób zdroworozsądkowy, popada w podejrzenie czyhania na tę świętość oraz sprzyjania przednowoczesności. Dawniej przeciwnika usadzano w miejscu za pomocą określenia "reakcja", obecnie mówi się o niskim poziomie wykształcenia, ksenofobii, tradycjonalizmie, homofobii, antyeuropejskości lub przyczepia się adwersarzom inne nieprzyjemen etykiety. Przeciwnik jest najczęściej umotywowany politycznie, oświecona elita zaś wypowiada czystą prawdę. Jest ona tym bardziej absolutna, im bardziej jest względna [czyż to nie piękne? - przyp. ckwadrat]. A im bardziej ktoś się opiera przed uznaniem owego względnego absolutu, na tym większe potępienie zasluguje. Stanowisko to nazywam "relatywizmem histerycznym".


Tagi: ; ;

czwartek, 27 kwietnia 2006

Milczenie owiec

Dość wymowne jest milczenie prawie całej prawicowej blogosfery o tym, co się dzisiaj stało. Czyżby zmasowany atak salonowych mediów okazał się na tyle skuteczny, że wstyd odnotować najważniejsze wydarzenie polityczne od chwili zeszłorocznych wyborów parlamentarnych? No cóż, koalicja PiS z Samoobroną nie jest na pewno tym, co sobie wymarzyliśmy. Daje jednak szanse na stabilność i efektywność prac rządu. Po tym, jak PO nie chciała zarówno utworzyć z PiS koalicji, jak też poddać się na wniosek tegoż powtórnemu osądowi wyborców, zwycięskiej partii nie pozostało już inne pole manewru.

Koalicjanci (obok PiS i Samoobrony jest jeszcze Narodowe Koło Parlamentarne, grupujące pięciu dotychczasowych posłów LPR i dwóch posłów niezrzeszonych) dysponują prawie większość sejmową. Prawie, bo do większości brakuje 13 posłów. Dużo to i mało zarazem. Przy głosowaniach "zwykłych" ustaw i uchwał brak większosci bezwzględnej nie powinien mieć znaczenia. Jednak podczas głosowań kontrowersyjnych projektów, szczególnie tych cieszących się medialnym zainteresowaniem, będzie się liczył każdy głos i tu większości zapewne nie będzie.

Nadzieję budzi to, że koalicja jest być może jeszcze niedokończona i za Bogusławem Kowalskim, liderem nowopowstałego Koła, pójdą następni posłowie LPR. Może też dołączą pojedynczy posłowie PSL - partii, której władze decydując się na nieprzystąpienie do koalicji postąpiły niezrozumiale i raczej nierozsądnie. W takiej sytuacji PSL zejdzie już całkiem na margines politycznego i medialnego zainteresowania.

Oczywiście najważniejsze jest to, jak w roli wicepremiera zachowa się Andrzej Lepper. Trzeba przyznać, że emocje temu towarzyszące są nie mniejsze, niż podczas oglądania tytułowego, kultowego thrillera. Podobieństwo nazwisk (i chyba fizjonomii) głównych bohaterów obu dramatów nasuwa nieodparte skojarzenie, czy przewodniczący Samoobrony nie okaże się Hannibalem Lepperem polskiej polityki. Czy też będzie się zachowywał tak, jak nas przez ostatnich kilka miesięcy już zdążył przyzwyczaić, czyli nie odróżniąjąc się in minus od głównych polityków opozycji, a nierzadko zachowując się nawet bardziej odpowiedzialnie niż oni. Oczywiście do tej pory była to tylko retoryka, podyktowana zapewne nawet bardziej dalekosiężnym planem, niż teka wicepremiera. Lepper otwarcie przyznaje się bowiem, że jego celem jest prezydentura. Teraz będzie miał jednak po raz pierwszy rzeczywistą władzę. Co prawda pod czujnym okiem premiera i Jarosława Kaczyńskiego, ale co z tego wszystkiego wyjdzie dla PiS, a przede wszystkim dla Polski, Bóg raczy wiedzieć..

Tagi: ; ;

środa, 26 kwietnia 2006

Eurorozsadnik

Wybudował tunel wzdłuż Wisły, pod trawnikiem. Wybudował most, na który wjechać się nie da z głównej ulicy przebiegającej pod nim. Za karę został tylko eurodeputowanym. Dopiero jak posadził las, usadzili i jego. O kim mowa? O Pawle Piskorskim, byłym prezydencie Warszawy, który został właśnie wyrzuczony z Platformy Obywatelskiej. Po raz drugi okazało się bowiem, że pan prezydent nie jest w stanie podać źródeł finansowania swojej ogromnej, przekraczającej tym razem grubo 1 mln zł, inwestycji - 320 hektarów ziemi (wraz z budynkami gospodarczymi) przeznaczonej pod zalesianie, które już zresztą rozpoczął (należy zatem doliczyć koszty przygotowania ugoru oraz ogromną liczbę sadzonek drzew).

