czwartek, 31 maja 2007

Rzecznicy praw Teletubisiów

Teletubisie


To prywatna sprawa Tinky Winky'ego, czy jest gejem czy nie.

Norweski rzecznik praw dziecka



Czy Tinky Winky to norweski nastolatek, który odkrył w sobie pociąg do tej samej płci, a ktoś go za ten światły wybór szykanuje? Nie, norweski RPD wystąpił w obronie prawa do swobodnego określenia orientacji seksualnej przez.. jednego z pluszowych bohaterów bajki dla dwulatków.

Od kilku dni w prasie, radiu, telewizji, na blogach oglądamy praktycznie jedną bajkę - Teletubbies. Wszystko zaczęło się od niewinnego wywiadu udzielonego przez Rzecznik Praw Dziecka Ewę Sowińską tygodnikowi "Wprost". Pani rzecznik na wyraźną sugestię dziennikarza, że jedna z postaci w tej bajce promuje homoseksualizm, powiedziała tylko, że poprosi o konsultację psychologów. Nie przesądziła niczego, mówiąc nawet, że sama niczego zdrożnego w bajce nie zauważyła. Wystarczyło to jednak aby wywołać burzę - niezliczoną liczbę artykułów i komentarzy, w przeważającej większości głupich i prymitywnych, wyśmiewających panią rzecznik. Przy okazji co bardziej "dociekliwi" publicyści zaczęli ku uciesze gawiedzi doszukiwać się homoseksualizmu, transwestytyzmu a nawet zoofilii u bohaterów innych bajek.

Tinky Winky w spódniczce Jednym słowem prześmiewcza manipulacja i rechot, żeby przypadkiem komuś nie przyszła ochota na jakąkolwiek analizę (choćby po to, żeby stwierdzić czy jest jakiś problem z tą bajką, czy nie). Bezprecedensowa nagonka medialna spowodowała zresztą wycofanie się RPD z jakichkolwiek działań w tej kwestii, zanim zostały one w ogóle podjęte. RPD rezygnując z działań podparł się opinią jednego seksuologa wygłoszoną w TVN24. Moim zdaniem zbyt pochopnie, bo nic by się przecież nie stało, gdyby bajce przyjrzeli się psycholodzy. No bo czy damska torebka noszona (stale) przez chłopaka (Tinky Winky to "on") to czysty przypadek? Wśród Teletubisiów są dwie "one", ale to nie one noszą torebki. Tinky Winky zakładał też spódniczkę.

Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy jeden z Teletubisiów jest gejem, transwestytą, bezpłciowcem, obojnakiem czy co tam jeszcze, rozwiewają je sami geje, którzy już dawano uczynili z niego jedną ze swoich ikon i maskotek. Ostatecznej wykładni dokonał wczoraj norweski rzecznik praw dziecka Reidar Hjermann. Stwierdził on, że to, czy Tinky Winky jest gejem czy nie, jest prywatną sprawą tego Teletubisia. A polskiemu rzecznikowi praw dziecka wara od orientacji seksualnej bohatera bajki dla 2-latków. Innymi słowy - wara od wzorców osobowych, jakie światli autorzy (w końcu to BBC, więc inaczej być przecież nie może) programu uznali za stosowne przekazywać najmłodszym. Na dokładkę norweski RPD zamierza zwołać międzynarodówkę europejskich RPD, aby potępić Sowińską, która "swoim postępowaniem łamie europejskie prawo i nakłania do dyskryminacji całej grupy społecznej z powodu orientacji seksualnej". Dodajmy dla porządku - z powodu domniemanej odmiennej orientacji seksualnej pluszaka. Zamiast ochrony praw dzieci, do czego zobowiązany jest zapewne i norweski RPD, występuje on w obronie praw.. Teletubisia.

Śmieszne? Nie, przerażające. Dla norweskiego rzecznika praw dziecka jest ważne tylko to, aby mniejszości seksualne miały swoich reprezentantów wśród bohaterów bajek dla dzieci oraz aby miały swobodę przekazywania dzieciom odmiennych od heteroseksualnych wzorców zachowań. Uchowaj Boże nasze dzieci przed takimi rzecznikami.


