sobota, 8 lipca 2006

Kompania braci

Wreszcie stało się to, co powino się stać zaraz po jesiennych wyborach parlamentarnych. Premierem zostanie Jarosław Kaczyński - szef zwycięskiego ugrupowania w tychże wyborach. Kaczyński nie chciał być wtedy premierem, bo obawiał się, że reakcja opinii publicznej na rządy braci bliźniaków mogła by nie być pozytywna. Czyżby zatem akurat 8 lipca publika dorosła do rządów braci Kaczyńskich? Zapewne nie to było powodem wymuszonej dymisji premiera Marcinkiewicza. Zapewne też powodem nie było - jak głosi oficjalny komunikat - wystawienie kandydatury Marcinkiewicza na prezydenta stolicy. Prawdopodobnie nagłej zmiany prezesa rady ministrów nie wywołały też żądania koalicjantów (w szczególnosci Samoobrony) odnośnie obsady kolejnych stanowisk. Cóż więc?

Moim zdaniem Marcinkiewicz położył głowę głównie za.. Gilowską. Niedawna, zbyt szybka dymisja pani wicepremier doprowadziła może nie do kryzysu rządowego, ale do poważnego kryzysu wartości, jakim hołduje PiS. Dymisja Gilowskiej postawiła przecież pod znakiem zapytania obowiązującą obecnie procedurę lustracyjną. To, że Jarosław Kaczyński - zagorzały zwolennik lustracji - musiał jeździć z panią profesor po sądach i podtrzymywać ją na duchu, oraz zapraszanie przez Marcinkiewicza Gilowskiej powtórnie do rządu świadczy o tym, że dymisja była zbyt pochopna a być może niekonsultowana z kierownictwem PiS. Zbieżność obydwu spraw wydaje się nieprzypadkowa, choć oczywiście jest to tylko jedna a wersji obecnego przesilenia.

O nie do końca szczerych intencjach Marcinkiewicza świadczy też potajemne (w ukryciu przed PiS) spotkanie z Tuskiem. Na samą dymisję nie miało to jednak zapewne znaczenia (choć Tusk podbija sobie bębenek, że było inaczej), bo przecież wcześniej miało miejsce spotkanie liderów partii koalicyjnych, na którym Kaczyński sondował poparcie dla rządu pod swoim przywództwem (z pozytywnym zresztą skutkiem). Poza tym, Giertych przyznał się w dzisiejszym Dzienniku, że o planowanej dymisji premiera wiedział już.. od niedzieli.

Bez względu na to, jakie były rzeczywiste powody odwołania Marcinkiewicza, narzuca się spostrzeżenie, że zostało ono źle rozegrane. Zmiana premiera nie jest przecież niczym nadzwyczajnym, natomiast nie podanie ku temu sensownego powodu oddaje pole opozycji i nieprzychylnym PiS-owi mediom. Już samo zwlekanie z oficjalnym ogłoszeniem dymisji dało możliwość zorganizowania konferencji prasowych wszystkim chętnym i głoszenia na nich swojej, nawet najbardziej chamskiej i absurdalnej, wersji wydarzeń. Nie tak panie Jarosławie robi się politykę, ale życzę Panu - jako premierowi Rzeczypospolitej - jak najlepiej.

Tagi:

18 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Lepper Messiah też zwołał swoją, którą przez nieopatrzność obejrzałem dziś rano. Mówi, że nie może zatrudnić swoich ludzi w resorcie, ale z drugiej strony nie ma wielu ludzi na te stanowiska. Powiedział też, że Samoobrona nie jest pazerna na stanowiska, ale chcą renegocjowania umowy koalicyjnej, o której Lepper powiedział, że "jest dobra umowa".

Państwo socjalne nadciąga ;)

http://wyborca.blox.pl/2006/07/Doplat-i-igrzysk.html

Anonimowy pisze...

hymm a w TVN24 giertych powiedzial ze wiedzial o tym od srody nie od niedzieli!! ;) cos kreci

swoja droga ja bym dodal do powodow tez rozmijanie sie kierunku zmian a raczej jak te zmiany robic...a moze wszystko na raz.

ckwadrat pisze...