Swego czasu, kupując mieszkania w Warszawie, Piskorski pytany, skąd miał na nie pieniądze, tłumaczył się, że "wygrał na giełdzie". Tym razem musiał "dokładnie spytać księgowego", któremu powierzył osobiste finanse. Inwestycja, nawet większa, nie byłaby dla polityka kompromitująca, gdyby pokazał skąd ma na nią pieniądze oraz gdyby w żaden sposób nie wiązała się z jego publiczną działalnością z politycznego nadania. Jeśli tego nie potrafi uczynić, wskazuje tym samym na lewe źródła, które u polityka jednoznacznie wiążą się z korupcyjnym wykorzystywaniem piastowanego przez niego urzędu. Piskorski, zalesiając ugór, liczy dodatkowo na ogromne, wieloletnie dopłaty unijne - kilkakrotnie przewyższające kwotę, jaką zainwestował. Dopłaty wiążą się jednak z czynnościami sprawdzającymi instytucji unijnych, co biorąc pod uwagę, że sam jest eurodeputowanym, rodzi konflikt interesów.

Wcale jednak nie jest pewne, czy Piskorski tak naprawdę wyleciał z PO za "zalesianie". Na zjeździe mazowieckiej PO sprzed kilku dni przewodniczącym tej struktury został Łukasz Abgarowicz - człowiek Piskorskiego, jedna z twarzy tzw. układu warszawskiego (czyli powiązanego z PO i SLD układu samorządowo-biznesowego, który wsławił się niegospodarnością podczas wielu inwestycji, nie tylko tych ww.). Przewodniczącą miała zostać namaszczona przez Tuska Gronkiewicz-Waltz. Układ jednak zwyciężył i to Abgarowicz, mimo że nadal kandydatem PO na prezydenta Wawy miała być Hania, miał rozdawać miejsca na listach samorządowych. Prawdopodobnie miał przygotować pole (ugór?) na powrót Piskorskiego. Na szczęście układowy prezydent nie zdąży już powtórnie zapuścić w stolicy korzeni. Na pociechę zostanie mu jednak coś ok. 3 mln sadzonek do zakorzenienia na Pomorzu.

Tagi: ; ; ;

Stado niezależnych

Wczorajsza Rzepa opublikowała świetny tekst Ryszarda Legutki "Stado niezależnych umysłów", który pozwolę sobie obszernie zacytować.

Na początku lat dziewięćdziesiątych straszono nas dyktaturą prawicową (w wydaniu Wałęsy) oraz teokracją, czyli wprowadzeniem państwa wyznaniowego. Kto nie chciał brać udziału w zawstydzającym wiecu, bywał natychmiast deprecjonowany jako oszołom, faszysta, zamordysta, populista, z którym się nie rozmawia, którego można zmarginalizować albo obśmiać.[..] Druga zapaść nastąpiła niedawno w efekcie zwycięstwa wyborczego PiS. Znowu rozlegają się krzyki o zagrożeniu dyktaturą i faszyzmem, o załamaniu demokracji, cenzurze, upadku rządów prawa, obskurantyzmie. [..] Czego się należy bać? Możemy się domyślić. Nie bez przyczyny Kazimierz Kutz porównał Jarosława Kaczyńskiego do Hitlera. Krystian Lupa, wybitny reżyser teatralny, napisał na użytek czytelników niemieckich i polskich, że PiS jest organizacją podobną do PZPR i do mafii. Wiktor Osiatyński, niegdysiejszy autorytet w dziedzinie amerykańskiej myśli politycznej, co kilka dni publikuje długie manifesty, z których wynika, że jest strasznie, a będzie jeszcze straszniej, jeśli nie powstanie ogólnonarodowy front walki z PiS. [..] Antypisowski spektakl jest pod wieloma względami zabawny. Oto odsłania się przed nami fenomen działania grupy, którą w języku angielskim określa się jako stado niezależnych umysłów (a herd of independent minds). Jak w każdym stadzie, mamy ledwie kilka prostych reakcji i kilka nieodróżnialnych okrzyków bojowych.

Już sam tytuł oddaje ducha salonowej epoki.. Albo stado, albo niezależność. Jednak nie w poprawnościowej retoryce - tu można być zapewne niezależnym stadnym lub stadem niezależnych.. Można łgać w żywe oczy i rzucać fałszywe oskarżenia, a obronę spotwarzonego nazywać brutalnym atakiem lub sianiem nienawiści, albo, w najlepszym wypadku, czymś, co "budzi niepokój". Legutko świetnie oddał ducha salonowców i ich "niezależnie" myślących poprawnościowych wyznawców. Polecam lekturę całego artykułu, póki jest jeszcze bezpłatnie dostępny. Zawiera wiele smaczków, których już nie wypada mi cytować.

