"The Departed" ("Infiltracja") to kino w najlepszym wydaniu: doskonała, nieprzewidywalna fabuła i świetna gra aktorów. Okazuje się też, że mafijny półświatek przedstawiony przez Martina Scorsese wcale tak bardzo nie odstaje od polskiego świata polityki, biznesu i mediów..
Główny bohater za kratami to zapewne wymarzony przez polityków PO i usłużnych im dziennikarzy finał zmagań z PiS. Zamiast
Billy'ego Costigana (filmowa tożsamość Leonardo DiCaprio), za kratami
widzą agenta Tomka lub Mariusza
Kamińskiego. W
filmie Martina Scorsese to jednak nie finał, a początek. Grany przez
DiCaprio Billy Costigan znajduje się w więzieniu w wyniku prowokacji. Na naszym polskim podwórku, byłaby to oczywiście pisowska
prowokacja.
W filmie najwięcej jest – jak i u nas – postaci niezorientowanych, o
co tak naprawdę toczy się gra i kto jest rozgrywającym. Można ich nazwać
lemingami. Nie mają złych intencji, choć jak się później okazało mafia miała wśród nich
nie tylko jednego kreta. Chcieli nawet łapać przestępców. Tyle tylko, że
dając się wodzić za nos kretom, którzy skutecznie głosili mafijną propagandę, walczyli tak naprawdę z tymi, którzy chcieli mafię rozbić.
Jednym z dwu głównych bohaterów filmu jest Collin Sullivan, grany przez
Matta Damona. To on jest źródłem przecieków w policji o jej akcjach prowadzonych
przeciwko mafii. Dzięki temu, że do ojca chrzestnego mafii zwraca się
"tato", mógł kontaktować się z nim nawet wtedy, gdy obok stali inni
policjanci. Gdyby
politycy PO i biznesmeni z branży hazardowej mówili do siebie "bracie",
"synu", "ojcze" może nie musieliby się nawet spotykać na cmentarzu.
W filmie było jeszcze dwóch – można powiedzieć wprost – prawych i
sprawiedliwych. Jeden prowadził agenta Costigana, infiltrującego mafię.
Drugi miał po prostu jaja i łeb na karku. Obaj zapłacili jednak za
bezpardonową walkę z przestępcami wysoką cenę. Jeden z nich w
wyniku działań lobby narkotykowo-hazardowego został wyrzucony z roboty.
Trzeba zauważyć, że akurat tutaj Scorsese nie był specjalnie
oryginalny bo przecież każde dziecko w Polsce wie, co spotkało szefa CBA,
gdy za bardzo zalazł za skórę rządzącej partii.
Chwała Martinowi Scorsese natomiast za to, że nie brał przykładu z polskich śledczych,
którzy swego czasu umorzyli śledztwo w sprawie przecieku w aferze
gruntowej. Gdyby tak i w "Infiltracji" kreta nie było, to byłyby flaki z
olejem, a
nie trzymający w napięciu gangsterski film, w którym zwroty akcji
zaskakują nawet starych wyjadaczy prażonej kukurydzy.