PS. Teletubisie wywołują kontrowersje od ładnych kilku lat niemal wszędzie tam, gdzie są pokazywane. I nie tylko w kwestii ewentualnej promocji homoseksualizmu przez jednego z bohaterów tego programu. Wystarczy w Google wpisać "Teletubbies controversy" a do dyspozycji chętnych jest kilkaset artykułów oraz bardziej lub mniej naukowych opracowań na ten temat. Chodzi głównie o to, że ten program, opracowany specjalnie dla najmłodszych dzieci (do 2 lat), może hamować rozwój intelektualny i emocjonalny starszych dzieci czy nawet powodować regres rozwiniętych już zdolności. Czego zresztą dowodzi zachowanie Reidara Hjermanna i innych wyznawców politpoprawnej ideologii, które sprawia wrażenie jakby miało miejsce przy wyłączonym niemal zupełnie samodzielnym myśleniu.

niedziela, 20 maja 2007

Niepokojący wywiad

Nie ma już żadnych wątpliwości co do tego, że Aleksander Kwaśniewski wrócił do pierwszego szeregu polskiej polityki. Wzorem Geremka, Olbrychskiego i paru innych "autorytetów" zaczął bowiem uprawiać wewnętrzną politykę na łamach zachodnich gazet. Informacje za "Dziennikiem":

W rozmowie z największą włoską gazetą Kwaśniewski oświadczył, że rozumie zaniepokojenie Unii Europejskiej tym, co dzieje się w Polsce. Ocenił, że w naszym kraju "rozbrzmiewają na nowo niezrozumiałe w Europie slogany". To rząd wystawia tragikomedię, próbując obejść i umniejszyć konstytucję przy pomocy nowej ustawy lustracyjnej". "To praktyka stosowana w czasach reżimu komunistycznego".

Kwaśniewski, były minister w jednym z rządów tego reżimu, już zapomniał, że to Trybunał Konstytucyjny wyinterpretował z Konstytucji to, co mu pasowało, aby uwalić lustrację. TK zablokował też dostęp do archiwów IPN (nie tylko teczek osobowych) dziennikarzom i naukowcom. I to powinno budzić zaniepokojenie Unii Europejskiej i obrońców demokracji!

sobota, 12 maja 2007

Trybunał ubeków i ich kapusiów

Ustawa lustracyjna wcale nie jest bublem prawnym, jak starają się to od kilkunastu godzin wmówić opinii publicznej salonowe autorytety i pożyteczne wykształciuchy (wystarczy zajrzeć na stronę główną Salonu24). Wołającym o pomstę do nieba bublem, wypichconym naprędce na polityczne zamówienie, jest tylko i wyłącznie orzeczenie TK. Każdy niekonstytucyjny rzekomo według TK punkt ustawy lustracyjnej bierze w łeb, jeśli zważy się tylko to, że sam fakt pracy lub współpracy z organami bezpieczeństwa PRL nie pociąga za sobą żadnej sankcji! Pojawia się ona dopiero za niezłożenie oświadczenie lustracyjnego lub za poświadczenie w nim nieprawdy.

Zamiast ścigać ubeków i ich kapusiów rozpętano natomiast nagonkę na posła Mularczyka, który reprezentował Sejm przed TK. Ma być wobec niego podjęte postępowanie dyscyplinarne w ramach korporacji adwokackiej (błyskawicznie się za niego wzięli!); SLD domaga się natomiast postępowania prokuratorskiego z urzędu. Za to, że zdaniem Stępnia "zataił" coś, co.. zobaczył w czytelni IPN. Mularczyk nie był w żadnym razie dysponentem archiwów IPN! Stępień mógł oficjalnie wystąpić do IPN o przesłanie tych akt. Ale nie nie zrobił tego, bo to by trwało, a on się przecież bardzo spieszył żeby uwalić ustawę przed deadlinem składania oświadczeń lustracyjnych. Przecież to kompletny absurd lub inaczej - czysta polityka na zlecenie ubeków i ich kapusiów oraz ich ideowych spadkobierców!

BTW, o niczym innym nie słyszę już w wiadomościach TOK FM, jak o niecnych działaniach posła Mularczyka. Salon wyszedł już zapewne z założenia, żeby nad lustracyjną trumną było ciszej. Rzygać się chce.. Za Bug z takim trybunałem, z takimi "elitami" a przede wszystkim z tym ubeckim łajnem, przez które 18 lat po odzyskaniu niepodległości robi się społeczeństwu wodę z mózgu!


Niniejszym ogłaszam akt obywatelskiego nieposłuszeństwa - nie przyjmę od swojego pracodawcy, złożonego mu przeze mnie oświadczenia lustracyjnego, do zwrotu którego zobowiązał go swoim orzeczeniem Trybunał Konstytucyjny!


PS. Bublem,
pełnym wieloznacznych frazesów, jest Konstytucja, skoro można z niej wyinterpretować niemal wszystko.

Wiwat ubekistan!