Tagi: ;

wtorek, 25 kwietnia 2006

Naczelny Kowboj RP powraca

WC/MC

Naczelny Kowboj RP powraca na ekran! Z początkiem maja rusza w TVP 1 nowy talk-show - "WC/MC", którego jednym z gospodarzy będzie Wojciech Cejrowski. Obok Cejrowskiego (WC), drugim współprowadzącym będzie dziennikarz muzyczny Maciej Chmiel (MC).

Cejrowski to człowiek orkiestra - podróżnik, publicysta, showman, promotor muzyki country, w latach 90. organizator kilku ogólnopolskich prawicowych zlotów pod nazwą "Ciemnogród". Zasłynął jednak przede wszystkim z prowadzenia programu telewizyjnego "WC Kwadrans". Wtedy nie mówiło się jeszcze na coś takiego talk-show, ale był to bodaj pierwszy (i długo jedyny) talk-show, promujący może nawet nie tyle konserwatywne poglądy, co niezalezność myślenia. "WC Kwadrans" przez Wyborczą okrzyknięty został oczywiście jako faszystowski, za co zresztą Cejrowski wytoczył jej wydawcy proces (niestety, nie wywalczył nawet przeprosin). Symbolem programu był kubek (o ile sobie przypominam to najpierw zwykły, a póżniej już z nadrukowanym zdjęciem WC), którym Cejrowski walił w stół, gdy w charakterystyczny i niezapomniany sposób "rozbijał" absurdy lewicowej, poprawnościowej propagandy.

Założeniem nowego programu "WC/MC" ma być spór pomiędzy wyrazistymi prowadzącymi, z których jeden reprezentuje poglądy konserwatywne, drugi - liberalne. Gospodarze będą komentowali aktualne wydarzenia. Nie będzie to jednak talk-show tylko polityczny, poruszane mają być wszelkie tematy (obok polityki także m.in. trenedy w pop kulturze i stylu życia). Jak również nie będzie to tylko "siedzący", studyjnny talk-show - rozmowy mają być ilustrowane specjalnie zaaranżowanymi scenkami, fotomontażami, archiwaliami, reportażami itd.

No cóż, zapowiada się nieźle. Zobaczmy, co z tego wyjdzie. Pierwsze edycje programu mają zostać wyemitowane 1, 2 i 3 maja w TVP 1. Godzina emisji nie jest jeszcze znana, ale z niepotwierdzonych informacji ma to być 21.40.

FOTO powyżej: "szpiegowska" klatka z "WC/MC" (roboczy tytuł) - z lewej MC, z prawej WC.

Aktualizacja (28.04). Z aktualnego programu TV wynika, że "WC/MC" będzie prawdopodobnie miał swoją premierę 1 maja o godzinie 21.40 w TVP1. Jednak nie mam co do tego 100-procentowej pewności, bo pozycja w programie (zarówno tym dołączanym do Dziennika, jak i Wyborczej) opisana jest enigmatycznie jako "Program rozrywkowy". Nie będzie też raczej emisji kolejnych odcinków już 2 i 3 maja, jak wynikało to z moich wcześniejszych źródeł. W tych dniach nie ma już bowiem nawet tak ogólnie sformułowanej rezerwacji ramówki.

Aktualizacja (30.04). Okazało się, że "WC/MC" był tylko roboczym tytułem "Produktu Jednorazowego". Premiera programu 1.05 o 21.35 w TVP1 - to już pewne, bo wreszcie pojawiła się jednoznaczna zapowiedź.

Tagi: ; ; ;

sobota, 22 kwietnia 2006

Dziennik. I nic więcej?

Dziennik - logo

Minął prawie tydzień (brakuje tylko poniedziałku) od chwili pojawienia się w kioskach pierwszego numeru Dziennika - gazety wydawanej przez Axel Springer Polska, wydawcę m.in. Newsweek Polska i Faktu. Gazety przygotowywanej do rynkowego debiutu tylko przez ok. pół roku. Dla niektórych aż, bo to pewnie w końcu ładnych paredziesiąt wydań pisanych do szuflady. Dziennik, zanim się pojawił, został okrzyknięty "prawicową gazetą opiniotwórczą", przeciwwagą dla skrajnie lewicowej Gazety Wyborczej.

