Dziennik - zmielone wydanie

Wydrukowane już egzemplarze weekendowego wydania "Dziennika" trafiły na przemiał. W ich miejsce do kiosków trafiły nowe. Usunięto artykuł "Arcybiskup w aktach SB", a w jego miejsce pojawił się na jedynce nowy materiał; wewnątrz - autoreklama innego tytułu wydawnictwa. W zniszczonym nakładzie znalazły się informacje o rzekomej współpracy jednego z biskupów z SB. Miał on zostać zarejestrowany pod kryptonimem "Teolog" i informować bezpiekę m.in. o tym, kto z duchowieństwa negatywnie wypowiada się o władzy ludowej. Jak podaje dzisiejsze "Życie Warszawy", informacje "Dziennika" miały pochodzić z trzech niezależnych źródeł, jednak mimo to redakcja lub wydawca zdecydowali się na tak drastyczny krok (wydawca oficjalnie odmówił wszelkich komentarzy). W "ŻW" znalazł się także fragment rozmowy z posądzonym o współpracę z SB biskupem, który ostro temu zaprzeczył.
Feralne wydanie "Dziennika" było już jednak kolportowane, gdy zapadła decyzja o usunięciu materiału. Cofnięcie nakładu nie zapobiegło więc wykonaniu zdjęć przez kierowców lub pracowników drukarni i przekazaniu ich do innych redakcji (stąd powyższy fragment cofniętej jedynki "Dziennika" zamieszczony w "ŻW"; na pierwszym planie oczywiście jedynka, która trafiła do kiosków). Zastanawiający jest powód całego zamieszania. Czy zebrane dowody okazały się zbyt słabe, czy może ktoś celowo wprowadził redakcję na minę? I czy na minie tej miała polec tylko rzetelność redakcji "Dziennika", czy też w powietrze wylecieć miała cała lustracja. Choć na razie nic na ten temat więcej nie wiadomo, prawdę zapewne niedługo poznamy.
Tagi: Dziennik; lustracja; dziennikarstwo
Komentarze
W przypadku osób, którzy ubiegają się na inne stanowiska niż państwowe (np. dziennikarskie), koszty procesu lustracyjnego powinna ponosić firma zatrudniająca. Wtedy IPN czy sądy mogłyby zatrudnić dodatkowych ludzi czy nawiązać współpracę z uczelniami i nie byłoby to na koszt państwa. Oczywiście osoby lustrujące powinny same wcześniej przejść proces lustracji.
Ta cała szopka z wyciekiem informacji jest bez sensu. Nie byłoby problemu, gdyby archiwa były publiczne, np. dostępne w Internecie.
podrzucac falszywki. W koncu w sprawie lustracji jeszcze nie wszystko dla
nich stracone. Pare wiekszych afer z falszywymi info w tym temacie i mozna
jeszcze opinie publiczna odpowiednio urobic. A dziarskie chlopaki ze sluzb
znaja "poziom" polskich "dziennikarzy" w koncu sami wielu z nich werbowali i
wykorzystywali ich jak chcieli i to nawet po 1989 r.
Kto wie czy nawet jakies merdium z frontu antylustracyjnego same swiadomie
nie zrobi jakiejs takiej afery jw. Spoko na wiarygodnosci nie straci -
znajomi z innych merdiow frontu ich wybronia. A najwazniejsze, ze wiadomosc
pojdzie w swiat - lustracja jest be ....
PJ