Jak powiedział przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego Jerzy Stępień po faktycznym uwaleniu nie tylko ustawy, ale samej idei lustracji: "czy wszyscy muszą wiedzieć wszystko o wszystkich". Pracownicy i tajni współpracownicy wszystkich departamentów UB, SB, Informacji Wojskowej itp. łączcie się! Zabetonowanie archiwów IPN to już tylko kwestia czasu..

wtorek, 8 maja 2007

Ketman działa dalej

Podzielam obawy, że wiele wystąpień polityków prawicowych podminowuje autorytet prawa i kruszy instytucje demokratycznego państwa. Apele o rozliczenie PRL, z iście inkwizytorską pasją wzywające do dekomunizacji, lustracji, delegalizacji SdRP, zrealizować by można jedynie w warunkach stanu wyjątkowego i zawieszenia swobód obywatelskich.

(Lesław Maleszka, "Historia nie lubi kompromisów", "Gazeta Wyborcza")




Dzisiejszy "Dziennik" rzuca nowe światło na dokonane 30 lat temu przez SB morderstwo Stanisława Pyjasa. Dzięki badaniom archiwów bezpieki okazuje się, że Lesław "Ketman" Maleszka (wieloletni redaktor i dziennikarz "Gazety Wyborczej", zagorzały przeciwnik lustracji) nie tylko donosił esbecji na Pyjasa i jego kolegów z opozycji, ale też brał udział w późniejszym zacieraniu śladów mogących wyjaśnić śmierć Pyjasa a także tajemniczą śmierć innego studenta - Stanisława Pietraszki, który był świadkiem w sprawie Pyjasa. Maleszka kontrolował bowiem z ramienia SB niezależne śledztwo prowadzone przez studentów i KOR w obu tych sprawach. Nie dość zatem, że Maleszka nie zerwał współpracy z SB po zamordowaniu przez nią przyjaciela, to jeszcze wspomagał ją w tym, aby sprawcy mordów nie zostali wykryci. Czy można wyobrazić sobie większą podłość i wyrachowanie?

Maleszka musiał być żywotnie zainteresowany tym, aby niezależne dochodzenie spełzło na niczym, a tym samym nie mogła zostać odkryta jego haniebna rola kapusia. Przecież, gdyby nie jego donosy, w SB nie podjęto by zapewne decyzji o fizycznym wyeliminowaniu Pyjasa. Opozycjonista nie był wtedy na tyle groźny dla komunistycznego reżimu, żeby ten motyw zbrodni przyjmować bez wątpliwości. Wielkie znaczenie dla bezpieki miał natomiast.. sam Lesław Maleszka! Henryk Głębocki, historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego i pracownik IPN w Krakowie, stawia tezę, że "Ketman" był tak cennym agentem SB, że to z obawy przed jego dekonspiracją mógł zostać zamordowany Pyjas, który był właśnie na tropie agentury wewnątrz opozycyjnej organizacji studenckiej.

Zatem Lesław Maleszka przyczynił się do śmierci Stanisława Pyjasa, a w konsekwencji prawdopodobnie także do morderstwa Stanisława Pietraszki, nie tylko swoimi donosami na kolegów, lecz także tym, jak ważną rolę odgrywał dla bezpieki. Głębocki pisze: "Wkrótce po śmierci Pyjasa TW Ketman stał się stałym łącznikiem między KOR a SKS oraz innymi środowiskami, w tym zakładanymi w kolejnych miastach SKS-ami. Zdobył na tyle zaufanie przywódców KOR, że dopuszczany był do dyskusji o projektach strategii i planach działań opozycyjnych." O wszystkim, czego się dowiedział zdawał relacje SB, prowadząc także własne "gry operacyjne", dezintegrując w efekcie opozycję i skazując ludzi na więzienie, emigrację lub złamanie kariery. Był za to sowicie wynagradzany.


PS. Nie podałem daty publikacji, z której pochodzi cytat na wstępie, bo choć miała ona miejsce ładnych kilka lat temu, to czy nie słyszymy dzisiaj tego samego z ust salonowych autorytetów, publicystów i polityków..

sobota, 5 maja 2007

Jeszcze o salonie

Na smyczy trzymam filozofów Europy
Podparłam armią marmurowe Piotra stropy
Mam psy, sokoły, konie - kocham łów szalenie
A wokół same zające i jelenie..