W tym sęk, że pomniejszych powodów by się nazbierało, ale jednego mocnego nie widać. Tak jak wspomniałem, najpoważniejszym były chyba (właśnie - chyba) sprzeczne reakcje Marcinkiewicza na wszczęcie postępowania lustracyjnego wobec Gilowskiej i wywołane tym zamieszanie - w sumie jedno z większych, jakie mieliśmy w III RP. Choć oczywiście nie Marcinkiewicza wina, że postepowanie zostało wszczęte.

Być może też (no właśnie - być może) Kaczyński uznał, że Samoobrona i LPR za bardzo urosły w siłę po wejściu do rządu (w zasadzie to ostatnio koalicjanci nadawali ton rządowi, przynajmniej w miediach) i uznał, że musi wziąć sprawy we własne ręce.

Wysunięcie kandydatury Marcinkiewicza na prezydenta Warszawy to już skutek podjętej przez kierownictwo decyzji, a nie przyczyna. Na mój rozum - prezydenturę Wawy Marcinkiewicz wywalczył sobie jak już wiedział, że zostanie zdymisjonowany. Środkiem ku temu było spotkanie z Tuskiem - to był z jego strony sprytny szantaż, że chce wejść na pokład Platformy. Tonący Platformy się chwyta ;)

ckwadrat pisze...

Acha, zapomniałem żeby do zamieszania wokół Gilowskiej dodać wystawienie przez Marcinkiewicza swojego nowego ministra finansów. To zbyt ważna figura w rządzie, żeby Marcinkiewicz mógł ją wystawiać bez odpowiednich konsultacji z politycznym zapleczem, dzięki któremu został premierem. A takich konsultacji z tego, co pamiętam zabrakło - nowy minister pojawił się błyskawicznie. Nikt nie zwrócił na to uwagi, bo szybkie zajęcie vacatu w minfinie ucięło ataki opozycji na brak zarządzania w finansach państwa, ale była to ewidentna nielojalność premiera. Zatem to też mogło być powodem jego dymisji. To można było spokojnie podać jako oficjalny powód, dziwię się więc, że tak nie uczyniono.

Anonimowy pisze...

ckwadrat> To, że Jarosław Kaczyński - zagorzały zwolennik lustracji - musiał jeździć z panią profesor po sądach i podtrzymywać ją na duchu[...]

Żeby to tylko było jeżdżenie to jeszcze pół biedy. JK w Życiu Warszawy posunął się nawet do stwierdzenia, że teczka G. mogła być sfałszowana.
Toż to przecież cios w całą teorię dot. teczek w myśl której teczek tych, przynajmniej w czasie trwania systemu, nie fałszowano.

Takie Kali-myślenie się troszeczkę kłaniać. No i GazWyb miała radochę.

ckwadrat pisze...

Verto - zaraz, zaraz, teczka miała być sfałszowana już w III RP a nie w PRL. A to bardzo istotna różnica. Jak Kaczyńskiego zresztą, co zostało udowodnione. Jak i to, że byli esbecy, w tym akurat ten, który rzekomo prowadził Gilowską wynosił służbowe dokumenty z UOP. Teczka Gilowskiej śmierdzi na kilometr..

Anonimowy pisze...

Verto, co do teczek. Nie zapominajmy, ze od upadku systemu minelo 17 lat. Gruba kreska niewatpliwie dala szanse wielu najrozmaiciej uwiklanym w tzw. sluzby na to, aby zajecie sie czyms przyzwoitszym, niz donoszenie na przyjaciol i wspolpracownikow. Taka, zreszta ponoc, przyswiecala jej idea.

I to, co tacy rozni robili przez te minione ostatnie 17 lat t e z powinno sie liczyc do oceny czlowieka. Ten material j e s t i on wiele mowi.

