czwartek, 17 sierpnia 2006

Cień cienia "Delegata"

Piotr i Paweł Adamowicz

Nie pisałem nic o "Delegacie", bo nie chciałem bawić się w nie popartą mocnymi dowodami zgaduj-zgadulę. Nauczony doświadczeniem z Kataryną, wolałem milczeć. Owszem, zrobiłem szybką analizę artykułu w Rzeczpospolitej (online dostępny tutaj), a konkretnie pojawiających się w nim meldunków samego "Delegata", z których wynikało jednak tylko to, że żadna osoba z listy osiemnastu uczestników pielgrzymki do Papieża nie pasuje do "portretu pamięciowego", jaki na łamach Rzepy namalowali Piotr Adamowicz i Andrzej Kaczyński. Nad tym, kim jest "Delegat" biedzą się od kilkunastu dni uczestnicy wielu politycznych forów dyskusyjnych, a etatowo zapewne chcą go rozpracować wszystkie liczące się redakcje prasowe, radiowe i telewizyjne. Jakiż to byłby news, gdyby komuś udało się rozszyfrować "Delegata", a nie tylko jego cień (o którym dalej). Rekordowa liczba cytowań, na czym bardzo zależy opiniotwórczym mediom, w ciągu przynajmniej miesiąca byłaby przecież murowana.

Wróćmy na chwilę do korzeni. W sensacyjnym materiale o wtyczce SB wśród delegatów Solidarności na spotkanie z Papieżem, redaktorzy Rzepy nie wymienili najważniejszego nazwiska - tego, który donosił do SB na pozostałych uczestników. Początkowo myślałem, że to tylko chwyt marketingowy i nazwisko "Delegata" pojawi się w następnym Plusie Minusie, mimo zapewnień samych autorów artykułu, że może nigdy go nie poznamy. Rozkładanie takich informacji na raty to przecież normalna praktyka prasowa, mająca na celu zwiększenie zainteresowania pismem. Niestety, mija prawie drugi tydzień od daty publkacji, a nazwiska "Delegata" nie znamy.

Trudno się zatem dziwić, że niektórzy zaczęli wietrzyć w tym chęć zdyskredytowania całego procesu lustracji. No bo jakże to - tak ważny agent, tak wysoko umocowany w Kościele (zaufany dwóch prymasów!) i w Solidarności (mający wpływ na wybór jej władz), a nie zachowały się jednocznacznie identyfikujące go papiery?! Toż archiwa SB muszą być tak wybrakowane i zafałszowane, że już nigdy nie będzie można z całą pewnością orzec, kto donosił, lub przynajmniej kto nie. Cień podejrzeń padł bowiem niemal na wszystkich uczestników pielgrzymki, nie wyłączając Mazowieckiego (na którego "Delegat" zresztą donosił). Zwolennicy tej teorii otrzymali duże wsparcie, dzięki artykułowi w ostatnim Wprost, oczerniającym Zbigniewa Herberta. Choć Wprost narobił trochę szumu, to jednak odgrzał tylko to, co o kontaktach Herberta z SB było wiadome od z górą pół roku. Zrobił to zatem tylko po to, aby skandalicznym, sensacyjnym ujęciem tematu zwiększyć nadwątloną sprzedaż. A jakby do tego całego "zamieszania", dodać jeszcze Gilowską..

Powróćmy jednak do "Delegata". Ostatni Newsweek stawia już bowiem niemal kropkę nad i, pokazując "Cień Delegata" (tak głosi zresztą tytuł artykułu). Choć sam "Delegat" meldował do SB na prałata Henryka Jankowskiego, redaktorzy czasopisma – Amelia Łukasiak i Tomasz Terlikowski – są niemal pewni, kim jest tajny współpracownik SB, czy też jej kontakt operacyjny (oficjalny status "Delegata" też nie został ustalony). Piszą m.in. o dotyczących Jankowskiego "podejrzeniach, które się zewsząd sączą". Zachowując zapewne należytą staranność dziennikarską, naswietlają sylwetkę prałata ze wszystkich stron - przypominają oskarżenia o kontakty homoseksualne z ministrantami, zamiłowanie do operetkowych mundurów, przepych na plebanii w czasach stanu wojennego, który zaskoczył nawet seniorkę rodu Kennedych itd. Artykuł jest w zasadzie wyrokiem na ks. Jankowskiego, bo nie owijając w bawełnę autorzy wskazują, że miał taką pozycję, jaką zajmował "Delegat" - "W Kościele był łącznikiem z Solidarnością, w Solidarności - nieformalnym reprezentantem prymasa". Na koniec autorzy stwierdzają, że co prawda "nie można jednoznacznie stwierdzić, czy to Henryk Jankowski był >Delegatem<" ale "tak podejrzewa większość komentatorów".

Wczoraj pojawiły się jednak interesujące informacje od samego "podejrzanego". Otóż ks. Jankowski powiedział, że zna osobiście współautora artykułu o "Delegacie" w Rzeczpospolitej – Piotra Adamowicza (na marginesie dodajmy, że jego brat Paweł jest prezydentem Gdańska z ramienia PO). Zna go od lat (obaj bracia byli nawet ministrantami w kościele św. Brygidy) i dziwi się, że się do niego nie zgłosił. A teraz najciekawsze - Jankowski powiedział jeszcze, że nazwisko Adamowicza pojawia się w aktach, które otrzymał z IPN. A jak wiadomo, ks. Jankowski zapowiedział, że ujawni nazwiska rozpracowujących go esbeków i ich tajnych współpracowników. Czyżby zatem gra "Delgatem" miała na celu nie tylko zdyskredytowanie lustracji, ale jest też ciosem wyprzedzającym, wymierzonym bezpośrednio w Jankowskiego? Oczywiście po to, aby ujawnienie przez niego tych osób było dla nich mniej dotkliwe, bo pochodzące ze źródła, którego wiarygodność została obniżona.

Foto powyżej: Jedyne zdjęcie tytułowego cienia cienia "Delegata", czyli współautora artykułu w Rzepie - Piotra Adamowicza, jakie udało mi się znaleźć w Sieci. W samolocie - brat Paweł, obecnie urzędujący prezydent Gdańska.


Tagi: ;

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Atak na Herberta to dęta sprawa. Jego autor niejaki Jakub Urbański pracował przed Wprost tylko w "Meblarstwie" i "Gazecie Przemysłu Drzewnego". Choć naczelny już przeprosił to dziwne że dopuścił do tak poważnego tematu nie mającego żadnego doswiadczenia autora. To śmierdzi.

Anonimowy pisze...

Poczekajmy jeszcze chwilę. Jak wróci z wycieczki Pan Andrzej Gwiazda, to sądzę, że z przyjemnością będzie opowiadał o Delegacie.
Ktoś w końcu musi postawić kropkę na "i".

ckwadrat pisze...

Problem w tym, że Andrzej Gwiazda i jego żona długo nie wracają z tej wycieczki.

Anonimowy pisze...

Pies z kulawą nogą, nie przypomniałby sobie o jednym znanym emerycie, gdyby nie sprawa "Delegata". Chodzi mi oczywiście o uczestnika tamtejszego spotkania u Papieża JP II, o Pana Andrzeja Gwiazdę - działacza politycznego i związkowego, który w sierpniu 1980 r. był członkiem Miedzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Stoczni Gdańskiej, współtworzył NSZZ Solidarność i 17 sierpnia 1980 r. w dniu powstania związku został wybrany na stanowisko wiceprzewodniczącego NSZZ Solidarność. Przypomnę, że przewodniczącym został wtedy Lech Wałęsa, a drugim wiceprzewodniczącym Lech Kaczyński. Warto dodać też, że zasługi Pana Andrzeja Gwiazdy w odzyskaniu niepodległości zostały dopiero niedawno docenione i w dniu 3 maja 2006 r. odznaczony został on przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Orderem Orła Białego. Nasuwa mi się przypuszczenie,
czyżby pozostali uczestnicy tamtej delegacji zrobili głosowanie nad ujawnieniem "sprzedawczyka" i p. Andrzej jest języczkiem u wagi i stąd jego chwilowe zniknięcie, czy też stało się coś poważniejszego?

Anonimowy pisze...

Gwiazdowie mieli na tej wycieczce pisać książkę o początkach Solidarności :-). Choć z drugiej styrony jak wyjeżdzali to o Delegacie jeszcze nikt ne slyszal.