- Stój Kataryno! - Wróć do salonu! Woła Igor Janke do Kataryny, która opuściła Salon24, kasując cały swój blog. Janke przyznał się do tego na swoim blogu w S24: "Wczoraj rozmawiałem z naszą ulubioną blogerką z pół godziny przez telefon, przekonywałem na wszystkie możliwe sposoby, zobaczymy czy da się uprosić. Więcej nie mam siły..". Powrót Kataryny na agorowego(!) Bloxa to efekt nagonki rozpętanej w S24 przez "czerwonych", żądających, aby ujawniła swoje imię i nazwisko. Przyczyny odejścia wyjaśnia zresztą sama w notce na nowym-starym blogu - to nie tylko "rzucenie tła" jak sama pisze, ale przede wszystkim krótka historia kształtowania się jej poglądów. A drogę taką przeszło w III RP zapewne wielu, warto to sobie przypomnieć ;).

Wracając jednak do S24, wierzę Igorowi Janke (ale już nie Bognie Janke) w jego dobre intencje uczynienia z Salonu24 ośrodka wymiany myśli politycznej bez przechyłów zarówno w prawą, jak i lewą stronę. Tyle tylko, że dobrymi chęciami to wiadomo, co jest wybrukowane.. Uważam, że taki moloch jak S24, a stał się nim w ciągu zaledwie pół roku, wali się po prostu pod własnym ciężarem. To tak, jakby w jednej zszywce zgromadzić na przykład "Wyborczą", "Dziennik", "Rzepę" i "Trybunę". Ani czasu żeby to wszystko przeczytać, ani tym bardziej ochoty na choćby oglądanie niektórych tytułów. Albo "Dziennik" i "Rzepa" albo "Wyborcza" i "Trybuna". A w S24 jest jeszcze gorzej, bo tam jest się "zmuszonym" do czytania tego, co pojawi się na stronie głównej. Wydawałoby się, że można się przed tym łatwo obronić, ale żeby nie wiem jaki slalom między blogami wykonywać, to i tak wcześniej czy później trafi się na stronę główną albo po prostu zwycięży ciekawość, co też tam dzisiaj dali.. A później trzeba tylko koić nerwy, no bo przecież, gdyby prenumeratorowi "Gazety Polskiej" przez pomyłkę wysłano "Przegląd", to nie byłby delikatnie mówiąc zadowolony.

A takie jest założenie Salonu24 - trochę z lewa, trochę z prawa, nawet z kraja, ale ogólnie to w mainstreamie na przykład samych Jankesów i Leskiego (ta liczba postów!), bo taki model przyciąga najwięcej ludzi, wywołuje dyskusję, dzięki której rośnie liczba odwiedzin i tak to się dalej samo napędza. Będzie podobnie, jeśli pieczę nad stroną główną mieliby nawet przejąć sami blogerzy, co zapowiada IJ. Faktem jest jednak, że liczba generowanych w S24 komentarzy nie jest łatwa czy nawet możliwa do osiągnięcia na pojedynczym blogu. Dodatkowo, na bloga błąkającego się samopas po internecie nie wpadną zawodowi publicyści a zatem salon nobilituje. Taki prawicowo-lewicowy mix mi się jednak po prostu nie podoba. Chciałbym, aby prawica dorobiła się swojej platformy blogowej, skoro pojedyncze blogi na różnych serwisach to dla wielu dyskutantów za mało. Równie dobrze można prowadzić dyskusje "międzyplatformowe" czy po prostu międzyblogowe, bez konieczności siedzenia obok siebie w jednym salonie.

wtorek, 1 maja 2007

ZOMO w Poznaniu



Jak już napisał Tomasz Sakiewicz na swoim blogu w Salonie24 w Poznaniu miała miejsce skandaliczna interwencja policji przeciw Akcji Alternatywnej Naszość. Od jednego z uczestników happeningu Naszości wiem, że potraktowano ich wyjątkowo brutalnie, niczym pospolitych przestępców. Na ulicy policja otoczyła ich korodonem i napierała na nich. Wydawała przy tym sprzeczne rozkazy, żeby się np. rozeszli, podczas, gdy nie mieli jak tego zrobić. W efekcie uczestnicy happeningu nie uniknęli kopniaków i wykręcania rąk. Na komisariacie (Poznań Starówka) trzymano ich bodaj dwie godziny pod ścianą, poniżano niewybrednymi tekstami, wydawano komendy jak za starych "dobrych" zomowskich czasów - "Nie rozmawiać!" Nie trzymać rąk z tyłu!", rozstawiano jak przedmioty i kazano stać na baczność. Coś niebywałego..

Policjantów rozwścieczyło to, że happening "zakłócał" lewicowy wiec pierwszomajowy, a jednym z jego haseł było "My jesteśmy brzytwy z Kwaśniewskiego sitwy".