niedziela, 21 grudnia 2014

DiCaprio w roli agenta Tomka

"The Departed" ("Infiltracja") to kino w najlepszym wydaniu: doskonała, nieprzewidywalna fabuła i świetna gra aktorów. Okazuje się też, że mafijny półświatek przedstawiony przez Martina Scorsese wcale tak bardzo nie odstaje od polskiego świata polityki, biznesu i mediów..


Główny bohater za kratami to zapewne wymarzony przez polityków PO i usłużnych im dziennikarzy finał zmagań z PiS. Zamiast Billy'ego Costigana (filmowa tożsamość Leonardo DiCaprio), za kratami widzą agenta Tomka lub Mariusza Kamińskiego. W filmie Martina Scorsese to jednak nie finał, a początek. Grany przez DiCaprio Billy Costigan znajduje się w więzieniu w wyniku prowokacji. Na naszym polskim podwórku, byłaby to oczywiście pisowska prowokacja.




W filmie najwięcej jest – jak i u nas – postaci niezorientowanych, o co tak naprawdę toczy się gra i kto jest rozgrywającym. Można ich nazwać lemingami. Nie mają złych intencji, choć jak się później okazało mafia miała wśród nich nie tylko jednego kreta. Chcieli nawet łapać przestępców. Tyle tylko, że dając się wodzić za nos kretom, którzy skutecznie głosili mafijną propagandę, walczyli tak naprawdę z tymi, którzy chcieli mafię rozbić.



Jednym z dwu głównych bohaterów filmu jest Collin Sullivan, grany przez Matta Damona. To on jest źródłem przecieków w policji o jej akcjach prowadzonych przeciwko mafii. Dzięki temu, że do ojca chrzestnego mafii zwraca się "tato", mógł kontaktować się z nim nawet wtedy, gdy obok stali inni policjanci.  Gdyby politycy PO i biznesmeni z branży hazardowej mówili do siebie "bracie", "synu", "ojcze" może nie musieliby się nawet spotykać na cmentarzu.




W filmie było jeszcze dwóch – można powiedzieć wprost – prawych i sprawiedliwych. Jeden prowadził agenta Costigana, infiltrującego mafię. Drugi miał po prostu jaja i łeb na karku. Obaj zapłacili jednak za bezpardonową walkę z przestępcami wysoką cenę. Jeden z nich w wyniku działań lobby narkotykowo-hazardowego został wyrzucony z roboty. Trzeba zauważyć, że akurat tutaj Scorsese nie był specjalnie oryginalny bo przecież każde dziecko w Polsce wie, co spotkało szefa CBA, gdy za bardzo zalazł za skórę rządzącej partii.


Chwała Martinowi Scorsese natomiast za to, że nie brał przykładu z polskich śledczych, którzy swego czasu umorzyli śledztwo w sprawie przecieku w aferze gruntowej. Gdyby tak i w "Infiltracji" kreta nie było, to byłyby flaki z olejem, a nie trzymający w napięciu gangsterski film, w którym zwroty akcji zaskakują nawet starych wyjadaczy prażonej kukurydzy.