Ustawa jest fatalna, juz sam fakt ze odpowiedzialnosc ponosi ten, ktory ew. nalgal, zas zadnej ten, ktory sie przyznal, wola o pomste do nieba ( ze nie wspomne o totalnej bezkarnosci wszelkich czerwonych oficjeli!), ale od czegos trzeba bylo zaczac. Pamietasz przeciez jaka byla to batalia.

Kaska

Anonimowy pisze...

ckwadrat> "Verto - zaraz, zaraz, teczka miała być sfałszowana już w III RP a nie w PRL."


To Ci się pomyliło z teczką JK chyba.
Wywiad z ŻW:

D>Dlaczego?
JK>Według powszechnej wiedzy, Zyta Gilowska miała być zarejestrowana w drugiej połowie lat osiemdziesiątych[!!-tzn. że już wtedy istniała teczka TW Beata], czyli w czasie, gdy Służba Bezpieczeństwa była już w kompletnej rozsypce. Pamiętam, że w tym czasie funkcjonariusze SB przychodzili do działaczy Solidarności pracujących na uczelniach, którzy kiedyś byli ich wykładowcami, i proponowali swoje usługi.

D>Nie była to próba werbunku?

JK>Wręcz przeciwnie. Oni wiedzieli, że nadchodzi koniec SB i chcieli sobie wyrobić legitymacje do nowych czasów.

D> Jak to możliwe, że teczka Zyty Gilowskiej mogła zostać sfałszowana?

JK> Nie wiem jak. Być może znajomy pani profesor, który okazał się funkcjonariuszem kontrwywiadu Służby Bezpieczeństwa, sfabrykował rzekome relacje po to, by móc się rozliczyć ze swoimi przełożonymi. Fałszerstwo mogło też nastąpić później. Zresztą, w ogóle wszystko mogło wyglądać zupełnie inaczej. Wiem jedno: teremin rejestracji przemawia na korzyść wersji prof. Zyty Gilowskiej.


Oczywiście tłumaczenie JK jest dość zręczne. Tylko trzeba zauważyć jedną rzecz. On tej teczki nie widział. A w każdym razie się do tego nie przyznaje. Uważałem, że JK kieruje się domniemaniem prawdziwości dokumentów SB. Rzecz w tym, że Kaczor uderza w coś co ja uznawałem za zasadę. Coś co zresztą kiedyś w "Wiadomościach" potwierdził prof. Paczkowski z IPN.
Brzmi ona tak: Teczki jako całość nie były fałszowane, mogły być fałszowane jedynie pojedyncze dokumenty[a i to za zgodą góry].

Mówisz, że teczka G. śmierdzi na kilometr. A widziałeś ją?

Kaska> "I to, co tacy rozni robili przez te minione ostatnie 17 lat t e z powinno sie liczyc do oceny czlowieka."

Ja się nie wdaję w oceny. Istotna jest tu inna kwestia. Lustracja wśród polityków istnieje głównie po to żeby zlikwidować haki. Żeby nikt ich nie mógł szantażować: "Zrób to bo Cię uwalimy teczką."

ckwadrat pisze...

Verto - OK. O co innego mi chodziło. Oczywiście, że teczka TW "Beata" była założona w latach 80-tych, tak jak i w PRL założona była teczka Kaczyńskiego. Chodziło mi o to, że mogła zostać "uzupełniona" już w III RP, tak jak Kaczyńskiego właśnie.

Anonimowy pisze...

O co mianowicie miałaby być uzupełniona?
Samo istnienie teczki TW jest kompromitujące bo zakłada się zgodę na współpracę.
Teczka Kaczyńskiego nie była teczką TW
a została "uzupełniona" o lojalkę czyli oświadczenie o zaniechaniu działalności szkodliwej dla PRL.

ckwadrat pisze...

Verto, w tym sęk, że w teczce TW "Beata" nie ma żadnej zgody na współpracę. A teczka jednak jest.. A o co mogła być uzupełniona - nie wiem. Skoro jednak takie uzupełnienia były możliwe w przypadku Kaczynskiego, stąd uznałem, że i w przypadku Gilowskiej nie jest to wykluczone. Tym bardziej biorąc pod uwagę sprawę wynoszenia dokumentów przez byłych esbeków, pracujących później w UOP. I to akurat tych, którzy prowadzili "Beatę".

ckwadrat pisze...

Kaska - ustawa lustracyjna może nie woła aż o pomstę do nieba, bo taka jest właśnie idea lustracji, że bada tylko przejrzystość osób publicznych w zakresie ich pracy i współpracy ze służbą bezpieczenstwa PRL. Przejrzystość rozumianą jako wiedzę opinii publicznej o tejże współpracy. O pomstę do nieba woła oczywiście to, że ograniczono się tylko do lustracji, a nie funkcjonuje ustawa o d e k o m u n i z a c j i, która zawarłaby to, o czym piszesz.

Anonimowy pisze...

Z "procesowego" punktu widzenia brak zobowiązania powoduje, że Gilowska jest niewinna. Ja przyjmuję takie założenie, że jeżeli nie ma zobowiązania, własnoręcznych raportów, potwierdzeń odbioru pieniędzy/innych korzyści to dla mnie taka osoba nie była współpracownikiem.
Jednakże musimy rozważyć coś innego.
Czy w ówczesnej praktyce SB istniała możliwość utworzenia teczki TW bez zobowiązania? Nie wiem. W każdym razie brak zobowiązania nie stanowi dla mnie dowodu, że teczka została sfałszowana. Nawet byle jaki fałszerz, znający choć trochę praktyki SB, musiałby doskonale wiedzieć, że zobowiązanie to podstawowy dokument jaki powinien być w teczce ergo będzie go "wytwarzał" w pierwszej kolejności.
Brak zobowiązania w teczce "Beaty" wskazuje jedynie na to, że teczka jest niekompletna a nie sfałszowana.

I jeszcze jedno. Teczki Kaczyńskiego nie uzupełniał jakiś "miły pan" na emeryturze tylko specjalny zespół od "szafy Lesiaka". Oczywista możliwe jest, że ów "miły pan" miał dojścia do resortowych fałszerzy i mógł coś takiego sporządzić. Jednak nie sądzę żeby mu się chciało w to bawić. Szafy resortu pełne były kompletnych teczek po co brałby teczkę niekompletną i potem bawił się w jej uzupełnianie? Chyba, że w ramach resortu działały jeszcze inne zespoły podobne do Lesiakowego. No pytań jest więcej niż odpowiedzi:).

Anonimowy pisze...

ckwadrat,
czegokolwiek JK by nie zrobił, dla mediów byłaby to pożywka do flekowania. Narcinkiewicz na premiera - źle, bo nieznany, Marcinkiewicz premierem - źle, bo ma za dobry PR, Marcinkiewicz najpopularniejszym politykiem - źle, bo sterowany z tylnego siedzenia, a i tak nic nie robi, Kaczyński premierem - źle, bo Marcinkiewicz upokorzony, wykorzystany i traktowany przedmiotowo.

A że przed rzadem najostrzejszy okres przed likwidacją WSI, a że Marcinkiewicz rozłaził się z partią, ktora wystawiła go na premiera i nie uchronił rządu przed marudzeniem Leppera, a do tego narobił bigosu z Zytą, a odchodząc w tym momencie, przy znakomitym poparciu, ma duże szanse na bycie lokomotywą PiSu w samorządowych wyborach, to wszystko pryszcz.

Zapewne ostatnie posunięcia Marcinkiewicza, m.in. sprawa Zyty (przede wszystkim w kontekście braku dostępu JK do tajnych materiałów i szybkiego podejmowania decyzji na podstawie ich znajomości, a batalia ze słu8żbami się zaostrza) i powolnego wymianu skład nadzorczych w spółkach skarbu państwa, były powodem przyspieszenia tej decyzji. Poza tym startuje kampania samorządowa i w tym kontekście także trzeba te wszystkie sprawy rozpatrywać.

Powtarzam - jakkolwiek by JK nie postąpił, zawsze media niezlustrowane będą go ostro kopały.

Anonimowy pisze...

Wydaje mi się, że zmiana na stanowisku premiera wynika z tego, że w obliczu nasilonych ataków ze strony liberałów, SLD i medialnych opluwajek (szkiełko w oku) na stanowisku premiera jest teraz potrzebny człowiek nie tak delikatny jak Marcinkiewicz.
Marcinkiewicz to dobry polityk ale dlaczego ma być zjedzony przez tłuste świnie albo jakiś innych czerwonych grubasów.
A fakt, że ma kandydować na prezydenta Warszawy, znaczy bardzo wiele. Dla wszystkich parii to jest bardzo cenny urząd. Rokieta gadał, że to jest byle co dla byłego premiera ale dlaczego PO-litikerzy wystawiają tam byłego prezesa NBPu, EBOru czyli H.G-W?
Jescze raz powiem, uważam, że zmiana na stanowisku premiera najpewniej wynika z konieczności chwili i nie jest karą dla p. Marcinkiewicza!

ckwadrat pisze...

Mamablues - faktem jest, że Marcinkiewicz się rozłaził. I patrząc teraz na jego działania z perspektywy oraz na ten jego PR wydaje mi się, że nie było to przypadkowe działanie.. Niewyklczone, że tanim kosztem chciał zbudować wokół siebie nawet nie frakcję w PiS (bo wiedział przecież, że z Kaczyńskim nie wygra), co może i nowy obóz polityczny. A rozmowa z Tuskiem nie musiała być szantażem tonącego wobec PiS, co może tej gry kolejnym elementem. Kto wie..

I za to został politycznie "ukarany" (więc pozwolę sobie z Tobą Pitbu się nie zgodzić). Choć oczywiście w żaden sposób nie upokorzony, jak starają się to wmówić lewicowi komentatorzy (np. Mrożon na Kurczeblade).

Anonimowy pisze...

Nie podzielam zaufnia Kaczki dla Zyty, ale moze on wie więcej. Szkoda, że my tez nie.
Dymisja Marcinkiewicza odbyła się cholernie elegancko, jest to ewenement w historii, trudno nie zgodzic sie z Kurskim. Premier odchodzi w blasku chwały, wszyscy po nim płacza, buzi, rąsia, gożdzik... Kochajmy się! Znów szkoda, że po 24 godzinach embarga informacyjnego. To psuje wrażenie. Poza tym dymisja zawsze boli, ale nikt, poza jakimiś dyktaturami, nie zostaje premierem na zawsze. Kaziu i tak ląduje miękko i nie traci szans na przyszłość, co n.b. wcale nie jest takie wspaniałe. Głosowaliśmy (kto głosował, ten głosował) na PiS, a nie na Kazie. Partia (strasznie to brzmi dla ludzi sprzed 80-tego :))go powołała, partia odwołała. PiS to partia Kaczyńskich, czy się to komuś podoba, czy nie. Wyobraźcie sobie "piłsudczyków" po detronizacji Marszałka na rzecz np. Paderewskiego... Bzdura.
Sondaże Kaczki jako premiera nie są porażające, ale to nie wybory miss ani Victory. Ktoś musi przytrzymać koalicjantów krócej przy pysku. Skrócą się też drogi komunikacji wewnątrz koalicji.

Anonimowy pisze...

"Partia (strasznie to brzmi dla ludzi sprzed 80-tego :))go powołała, partia odwołała." Dla mnie to zabrzmiało strasznie, Jesteście gorzej wypaczeni przez komunizm niż wam sie wydaje