Niestety, Dziennik - przynajmniej na razie - nie jest ani prawicowy, ani opiniotwórczy. Skonstruowany jest jak tabloid - podział niektórych kolumn redakcyjnych na 7 szpalt (kolumny ogłoszeniowe Wyborczej mają chyba mniej szpalt), duże zdjęcia (nawet na całą kolumną - tego nie ćwiczyli chyba nawet w Fakcie), brak dużych (czytaj poważnych) materiałów. Zamiast nich mnóstwo krótkich informacji w stylu "Dlaczego Rosjanie dopiero pomiędzy trzecim a czwartym toastem zakąszają"... przy czym nie wiedzieć czemu "zakąszają" wybite jest wielka czcionką. W każdym numerze krzyżówka z fotką aktora/ki w środku(!) z hasłami, kóre rozwiązać może uczeń podstawówki. Spory dział Styl - moda, ciekawostki z życia gwiazd filmu, kulinaria itd. No nie, to nie jest przepis na gazetę opiniotwórczą.

Nawet jeśli to wszystko przyprawione jest cotygodniowym (w środy) dodatkiem filozoficznym Europa (świetnym, ale hermetycznym, bardziej nawet niż hermetycznie literacki był kiedyś Plus Minus Rzepy). Jakby ktoś nie wiedział, to Europa była wcześniej dodatkiem do.. Faktu. Co ciekawe, redaktor naczelny tego dodatku został naczelnym Dziennika.

Komentarze od prawa do lewa. Krasnodębski posłużył chyba tylko za listek figowy w pierwszym numerze. Pózniej, czy nawet już od pierwszego numeru, całe spektrum - Olejnik, (Hanna) Samson, Lewandowski, Wałęsa, Biernacki, Rosati, Onyszkiewicz. Wypowiada się też sporo postaci z prawej strony, ale są w zasadzie w mniejszości. Dziennik nie jest zatem tym, czego oczekiwałem. Jako prawicowiec bardzo się zawiodłem. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że być może w Polsce nie ma (jeszcze?) rynku na gazetę prawicową, czego przykładem jest niepowodzenie Życia z kropką. Nie mówiąc o tym, że nawet tygodniki lekko nie mają, czego przykładem nieśmiertelna (chwała Bogu)Gazeta Polska i reaktywacja Ozonu.

Ale oczywiście Dziennik ma swoje plusy. Świetnie się go czyta. Zupełnie jak (ogląda) wiadomości w telewizji (publicznej). Wyprany z emocji, czy nachalnej propagandy w stylu Wyborczej. Warte zwrócenia uwagi są informacyjne tytuły, które nierzadko są całymi zdaniami - zupełne przeciwieństwo manipulacyjnych, "copywriterskich" tytulariów Wyborczej. Neutralne leady, neutralne zdjęcia. No i body tekst (treść artykułów) bez agorowego zadęcia, pouczania, manipulacji. Sporo miejca na politykę - sprawozdawczą, nie własną. Dobra i, co ważne, codzienna kolumna o nowych technologiach. Za to wszystko słowa uznania dla redakcji. Szkoda tylko, że nie wiedzą, jak trudno czytać coś takiego, nie boję się użyć słowa - rzetelnego, po tylu latach czytania Wyborczej.

Na końcu języka mam jednak też to, że Dziennik być może jest tym, czym w zamyśle Agory miał być Nowy Dzień - nie szukającym taniej sensacji tabloidem. Niestety, sprzedaż pierwszego numeru Dziennika wypadła gorzej (o kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy) niż Nowego Dnia, więc nic dobrego to nie wróży. Trzymam jednak kciuki za Dziennik i z całego serca życzę mu powodzenia. Już za samo pozbawienie Agory kilkudziesięciu milionów złotych rocznych przychodów (spowodowanej obniżką ceny Wyborczej) należą mu się brawa.

PS. Uprasza się wydawcę o lepszą kontrolę kolportażu w Zaborowie (gmina Leszno). Dziś (sobota) nabyłem środowe (!) wydanie Dziennika. Jako że kupowałem większą, weekendową porcję dzienników, o oszustwie sprzedawcy (kolportera?) zorientowałem się poniewczasie.


Update (24.04): Z najnowszych (ale nadal szacunkowych) danych wynika, że sprzedaż pierwszych numerów Dziennika okazała się jednak lepsza, i to zdecydowanie, niż pierwszych wydań agorowego Nowego Dnia. W dniu premiery Dziennik pobił być może Nowy Dzień o włos (jego sprzedaż wyniosła 380-400 tys. egz, podczas gdy Nowego Dnia - 398,8 tys. egz.). Średnia sprzedaż Dziennika od premierowego wtorku do piątku wyniosła już natomiast aż ok. 317 tys. egz, podczas gdy Nowy Dzień sprzdawał się w pierwszym tygodniu średnio tylko w ok. 225 tys. egz. Źródło: Wirtualne Media

Tag: